Po ostatniej piłce Świątek odrzuciła rakietę na bok i położyła się na korcie. Po chwili wstała, by podziękować rywalce i sędzinie, a potem się rozpłakała. Mimo że to jej trzecie zwycięstwo w Wielkim Szlemie cały czas przeżywa je tak samo - z ogromną radością i szczerym wzruszeniem. Teoretycznie najtrudniejszy mecz jest dla Światek najłatwiejszy Iga Świątek to co ma najlepszego zachowała na koniec turnieju. To w ostatnich dniach US Open grała najlepiej, pokonała najsilniejsze tenisistki, które stanęły na jej drodze - Jessikę Pegulę (8. WTA), Arynę Sabalenkę (6. WTA) i Ons Jabeur (5. WTA). Z tych trzech meczów ten ostatni był najlepszy w wykonaniu polskiej zawodniczki. Nie pierwszy raz, w swej przecież nie tak długiej zawodowej karierze, zaprezentowała się tak jakby wizja ostatecznego zwycięstwa, widok trofeum dodatkowo ją mobilizował, dodawał skrzydeł. Teoretycznie najtrudniejszy sprawdzian okazuje się dla niej najłatwiejszy. Świątek wygrała 10 finał turnieju WTA na 11 rozegranych. Co więcej, w zwycięskich pojedynkach o trofeum ani razu nie straciła seta. Na początek 3:0, a potem tylko chwila kryzysu Od początku decydującego o trofeum spotkania w Nowym Jorku Świątek pokazała jak bardzo jest zmobilizowana i skoncentrowana. Rozpoczęła mecz od prowadzenia 3:0 z jednym przełamaniem serwisu Jabeur. Straciła w tych trzech gemach dwa punkty. Tunezyjka odrodziła się. Odrobiła stratę podania i nawiązała kontakt z Polką. Piąty gem zagrała wprost genialnie, nie dając po swoich uderzeniach żadnych szans na obronę. Ale to był tylko jeden tak dobry gem w tej fazie spotkania w wykonaniu tegorocznej finalistki Wimbledonu. Jabeur cały czas była spięta, sparaliżowana, jakby czegoś się bała. A to przecież jej drugi finał wielkoszlemowy z rzędu. W pierwszym secie zdobyła zaledwie dwa punkty (na dziesięć) po pierwszym podaniu. Katastrofalna statystyka. Liderka rankingu nie tylko wykorzystywała słabszą grę przeciwniczki. Zmuszała ją do tego, by popełniała błędy. Starała się grać agresywnie, wywierała presję. Świątek wiedziała co i jak robić, by być bliżej końcowego triumfu. Wygrała trzy kolejne gemy i seta 6:2. Sprawiała wrażenie jakby nic nie mogło jej w tym meczu wyprowadzić z równowagi. Tie-break, czyli finał finału dla Igi Początek drugiego seta potwierdził takie wrażenie. W dwóch pierwszych zaciętych gemach Świątek była górą, a trzeci wygrała już łatwo. Znów 3:0. Ale po chwili było "tylko" 3:2. Jabeur się rozluźniła. Pokazała kilka wybornych zagrań. Polka zaczęła popełniać niespodziewane błędy. Przegrała swój serwis z zaledwie jednym zdobytym punktem. Tunezyjka dostała owację na Arthur Ashe Stadium, ale raczej dlatego, że nikt na trybunach nie chciał tego, by mecz się skończył zbyt szybko. Nie było powtórki z pierwszego seta. Nie było tak łatwo. Świątek co prawda ponownie odrobiła stratę breaka i zrobiło się 4:2, ale Jabeur nie dawała za wygraną. Uspokoiła się. Ustabilizowała grę. Wyrównała na 4:4. Sytuacja uległa zmianie i zrobiło się groźnie dla liderki rankingu, tym bardziej że w dziewiątym gemie - przy własnym podaniu - przegrywała już 15:40. Te dwa break pointy obroniła. Był jeszcze trzeci. Jabeur po mocnym backhandzie Świątek zagrała w siatkę. Dwa kolejne punkty wywalczyła Świątek. Odetchnęła z ulgą. Prowadziła 5:4. Obie zawodniczki zaczęły od tego momentu grać z wyrachowaniem. Nie podejmowały zbędnego ryzyka. Popełniały mniej błędów przy własnych serwisach aż do chwili gdy Jabeur podawała, przegrywając 5:6. Czuć było napięcie w powietrzu. Świątek wypracowała break pointa. Tunezyjka pokazała wielką odporność psychiczną. Doszło do tie-breaka. To była wojna nerwów. Gra na przetrzymanie. Świątek do końca zachowywała wielki spokój, choć nie wszystko wychodziło jej tak jakby tego chciała. Pierwsza miała dwupunktową przewagę - przy 4:2. Ale po chwili było też 4:5. Wtedy jednak w tym finale finału Świątek wygrała trzy ostatnie punkty, jeden po świetnym forhendzie, dwa po błędach przeciwniczki i mecz. Olgierd Kwiatkowski Finał gry pojedynczej pań US Open Iga Świątek (Polska, 1) - Ons Jabeur (Tunezja, 5) 6:2, 7:6 (5).