Iga Świątek uszczęśliwiła miliony, to trwało jak wieczność. Najgorsze ma za sobą
Iga Świątek po dwóch miesiącach przerwy w końcu wróciła do gry. To trwało jak wieczność. Do tego to, co działo się w tym czasie wokół tej wielkiej tenisistki, owiane było aurą tajemniczości. Iga Świątek uszczęśliwiła jednak miliony swoich fanów, bo w końcu pojawiła się na korcie, choć swoją grą nie zachwyciła. Jeżeli ktoś jednak spodziewał się fajerwerków w jej wykonaniu po tak długiej przerwie, to z pewnością się przeliczył. Nie zmieniło się tylko jedno. Nadal trzeba mieć stalowe nerwy, by oglądać mecze Polki.
W Rijadzie w Arabii Saudyjskiej zaczęło się kolejne tenisowe życie Igi Świątek. Ta wielka gwiazda tenisa jeszcze nigdy nie była w takiej sytuacji, jak teraz. Nie ma co ukrywać, że Polka znalazła się w dołku.
Świątek wyczerpała olimpijska rywalizacja. Do Paryża, do swojego królestwa, przyjechała jak po swoje, a jednak nie wygrała. Wywalczyła historyczny medal, ale jednak radości nie było. Raczej pojawiała się frustracja.
Iga Świątek pokonała własne słabości. To była walka pod wielką presją
Po igrzyskach Świątek nie nagrała się zbyt wiele, a jej ostatnim spotkaniem było to w ćwierćfinale US Open na początku września. Od tego czasu w jej karierze nastąpiła prawdziwa rewolucja. To wszystko owiane było aurą tajemniczości. Informacje, jakie do nas docierały, ograniczały się do suchych komunikatów w social mediach. Część z tych informacji była naprawdę niepokojąca. 23-latka wycofywała się z kolejnych turniejów, w tym także z powodów osobistych. I to właśnie był jeden z wielkich powodów do niepokoju. I w sumie wciąż pozostaje, bo niewiele wiemy o tej sytuacji.
W czasie tej dwumiesięcznej przerwy doszło też do rewolucji, bo Świątek rozstała się z trenerem Tomaszem Wiktorowskim, z którym razem sięgnęła po wiele sukcesów. Od razu pojawiły się w przestrzeni medialnej informacje o tym, że mogła za tym stać Daria Abramowicz, czyli psycholog naszej tenisistki. Dopóki Świątek i Abramowicz otwarcie nie powiedzą o tym, jakie naprawdę łączą ich relacje, to pewnie co jakiś czas będą się pojawiały takie insynuacje, bo jednak wokół współpracy tej pary narosło już wiele mitów.
Świątek przed startem WTA Finals w Rijadzie była w szalenie trudnej sytuacji. Ciążyła na niej ogromna presja. I wcale nie chodzi tu o to, że broni mistrzowskiego tytułu, ale o to, że bardzo chciała jak najlepiej wypaść po powrocie. Tym bardziej że w roli jej trenera debiutował oficjalnie Wim Fissette. I pierwszy mecz rozpoczął się, jak się w koszmarze.
Polka byłą spięta i brakowało jej cierpliwości. Wyglądało to tak, jakby nie do końca była mentalnie przygotowana do tego trudnego momentu, bo jednak tego dnia były na nią skierowane oczy milionów fanów. Świątek uszczęśliwiła ich tym, że w końcu wróciła do rywalizacji, ale samą grą nie zachwycała.
Do pewnego momentu kompletnie nie istniał forhend u naszej zawodniczki. Błąd gonił błąd, a to wszystko zapisywała na swoje konto Barbora Krejcikova, która wcale nie grała nadzwyczajnie. Sama zresztą w ostatnich miesiącach miała wiele problemów.
Świątek szybko i dość niespodziewanie znalazła się w krytycznej sytuacji. Po meczu powiedziała nawet, że "wyszła z bagna". Owszem, nikt nie spodziewał się cudów w jej grze po tak długiej przerwie, ale też chyba nikt nie sądził, że w tym spotkaniu sama tak będzie robiła sobie pod górkę. Polka przegrywała już 4:6 i 0:3. Wydawało się, że wszystko jest stracone.
I w tym momencie, jakby presja z niej zeszła. Świątek w końcu zaczęła się bawić tenisem. Rozluźniła się i od razu też zaczęły wpadać jej zagranie forhendowe. Odmieniła losy meczu, choć w pierwszej godzinie tego spotkania nie było o niej zbyt wielkiej woli walki. Pokonała jednak swoje słabości i wygrała z Czeszką. Wydaje się, że na początek turnieju podsumowującego sezon najgorsze ma zatem już za sobą.