Już za kilka dni rozpocznie się tegoroczna edycja WTA Finals, ale my wróćmy na chwilę myślami do tego, co wydarzyło się w zeszłym sezonie w Cancun. Meksykańska impreza wieńcząca sezon w rozgrywkach WTA zapisała się w historii pod wieloma względami. Pierwszym czynnikiem były kłopoty organizacyjne. Włodarze zmagań mieli problem postawić arenę na czas. Ostatecznie oddano ją do użytku na kilka dni przed startem rozgrywek, ale dało się dostrzec sporo niedociągnięć. Zawodniczki nie miały praktycznie okazji do treningów na docelowym obiekcie, musiały korzystać z kortów hotelowych. Zbliżenia na kamerze pokazywały również, jak nierówny był miejscami główny kort zmagań. Swoje dołożyła również kapryśna aura, która lubi nawiedzać Cancun o tej porze roku. Często dochodziło do kuriozalnych sytuacji, gdzie zawodniczki co kilkanaście minut opuszczały arenę ze względu na krótkotrwałe opady deszczu. Do gry często wchodził także porywisty wiatr. Hitem sieci stawały się sceny z porywanymi lub łamiącymi się parasolami. Absurdów było mnóstwo, ale Iga zdawała się nimi nie przejmować. Koncentrowała się wyłącznie na sobie i na tym, jakie ma do wykonania zadania w danym spotkaniu. Przyleciała do Meksyku opromieniona zwycięstwem w turnieju WTA 1000 w Pekinie. Triumf w Chinach przywrócił nadzieję kibicom na to, że może jeszcze powalczyć z Aryną Sabalenką o miano liderki rankingu na koniec sezonu. Przed startem zmagań w Cancun miała 630 pkt straty do Białorusinki. Świątek królową Cancun. Sabalenka odarta ze złudzeń, powrót Igi na tron kobiecego tenisa Po początkowych problemach Świątek w pierwszym starciu z Marketą Vondrousovą, gdzie Polka musiała wracać ze stanu 2:5 w pierwszym secie, raszynianka znakomicie dostosowała swoją grę do wymagających warunków i rozpędziła się na dobre. Przeszła fazę grupową bez straty partii, wygrywając dwie odsłony do zera. W półfinale trafiła na... Arynę Sabalenkę, która musiała uznać wyższość Jessiki Peguli w drugiej kolejce grupowej rywalizacji. Scenariusz przed batalią o finał był jasny i klarowny - zwycięstwo Białorusinki gwarantowało jej pozycję liderki rankingu na koniec sezonu. Wygrana naszej tenisistki sprawiała zaś, że poprzez triumf w całych zmaganiach raszynianka mogła odzyskać miejsce na szczycie kobiecego zestawienia. Półfinał pomiędzy Świątek i Sabalenką rozgrywano przez... dwa dni. Spotkanie zostało przerwane z powodu deszczu przy stanie 2:1 30-30 z perspektywy Polki, ale przy serwisie Białorusinki. Tenisistki wróciły na kort dopiero kilkanaście godzin później. Każdy zdawał sobie sprawę z faktu, że pierwsze punkty po wznowieniu gry mogą mieć ogromne znaczenie. Raszynianka od razu przystąpiła do ataku i wywarła presję na rywalce, przełamując ją na 3:1. Po chwili Aryna chciała odrobić stratę, ale Iga wyratowała się i potwierdziła przewagę breaka. W kolejnych gemach obie solidarnie utrzymywały własne podanie i w ten oto sposób set zakończył się wynikiem 6:3 z perspektywy naszej reprezentantki. Także druga odsłona pojedynku ułożyła się po myśli Świątek. W trzecim gemie wykorzystała czwartą okazję na przełamanie i poszła za ciosem. Nasza tenisistka grała bardzo mądrze i cierpliwie. Sabalenka chciała momentami dokładać jeszcze więcej siły do uderzeń i to ją gubiło. Przy stanie 4:2 Iga ponownie dobrała się do podania Aryny i po chwili serwowała po wygraną. Raszynianka przypieczętowała efektowne zwycięstwo 6:3, 6:2. W tamtym momencie Białorusinkę przed utratą pozycji liderki mogła uchronić już tylko wygrana Jessiki Peguli w finałowym starciu z Polką. Nic takiego nie miało jednak miejsca. Będąca na fali Iga zdemolowała wręcz Amerykankę, triumfując 6:1, 6:0. Świątek po raz pierwszy w karierze wygrała WTA Finals, a przy okazji zagwarantowała sobie powrót na szczyt kobiecego tenisa po ośmiotygodniowej przerwie. Ponoć nic dwa razy się nie zdarza, a może jednak? Świątek z szansą na powtórkę z Cancun W tym sezonie sytuacja się powtarza. Znów to Sabalenka startuje z pole position do walki o fotel liderki na koniec roku. Tym razem ma aż 1046 pkt przewagi nad Świątek, ale mimo to Polka wciąż zachowuje szanse na bycie "1" po rozgrywkach w Rijadzie. Pozmieniała się punktacja WTA Finals i to działa poniekąd na korzyść naszej reprezentantki. Sytuacja nadal jest jednak bardzo wymagająca z perspektywy 23-latki. Tak naprawdę jedynym realnym scenariuszem, by doszło do zmiany na szczycie, jest... powtórka sytuacji z ubiegłego sezonu. Trzy zwycięstwa Igi w grupie, dwa Aryny. Obie spotykają ze sobą w półfinale. Wygrywa raszynianka, która triumfuje także w decydującym starciu o tytuł. Wówczas nasza tenisistka zgarnia 1500 pkt, a jej konkurentka - "tylko" 400. Taki przebieg wydarzeń przyniósłby szczęśliwe zakończenie dla Świątek na miarę zeszłorocznego Cancun. Czy historia znów zatoczy koło? Przekonany się o tym w najbliższych dniach. Relacje z turnieju w Rijadzie będą dostępne za pośrednictwem specjalnej zakładki na stronie Interii.