Olgierd Kwiatkowski, Interia: Iga znowu podbija Paryżu. Dołączy pan do niej w trakcie turnieju, czy może dopiero na finał jak w ubiegłym roku? Tomasz Świątek, ojciec Igi, ubiegłorocznej zwyciężczyni Rolanda Garrosa: - Nie wybieram się do Paryża. Na finał? Prosiłbym, byśmy nie sięgali tak daleko. Tenis to bardzo nieprzewidywalny sport. Ale zdaje sobie pan sprawę, że po ubiegłorocznym zwycięstwie i kolejnych dobrych turniejach, poprzeczka jest zawieszona wysoko. - U Igi tak nie jest. Kiedy ma mocne wewnętrzne przekonanie, że musi coś udowodnić, powoduje to w niej pewne napięcie i wypada wtedy słabiej. Przykładem niech będzie to, co się działo dwa lata temu. Rok po zwycięstwie w juniorskim Wimbledonie odpadła w pierwszej rundzie "dorosłego" Wimbledonu i to z zawodniczką, którą - wydawało się - powinna pokonać. Za wszelką cenę chciała wszystkim coś udowodnić, że jest tak dobra jak rok wcześniej. To był jej największy grzech, który popełniła wtedy w Londynie. Ma tego świadomość i nie chce powtórzyć takiego błędu. Bardzo się od tego czasu zmieniła. Wynik 6:0, 6:0 w finale w Rzymie z Karoliną Pliszkovą robi wrażenie i również zwiększa apetyt na dobry występ w Paryżu. - Dzień do dnia nie jest podobny. Podejrzewam, że gdyby następnego dnia doszło do finału z Karoliną Pliszkovą, może liczyłbym na to, że Iga wygra, ale na pewno nie 6:0, 6:0. Tenis jest sportem nieprzewidywalnym, przez co jest oczywiście pięknym sportem. Każdy zawodnik musi każdego dnia dawać z siebie wszystko. Jeden dobry wynik nie decyduje o tym, że wygrywa się następny turniej. Jednego dnia Iga jest w stanie wypaść rewelacyjnie, wygrać, a za miesiąc może przegrać z zawodniczką z drugiej setki. Tak to wygląda w tenisie, zwłaszcza w tenisie kobiecym, w którym zawodniczkom trudno jest zachować stabilizację. U mężczyzn jest inaczej, czołowi zawodnicy dłużej utrzymują wysoką formę. Czy pana zdaniem Iga zagrała w finale w Rzymie perfekcyjnie? - Powiem więcej - zbyt perfekcyjnie. Uważam, że takie wyniki w młodych głowach mogą zrobić dużo zamieszania i nie są dla nich zbyt dobre. Dla kibiców - tak, bo im wydaje się, że mamy czempiona czempionów. Sądzę, że Iga ten problem ma już za sobą. W przeszłości miała takie turnieje, w których jedną rundę gładko wygrywała i nagle spadła jej koncentracja. Przychodził następny mecz i albo był bardzo ciężki albo go nawet przegrywała. Ponadto, ten wynik nie był do końca sprawiedliwy. Iga nie była tak porażająco dobra. Widać było, że rywalka nie miała dobrego dnia, była bardzo zdenerwowana i w połowie drugiego seta nerwy jej puściły - nie była w stanie nic zrobić. To nie był dzień Pliszkovej, a był dzień Igi. Co powiedziała panu Iga po tym zwycięstwie? - Nie rozmawialiśmy bezpośrednio po finale. Pisaliśmy do siebie. Iga miała dużo zobowiązań wobec organizatorów i sponsorów. Ale nie wpadła w euforię. Czuć było, że nadal jest bardzo skoncentrowana. Chciała dobrze wypaść na tym turnieju, zadanie zrealizowała i myślała już o Paryżu. Obrona tytułu w Wielkim Szlemie to wielkie wyzwanie, coś z czym - jak powiedziała nieco żartobliwie w wywiadzie na oficjalnej stronie turnieju - nie miała do czynienia... - Czuje presję, że broni tytułu i według mnie trochę się tego obawia. To zrozumiałe. Jestem dobrej myśli, wygląda, że jest dobrze przygotowana. Najważniejsze, żeby dobrze weszła w turniej. Niezależnie od tego, jaka będzie drabinka, ważny jest ten pierwszy mecz, a potem to się ułoży. - Pozytywnie odbieram to, że będzie grała debla, jej partnerką została Bethanie Mattek-Sands. Grała już z nią. Doświadczona dziewczyna, która zdobyła niejeden tytuł. Bardzo dobrze się dogadują, Iga świetnie czuje się w jej towarzystwie. Nie będzie więc cały czas myślała o singlu. W zeszłym roku debel bardzo jej pomógł. Czuje pan, że oczekiwania samej Igi wobec siebie są duże? - Mądrą rzecz kiedyś powiedział Piotr Radwański. W tenisie nie sztuką jest wejść na pewną wysoką pozycję w rankingu, ale sztuką jest w następnym roku utrzymać się na niej, a najlepiej jeszcze awansować. Iga jest w pełni świadoma tego, że broni punktów, nie chce ich tracić. Ale mamy dziś trochę dziwną sytuację. Część punktów jest zablokowana. Niektórzy liczą, że mogliby być wyżej, inni, że niżej. Powstało duże zamieszanie i to jest mocno frustrujące dla zawodników, a dla kibiców - mało czytelne. W Paryżu zasiądzie więcej kibiców na trybunach. Jak to może wpłynąć na Igę? - Podziała pozytywnie. Pamiętam październikowy finał. Tysiąc osób na trybunach tak dużego obiektu. Czuło się jakby przyszła garstka. Mecze bez publiczności wyglądają jak treningi. Iga podkreśla, że tęskni za widzami. Chce się z nimi zżyć, poczuć doping, nakręcać się pod wpływem atmosfery trybun. Większość tenisistów tęskni za publicznością. Nie gra się dla samej gry, ale też dla ludzi. Im więcej osób będzie na trybunach w Paryżu, tym lepiej. Czy "Team Świątek" wybrał ten sam hotel co w ubiegłym roku? - Trener pytał mnie o to. Mówię, żeby sam podjął decyzję. Widać było, że nie chciał ryzykować, bo ktoś potem powie, że trzeba było wziąć hotel z ubiegłego roku. Ale nie bądźmy przesądni. Można by było od tego zwariować. Jak wyglądały pierwsze dni Igi w Paryżu? - Trenowała z Sakkari, z Muchovą. Zawodniczki umawiają się ze sobą na treningi. Nie mamy tam sparingpartnera, bo byłaby to dodatkowa osoba w zespole. A z tym wciąż jest problem. Mogą być tylko dwie osoby w teamie. Jest więc Piotr i Maciej (Piotr Sierzputowski - trener od tenisa i Maciej Ryszczuk - trener przygotowania fizycznego). Daria (Abramowicz, psycholog Igi) trzyma się trochę z boku, ale jak turniej ruszy, będzie mogła zasiąść na trybunach. Na turnieju nadal obowiązują ścisłe obostrzenia? - Iga wraz ze sztabem przyleciała do Paryża we wtorek. Koło południa weszli do hotelu i dopiero w środę po południu mogli wyjść, kiedy mieli wyniki badań. Daria, która jest w ścisłej ekipie, nie może się swobodnie poruszać po Paryżu, może wyjść tylko na godzinę. Dalej wszystkie przepisy są uciążliwe. Jak bardzo zmieniło się życie Igi przez te osiem miesięcy od zwycięstwa w Roland Garrosie w ubiegłym roku? - To się cały czas zmienia. Stale wzrasta zainteresowanie. Na przykład po turnieju w Rzymie przybyło Idze około 20 tysięcy obserwujących na Instagramie. Jesteśmy na to przygotowani. Już po Rolandzie bardzo rozrósł się zespół współpracowników. Iga ma menedżera w Polsce, zespół PR, złożony z paru osób. Sama Iga ma dużo dodatkowych zobowiązań sponsorskich, bierze udział w sesjach fotograficznych, filmowych. Czasu jest niewiele. Tym bardziej, że przemieszczanie się jest utrudnione, na turniejach trzeba być w "bańce" covidovej. Iga ma już dużo sponsorów. Będą kolejni? - Pytanie, czego potencjalny sponsor oczekuje? Nie każdemu może zaoferować to, na co ma ochotę. Rozmowy cały czas prowadzi menedżerka Igi. Ona kontroluje sytuację na tym polu. W tym roku chcieliśmy te sprawy uporządkować, zobaczyć jak funkcjonujemy w tym systemie, bo to nowa sytuacja.. Pan zna Igę najlepiej. Jak sama Iga zmieniła się przez osiem miesięcy? - Iga nam wydoroślała. Do wszystkiego podchodzi bardzo profesjonalnie. Wszystkich i wszystko traktuje serio, niczego nie robi po łebkach. Za kilka dni kończy 20 lat. Moim zdaniem, mentalnie jest już na innym pułapie. A tenisowo? Jaka jest różnica między Igą, która wygrała Rolanda Garrosa i Igą, która wygrała turniej WTA w Rzymie? - Jest mocniejsza mentalnie, wygrała wiele trudnych meczów, w których przeżywała trudności. Jeśli tenisistka czuje się mocno mentalnie, może góry przenosić. Wszystkie zawodniczki na tym poziomie potrafią grać w tenisa: serwować, zagrać wolej, przyspieszyć piłkę. Mecze przegrywa się w głowie. Iga zna już swoją wartość, wzmocniła się psychicznie. Nie zatrzymała się, cały czas się rozwija. Przyglądam się jej treningom i widzę, jak bardzo serio je traktuje. Nie ma dziecinady. Tenisowo wydaje się, że cały czas ma dużą rezerwę, która pozwoli wejść jej na wyższy pułap. Przed Igą dwa bardzo trudne miesiące z trzema prestiżowymi turniejami: Roland Garrosem, Wimbledonem i turniejem olimpijskim w Tokio. Nie boi się pan, że córka nie wytrzyma tego tempa. - Jest łatwiej niż rok temu, bo wtedy Iga miała jeszcze maturę. Powiedziała żartem, że COVID pozwolił jej powtórzyć materiał do matury. Teraz wszyscy będą w tym samym położeniu. Nie ma na co się uskarżać, taki jest kalendarz. Wierzę, że ten maraton dobrze się skończy. Jaka jest teraz pana rola w życiu zawodowym Igi? - Prowadzę "Fundację Wychować Mistrza", która nadzoruje logistykę związaną ze startami Igi. Pojechałbym chętnie na jakiś turniej, ale jak widzę te przeciwności, które trzeba pokonać, to wolę poczekać, aż sytuacja sanitarna się uspokoi. Doszła panu jedna funkcja tenisowa, został pan prezesem Tennis Consulting, firmy, która organizuje turniej WTA w Gdyni, a przed nim mecz charytatywny z udziałem Igi Świątek i Huberta Hurkacza. - Mecz jest zaplanowany na 13 lipca. Trochę wcześniej niż turniej, który rozpocznie się 17 lipca, ale ze względu na igrzyska w Tokio, nie było wyjścia. Iga i Hubert muszą wcześniej wylecieć do Japonii. Na organizację turnieju dostaliśmy licencję na pięć lat. Odbędzie się na pięknie położonych kortach na dawnym stadionie Arki Gdynia. Nie ma jeszcze listy startowej. Pojawią się zawodniczki, które nie wystartują w Tokio, szansę dostaną też polskie tenisistki. To będzie dla nich wielka szansa, by zdobyć punkty WTA i przebić się w rankingu. Po to też organizujemy ten turniej. Na przyszły rok przewidujemy już start Igi. Wspominał pan już o tym, że w poniedziałek Iga kończy 20 lat. Jaki prezent szykuje pan jej na urodziny. - To jest niespodzianka, nie mogę zdradzić co to. Ale muszę przyznać, że trudno jest Idze zrobić prezent, bo... Idze niczego nie brakuje. Coś miłego zawsze jednak można zrobić. Rozmawiał Olgierd Kwiatkowski