24 października 2016 roku Iga Świątek rozegrała pierwszy mecz w zawodowym tenisie - w małym turnieju ITF w Djursholm pod Sztokholmem. W Szwecji trenowała ze swoją najbliższą przyjaciółką z kortów - Mają Chwalińską. Obie z rocznika 2001 - Maja z października, Iga z końca maja. Jak Świątek podkreślała w tym roku podczas Wimbledonu, "znały się od 10. roku życia". Wiele wspólnie grały, były drużynowymi mistrzyniami Europy do lat 14 w hali, mistrzyniami Europy młodziczek i kadetek w deblu, drużynowymi mistrzyniami kontynentu. A miesiąc przed pierwszą wyprawą Igi do Sztokholmu, wygrały, razem ze Stefanią Rogozińską-Dzik, także juniorski Fed Cup, czyli mistrzostwa świata do lat 16. Szwedzkie początki Igi Świątek, Maja Chwalińska zaczęła wcześniej Chwalińska do zawodowej rywalizacji trafiła jeszcze jako 14-latka, w kwietniu 2016 roku dostała dziką kartę do eliminacji turnieju WTA w Katowicach. Tam od razu trafiła na starszą od siebie o 19 lat Słowaczkę Danielę Hantuchovą, czterokrotną triumfatorkę Wielkich Szlemów w grze mieszanej. Ugrała zaledwie dwa gemy, ale zanim poleciała jesienią do Szwecji, miała już za sobą trzy kolejne turnieje ITF i kilka punktów w rankingu. To wystarczało do gry w turnieju ITF o puli nagród 10 tys. dolarów bez konieczności przebijania się przez kwalifikacje. Dwa turnieje w pobliżu Sztokholmu. Przełom Igi, prorocze słowa Majki W okolicach szwedzkiej stolicy odbyły się dwa turnieje ITF pod rząd, Chwalińska wystąpiła tylko w drugim z nich. Iga spróbowała sił już w pierwszym, musiała zaczynać od eliminacji. Raszynianka pierwszy mecz rozegrała w poniedziałek 24 października, a później grała codziennie aż do finału w niedzielę. Razem siedem spotkań - dwa w kwalifikacjach i pięć w turnieju głównym, choć jedno zwycięstwo przypadło jej walkowerem. - Na początku trochę się obawiałam, ale teraz już wiem, że mogę grać ze starszymi rywalkami - mówiła wtedy szwedzkiemu dziennikarzowi Jonasowi Arnesenowi Iga Świątek. Pierwszy historyczny pojedynek rozegrała ze swoją rówieśniczką Caijsą Hennemann - oddała jej jednego gema. Dziś Szwedka jest pod koniec trzeciej setki rankingu. Do finału dotarła ze stratą zaledwie jednego seta - tam Iga pokonała starszą od siebie o równe 13 lat Rumunkę Paar. W drugim turnieju obie wpadły na siebie w drugiej rundzie - Świątek pokonała Chwalińską 6-2, 6-3, ale sama odpadła w ćwierćfinale. Przed finałowym spotkaniem z Paar szwedzki dziennikarz przepytał Świątek i Chwalińską, a one po angielsku odpowiadały mu na pytania. W tym to, kto będzie w przyszłości numerem jeden i numerem dwa na świecie. - Będziemy się wymieniać - odparła Iga. - Mamy plan. Ja wygram Australian Open, Ona French, ja Wimbledon, ona US Open - stwierdziła Chwalińska. - Ale następnego roku - dodała. Słowa młodszej z tenisistek sprawdziły się co do joty, ale już w seniorskim tenisie. Świątek najpierw w 2020, a później w 2022 roku wygrała rywalizację w Paryżu. Półtora miesiąca temu dołożyła też triumf w Nowym Jorku. Od wiosny jest liderką światowego rankingu i nikt jej tu nie zagraża. Ta część przepowiedni się sprawdziła, druga zaś, dotycząca Chwalińskiej, pozostaje niezrealizowana. Zawodniczka z Dąbrowy Górniczej też sukcesywnie poprawiała swój ranking, choć nie tak szybko jak Iga. Pod koniec października 2019 roku była już na początku trzeciej setki - wtedy potrzebny jest duży skok jakościowy, by turnieje ITF zmienić na te słabsze WTA. Depresja polskiej tenisistki i jej efektowny powrót do sportu Tyle że Chwalińska miała problemy ze zdrowiem, na początku zeszłego lata wycofała się ze sportu - ogłosiła, że od dwóch lat walczy z depresją. Wróciła na kort po kilku miesiącach, pełna werwy i nadziei. W tym roku po raz pierwszy przeszła pierwszą rundę w turnieju Wielkoszlemowym - dokonała tego na Wimbledonie. I to wtedy Iga mówiła, że "z przyjaciółką w pobliżu jest jej raźniej". - Cieszę się jej szczęściem - przyznała liderka światowej listy. Chwalińska doszła już nawet do 160. miejsca w rankingu, ale we wrześniu przeszła operację prawego kolana. Wróci do gry zapewne na początku przyszłego roku, ale czy uda się do końca zrealizować plan z Djursholm? W sporcie nigdy nic jest pewne.