Olgierd Kwiatkowski. Sport.Interia.pl: Iga Świątek została liderką rankingu WTA. Ma pan w tym pewien udział. Wierzył pan, że może to kiedyś się stać? Michał Kaznowski, trener Igi Świątek w latach 2011-2016: Zawsze wierzę w to, że z zawodnikami, z którymi pracuję, osiągnę dobre wyniki. Miałem również z tyłu głowę marzenie, że z Igą będziemy wygrywać duże turnieje. Wiadomo jednak jak to jest z marzeniami - nie zawsze się spełniają. Dziś odczuwam pewną satysfakcję, pewien rodzaj zawodowego spełnienia. To fajne uczucie, że pracowało się kiedyś z obecną liderką rankingu. Kolejny powód do radości po wcześniej wygrywanych przez Igę turniejach, taka wisienka na torcie. Symboliczne jest to, że przypieczętowała objęcie pozycji liderki w WTA zwycięstwem z Miami. Iga ma dobre wspomnienia związane z tym miejscem. Grała tam w bardzo prestiżowym turnieju Orange Bowl w wieku 12 lat, dotarła do półfinału, przegrała z Anstasią Potapową (obecnie 80. WTA - przyp. ok). To był pierwszy znaczący międzynarodowy sukces Igi. Byłem tam z nią. Pamiętam, że mieszkaliśmy w spartańskich warunkach. Dziś pewnie spała w najlepszym hotelu. Przeszła długą tenisową drogę. Wiele tenisistek ma taki cel, a udaje się niewielu. Co takiego miała Iga Świątek, że jest dziś numerem 1? - W Idze zawsze widoczna była nieustająca determinacja. Mimo kilku potknięć, wytrwale dążyła do celów, który sobie postawiła. Po kolei je realizowała. Niebezpieczny moment nastąpił po zwycięstwie w Roland Garrosie. To był jej pierwszy zawodowy sukces. Miała 19 lat. Od razu została rzucona na głęboką wodę. Myślę, że trochę zachwiało to jej życiem i straciła równowagę psychiczną. Od pewnego czasu odnalazła właściwy balans między życiem tenisowym i poza tenisem. Przyzwyczaiła się do swojego nowego życia, zrozumiała, że jest w ścisłej światowej czołówce i ma narzędzia, z których może korzystać, by dalej wygrywać. Odnalazła pewność siebie. Trzeba też powiedzieć, że wstrzeliła się w okres tenisowego bezkrólewia. Pojawiło się parę nowych zawodniczek, które rywalizują o miejsce w czołówce, o to kto będzie rozdawał karty. Iga miała narzędzia, aby przejąć pozycję liderki, mówię tu o umiejętnościach czysto tenisowych i fizycznych, ale we właściwym momencie potrafi je wykorzystać. Z dziewczynami, z którymi do tej pory nie mogła sobie poradzić, łatwo wygrywa. Zaczyna dominować na kortach. Kiedy trenował pan Igę ona nie wygrywała wszystkich turniejów w Polsce i zagranicznych? Nie zniechęcała się? - Z nastolatkami tak bywa, że mają wątpliwości i tracą wiarę. Iga zawsze chciała wszystko wygrać, grać zawsze na najwyższym swoim poziomie, a nie zawsze się udawało. Trzeba było budować jej odporność psychiczną. Z czasem taki człowiek się uczy, że te niepowodzenia wzmacniają nas jeszcze bardziej niż łatwe zwycięstwa. Trzeba było jednak do tego dojrzeć. Na porażki reagowała emocjonalnie, czasami płakała. Mówiła: "Nie wiem, czy coś z tego wyjdzie". Ale - koniec końców - jak się zaczynał nowy mecz, nowy turniej, walczyła. Była niesamowita w dążeniu do zwycięstwa. Nie przypominam sobie meczów, w których nawet kiedy przegrywała, odpuszczała. Nie trzeba było jej mówić "walcz do końca". Wytrwałość u Igi zawsze była ważna i od początku to pokazywała. Wyniosła to z domu. Długo utrzyma pozycję liderki rankingu? - Iga położyła karty na stół. Pokazała rywalkom ile jest warta, jak jest silna. Zobaczymy jak odpowiedzą: Paula Badosa, Maria Sakkari, Ons Jabeur, Cori Gauff. Czy Emma Raducanu się obudzi po swoim sukcesie w US Open? Czy Leylah Fernandez wróci do swojej formy z Nowego Jorku? Jest wiele zawodniczek, które marzą również o tym, by znaleźć się na miejscu Igi. Zobaczymy też jak Iga zareaguje na to, że została liderką. Na razie poczuła się przez to jeszcze mocniejsza - kiedy już to było wiadomo, wygrała turniej w Miami. Ale w najbliższych tygodniach, miesiącach będzie musiała bronić tej pozycji. Mam nadzieję, że weźmie przykład z Novaka Djokovicia, Rafaela Nadala, od którego tak dużo się uczy, jak to jest być liderem na dłużej. Trzeba właściwie do tego podejść. W tenisie nie trzeba wszystkiego wygrywać, żeby być numerem 1. To jest ranking - suma lepszych i gorszych występów. To nie boks, w którym po przegranej walce traci się mistrzowski pas. Jeżeli więc Iga rzeczywiście odnalazła stabilizację w swoim życiu tenisowym, to jest szansa, że liderką będzie długo. Jakby pan określił swój udział w rozwoju Igi Świątek? - To było kładzenie fundamentów, budowanie początkowych nawyków. Chyba dołożyłem jakąś cegiełkę do tej budowy. Jeżeli zawodniczka później zostaje numerem 1 to znaczy, że raczej wielu błędów nie popełniłem, a fundamenty zostały dobrze ułożone. Kiedy Iga dostała się pod pana opiekę widać było ten ogromny talent? - Wszyscy na około tak mówili, że to wielki talent. Ale co z tego? Nie starałem się bazować na talencie Igi. Trzeba było zrobić swoją robotę. Nie myślałem o niej, że jest najlepsza w Polsce, że mam super zawodniczkę i muszę ją jakoś specjalnie traktować i nic nie robić. Takich talentów było wiele, ale jak się ich nie szkoli, to potem nic z tego nie wychodzi. Musieliśmy ciężko z Igą pracować, a nie bazować na tym, że jest dobra i ma talent. Pan nauczył jej agresywnej gry? - Iga miała sporą przewagę fizyczną nad rówieśniczkami. Była wypychana do gry ze starszymi i musiała korzystać wtedy, że swojej siły, jednym słowem musiała być mocna, bo grała z mocnymi. To były jej naturalne zdolności, ale na pewno trzeba było je trochę podsycać. Nie przypisuję sobie zasług w tym aspekcie. Po prostu nie przeszkadzałem Idze, by rozwijała swoją ofensywną grę. Złożył pan gratulacje Idze? - Mamy sporadyczny kontakt. Jak się spotkamy, to w przelocie, chwilę porozmawiamy. Często pisałem jej gratulacje, teraz trochę rzadziej. Napisałem jej, że nie będę się powtarzał z gratulacjami, bo ona wie, że cieszę się z jej sukcesów i zawsze jestem po jej stronie. Ma setki wiadomości od odczytania i odpisania. Ona wie, że gorąco jej kibicuję. Czy nie uważa pan, że jest coś nielogicznego w tym sukcesie. W Polsce trudno wychować tenisowego mistrza. Brak zaplecza, pieniędzy, infrastruktury. W czasach kiedy Iga trenowała, miała wiele trudności. - Zaplecze mogło być lepsze, zwłaszcza porównując je do innych krajów zachodnich. Ale sądzę, że będzie teraz lepiej, wraz z sukcesami Igi, Huberta Hurkacza. Jest trochę tak jak ze skokami narciarskimi. Pojawił się Adam Małysz i ruszyła maszyna. Byli sponsorzy, pieniądze, obiekty. Agnieszka Radwańska już poruszyła trybiki tej maszyny, ale teraz następuje jej rozruch. Może to jest początek wielkich zmian i tenis w Polsce będzie coraz ważniejszy. Rozmawiał Olgierd Kwiatkowski