Wydawało nam się, jak wynikało z prognoz pogody, że najtrudniejszym do pracy dniem podczas igrzysk olimpijskich w Paryżu będzie miniony wtorek, gdy zarówno szybowała temperatura, jak również - z powodu braku choćby najmniejszego podmuchu wiatru - "zawieszone" powietrze potęgowało uczucie spiekoty. Piekło się rozstąpiło, Świątek i Zheng zostawiły mnóstwo zdrowia na korcie Niestety w czwartek nastała powtórka z tej niechcianej rozrywki. Wprawdzie synoptycy uspokajali, że w porze meczu Polki będzie to dzień "tylko" z 28-29 stopniami Celsjusza, ale jak wiemy, jest to pomiar powietrza mierzony w miejscu zacienionym. W pełnym słońcu, i biorę za te słowa pełną odpowiedzialność, słupki rtęci z pewnością zamykały się na maksimum swojej skali. Ordynarny atak na Collins. Hamulce kompletnie puściły. Do tego się posunęli Jakby tego było mało, znów nie można było liczyć choćby na muśnięcie niewinnego powiewu wiatru, wobec czego na korcie Philippe'a Chatriera nastały warunki absolutnie skrajne. Od razu zaznaczę, że my, dziennikarze, byliśmy szczęściarzami. Tak, jakbyśmy trafili nagrodę główną w dowolnej grze losowej. Otóż nasza trybuna prasowa jest zlokalizowana po tej stronie, gdzie akurat nie dociera choćby najmniejszy promień słońca. Żal mi było kibiców, siedzących na dwóch z czterech okazałych trybun. Wiecie, co jest najbardziej pożądanym rekwizytem w takich warunkach? Wszystko, co można tylko wykorzystać do wachlowania się, choć i tak pot spływa po skroniach. No i jeszcze parasole, które w takich warunkach zaczynają być wykorzystane dokładnie do tego, co bezpośrednio wynika z ich nazwy - ochrony przed słońcem. Zabójczym słońcem. Było o dziennikarzach, biednych kibicach, ale największe piekło przeżywały półfinalistka igrzysk: Iga Świątek i jej rywalka z Chin Qinwen Zheng. Dokładnie cały kort, bez choćby metrowego skrawka, przez cały czas był rozżarzony do czerwoności. Nic więc dziwnego, że po pierwszym secie, przegranych przez Polkę w sposób zdecydowany 2:6, nie tylko nasza zawodniczka skorzystała z przerwy. Zheng dosłownie tylko na moment przysiadła na swojej ławeczce, po czym także udała się do miejsca, gdzie w dowolny sposób mogła przeznaczyć kilka minut na dojście do siebie i złapanie oddechu. Artur Gac, Paryż