Magdalena Fręch zgłosił się jeszcze do debla, ale najważniejsze było to, co działo się w środę na korcie. A zgodnie z harmonogramem powinno we wtorek, lecz deszczowa aura nad Londynem sprawiła, że trzeba było reagować na bieżąco i niektóre spotkania przeszły na kolejny dzień. 26-letnia łodzianka nie znalazła sposobu na Beatriz Haddad Maię, przegrywając z faworyzowaną Brazylijką w dwóch setach, ale zamiast pieklić się, szybko na chłodno zaczęła analizować to, co się stało. I uderzyła się w pierś, że nie wykorzystała kilku dużych szans, które wypracowała sobie w tym spotkaniu. A jeśli tego nie robisz na takim poziomie, wówczas płacisz słony rachunek, Magdalena Fręch: Mówiłam, że ja nie umiem grać w tenisa Fręch podzieliła się ciekawą refleksją, mianowicie tuż przed rozpoczęciem Wimbledonu nawet nie zdawała sobie sprawy, w jak nowym położeniu się znalazła, zapominając powoli o piekle kwalifikacji. - Okazało się, że jest to mój trzynasty turniej główny. Kiedy to zleciało? Sama nie wierzyłam - zachodziła w głowę podopieczna Andrzeja Kobierskiego. Fręch mówiła dziennikarzowi Interii, że przeszła wielką przemianę jako osoba na przestrzeni ostatniego roku. Najkrócej będzie podsumować, że po prostu dojrzała, okrzepła, a w związku z tym nie bierze sobie do głowy wątków pobocznych, takich jak treści w mediach i reakcje internautów. W innym miejscu dyskusji tłumaczyła, co jeszcze musiała przepracować, aby jako tenisistka pójść do przodu. - Musiało minąć trochę czasu. Wcześniej bardzo negatywnie patrzyłam bardzo negatywnie na wszystko, co się dzieje. Popełniłam błąd na treningu i on mi "siedział". Wszystkie błędy nawarstwiały się, aż w końcu mówiłam, że ja nie umiem grać w tenisa. Na pewno dałam sobie trochę wolnej przestrzeni, żeby poczuć głód - wyjawiła Fręch, uściślając co najbardziej zajmuje ją w wolnym czasie. - Poświęcam się wszelkim kreatywnym robótkom, uwielbiam rzeczy typu puzzle lub łamigłówki. To są moje odskocznie. Wysłannik Interii szukając nowego wątku zainspirował się konferencję z poprzedniego dnia z udziałem Igi Świątek. Pierwsza rakieta świata została zapytana, jakie trzy osoby związane z grą w tenisa zabrałaby ze sobą do restauracji lub na spacer w parku. Pięciokrotna triumfatorka Wielkich Szlemów wskazała na Steffi Graf, Marię Szarapową i Serenę Williams. Postanowiłem mocno zmodyfikować to pytanie i dowiedzieć się, jakie trzy rzeczy od Igi Świątek nasza rozmówczyni najchętniej przeniosłabyś na swój grunt. Ale czemu by także nie powtórzyć pytania, z którym zmierzyła się Świątek? Fręch swojego pierwszego faworyta wskazała niemal automatycznie. - Myślę, że zdecydowanie Rogera Federera. To taka ikona! Mój brat by się obraził, gdybym go nie wymieniła (śmiech). Jeden z kolegów, widząc że Fręch zaczyna się zastanawiać, nadmienił, że śmiało można wskazać też kobiety. - Ale kobiety z kobietami to tak... - buchnęła śmiechem łodzianka, by jednak pójść za sugestią. - Wybór Steffi Graf jest dosyć ciekawy, przemknęła mi ta wypowiedź Igi. Steffi zdecydowanie, zupełnie inna era, całkowicie inny tenis. Plus to wszystko, co działo się dookoła niej. To też byłoby dosyć ciekawe. A jako trzecią osobę postawmy na Rafaela Nadala - domknęła temat. Fręch krótko odniosła się także do swojego singlowego startu na igrzyskach olimpijskich w Paryżu, dla niej będzie to debiut podczas legendarnego święta sportu. - O igrzyskach wcześniej nie myślałam, ale gdy na początku roku pojawiła się szansa po turniejach w Australii, to był fajny bodziec. Nigdy nie byłam, a jak to się mówi każdy sportowiec choć raz powinien zagrać na olimpiadzie. Dla mnie to będzie zupełnie inne doświadczenie i nie mogę się doczekać tego, żeby zobaczyć i poczuć na własnej skórze, jak to wszystko wygląda - zaznaczyła. Artur Gac, Wimbledon