Na ten mecz biletów nie było od dawna. Na oknach kas napis "sold out", przed bramami kibice z tabliczkami: "kupię bilet". Finał był wyprzedany długo przed rozpoczęciem turnieju. Fani liczyli na to, że zagra w nim liderka rankingu i że odniesie kolejne zwycięstwo w karierze w zawodowym tourze. Świątek po latach nauczyła się wygrywać w Polsce A przecież nie było to takie oczywiste. Świątek przystępowała do turnieju prosto z wakacji na Krecie. Odbyła zaledwie kilka treningów na nowej nawierzchni kortów Legii. Jest przemęczona tym sezonem, w którym rozegrała 54 mecze: w Australii, Azji, Ameryce, Europie. Do tego tym razem grała w Polsce. Nigdy nie czuła się dobrze na krajowych kortach i podczas juniorskiej i potem zawodowej kariery. Przegrywała szybko. Powtarzała, nawet podczas tegorocznego Warsaw Open, że czuje się zestresowana, że polscy kibice rodzą w niej dodatkową presję. Mówiła to potem w końcowym przemówieniu. - Nawet nie wiecie, ile stresu przyniósł mi ten turniej - powiedziała. Widać to było w pierwszych meczach. Najpierw z zawodniczką z drugiej setki rankingu WTA Naginą Abduraimową z Uzbekistanu miała momenty załamania formy. Straciła siedem gemów. Nie zagrała też porywających meczów z Amerykanką Claire Liu, Czeszką Lindą Noskovą. W półfinale z Belgijką Yaniną Wickmayer przy wyniku 6:1, 5:2 nie potrafiła zakończyć spotkania, nie wykorzystała trzech meczboli. Rywalka wyrównała i spotkanie zostało przeniesione na dziś. Dokończone w samo południe też pokazywało, że Polka ma problemy. Potrzebowała długiego tie-breaku, żeby wywalczyć awans. Polka o krok od wygrania drugiego z rzędu turnieju WTA Laura Siegemund szukała ratunku. Nie znalazła Ale finał okazał się formalnością. Często tak w tenisie, a szczególnie w karierze Świątek, bywa. Potrafi rozgrywać mecze o końcowe zwycięstwo. Na 18 dotychczasowych finałów - tych przed warszawskim - wygrała 14. Wiele z nich były to najlepsze mecze w turnieju. Z trzech porażek, jednej doznała na samym początku kariery, kiedy dopiero pukała do światowej czołówki - w szwajcarskim Lugano w 2019 roku. W Warszawie nie było już mowy o kryzysie formy, o chwilach słabości. Od początku do końca było to spotkanie rozgrywane pod dyktando 22-letniej raszynianki. Pierwszy set trwał zaledwie pół godziny. Tylko dwa gemy były rozgrywane na przewagi. W swoich gemach serwisowych Świątek straciła zaledwie dwa punkty. To było łatwe 6:0. Siegemund szukała ratunku w skrótach, "ściągała" Polkę do siatki. Ale po drop shocie zdobyła tylko jeden punkt, w pierwszym gemie, potem Świątek doskonale odczytywała zamiary przeciwniczki i poza tym wykazała się świetną formą fizyczną - dobiegała do każdej piłki. W drugim Niemce udało się wywalczyć gema, ale przy bezpiecznym dla Polki wyniku 3:0 i przy swoim serwisie. Mecz był nadal jednostronny. Siegemund nie miała jednak punktu zaczepienia, atutów, aby rywalizować tego dnia z najlepszą tenisistką na świecie. Set zakończył się wynikiem 6:1 dla Polki. Trwał 35 minut, cały mecz godzinę i 8 minut. Pierwsze zwycięstwo Polki w turnieju WTA w kraju Świątek zapisała się właśnie w historii polskiego tenisa jako pierwsza Polka zwyciężczyni turnieju WTA w ojczyźnie. Pierwszy w historii był rozegrany w 1995 roku. Potem pod różnymi nazwami (Warsaw Cup by Heros, J&S Cup, Polsat Open, BNP Paribas Open) i przerwami było rozegranych ich kilka. BNP Paribas Warsaw Open to trzecia edycja cyklu, druga rozgrywana w Warszawie. Raszynianka startowała w ubiegłym roku, przegrywając w ćwierćfinale z Caroliną Garcią. W tym sezonie była zdecydowanie najlepsza. To także 15-wygrana Światek w turniejach WTA, a w tym roku już czwarta. 22-latka z Raszyna wciąż potwierdza wielką sportową - i nie tylko - klasę. Trudno się dziwić, że na jej mecze w Warszawie przychodziły tłumy, a bilety już dawno się wyprzedały. Olgierd Kwiatkowski Finał turnieju WTA 250 BNP Paribas Warsaw Open Iga Świątek (Polska, 1) - Laura Siegemund (Niemcy) 6:0, 6:1