Trudno znaleźć słowa, które odpowiednio określiłyby aktualną formę Igi Świątek. Raszynianka wygrała dziś 17. spotkanie z rzędu, to jedna z jej najdłuższych serii w karierze. A przecież rywalizowała już w tym czasie niemal ze wszystkimi najlepszymi zawodniczkami świata, może poza Jeleną Rybakiną, która ograła ją wcześniej w Stuttgarcie. Wyszła z nieprawdopodobnych opresji w starciu z Naomi Osaką, a przecież wtedy jej marzenia o czwartym tytule w stolicy Francji mogły się zakończyć. Kapitalna seria Igi Swiątek - dziś trwała dalej w najlepsze. Mistrzyni Wimbledonu była bezradna Było bowiem 2:5 w trzecim secie meczu z Japonką, gdy Iga odwróciła losy tamtego spotkania, broniąc meczbola w kolejnym gemie. Efektownie było już w starciu z Marie Bouzkovą, później dołożyła dwanaście zwycięskich gemów w historycznym starciu z Anastazją Potapową, najkrótszym w swojej karierze. I siedem kolejnych w ćwierćfinale z Markétą Vondroušovą - w sumie więc 20. Przez mniej więcej pięć kwadransów rywalki nie były w stanie przerwać tej serii. Aż w końcu Czeszce się udało, co kibice przywitali wielką owacją, a ona sama - zapewne uczuciem ulgi. Wydawało się bowiem, że aktualna mistrzyni Wimbledonu będzie w stanie mocno napsuć krwi obrończyni tytułu. Mierzyły się dotąd czterokrotnie, zawsze lepsza była Polka, zawsze w dwóch setach. A do tego dwukrotnie sprawiała rywalce "bajgla", wygrywała seta do zera. I tu warto wrócić do ich starcia z jesieni 2020 roku, Vondroušová była wówczas we French Open rozstawiona, rok wcześniej grała w Paryżu w finale. Iga wchodziła wtedy do wielkiego tenisa jako zawodniczka z szóstej dziesiątki rankingu. I w pierwszym starciu pokonała Czeszkę 6:1, 6:2, tak rozpoczęła się jej piękna przygoda z tym turniejem. Radość kibiców, Markéta Vondroušová wygrała gema. A później drugiego. Na więcej Iga nie pozwoliła Dziś wiele się zmieniło, obie są lepsze, ale Polkę od innych zawodniczek, może poza Sabalenką i Rybakiną, dzieli coraz większa przepaść. Zwłaszcza na mączce, gdy jest w formie, wypoczęta, nic jej nie dolega. Iga grała bowiem fenomenalnie, nie zostawiała rywalce żadnych złudzeń. Trudno tu mieć jakiekolwiek pretensje do Vondroušovej, w pierwszym secie miała więcej wygrywających piłek (sześć) niż niewymuszonych błędów (pięć). To po prostu raszynianka grała genialnie, na nic nie pozwalała. Cały czas atakowała, uderzała po liniach lub przy nich, Czeszka starała się bronić. Tyle że piłki wracały na jej stronę, nie miała szans ich znów odgrywać. Chwytała się za głowę, bezradnie patrzyła w stronę swojego boksu. Trzy pierwsze gemy trwały łącznie kilka minut, Polka straciła tylko trzy punkty. Kolejny blisko 11, Vondroušová miała dwie szanse na honorowy punkt, ale go nie wywalczyła. To Iga piątym break pointem podwyższyła na 4:0. Później zaś dokończyła dzieła i po 28 minutach zapisała seta na swoim koncie. Do zera - po raz jedenasty w tym roku. W tym meczu o żadnej sensacji nie było mowy, choć przecież w tenisie zdarzają się sytuacje, że zawodniczki odwracają losy meczu nawet po "bajglu". Także w Paryżu, dokonała tego przecież w drugiej rundzie Vondroušová, wygrywając ostatecznie z Katie Volynets. Dziś jednak stać ją było na jednego, wspomnianego już gema, przerywającego piękną serię Polki. Czeszka walczyła do końca, gdy tylko raszynianka dawała jej trochę więcej czasu na przygotowanie uderzenia, ryzykowała. Raz po raz trafiała, ale ryzyko w meczu z Polką często powoduje odwrotny efekt. Świątek wygrała 6:0, 6:2 i awansowała do półfinału. A w nim w czwartek zagra z Coco Gauff, którą pokonała już w tym roku w Rzymie, a łącznie w 10 z ich 11 potyczek.