Iskierka nadziei rozbłysła kilka miesięcy wcześniej. Zaledwie 17-letnia Iga Świątek wygrała w lipcu juniorski Wimbledon. Sukces został świetnie sprzedany. Po turnieju odbyła się z wielką pompą konferencja z udziałem mistrzyni w loży na stadionie Legii. Pojawiło się na niej dziesiątki dziennikarzy, nobliwych gości, zanosiło się na narodziny gwiazdy. Problemy na każdym kroku Nikt przy zdrowych zmysłach nie mógł wtedy przewidywać, że wkrótce młoda tenisistka, która na dobre nie zaczęła jeszcze zawodowej kariery, zastąpi nam Agnieszkę Radwańską i wyrośnie na najlepszą tenisistkę na świecie. W przeszłości Polki wygrywały juniorskie turnieje wielkoszlemowe: Aleksandra Olsza, Magdalena Grzybowska, Urszula Radwańska, Agnieszka Radwańska. Z nich tylko ta ostatnia zbliżyła się potem do wyniku z początkowego okresu kariery. Nie trzeba patrzeć na Polki. Rzadko zdarza się, aby powtórzyć taki sukces w profesjonalnym tenisie W przypadku Świątek narodowości odgrywała wielką rolę. Nie pochodzi z kraju, w którym tenis nie był sportem priorytetowym, raczej marginalnym. Gdzie Polskę porównać do tzw. krajów wielkoszlemowych Anglii, Australii, Francji, USA, które dzięki organizacji najbardziej prestiżowych turniejów mają zapewnione miliony dolarów na szkolenie i wieloletni rozwój najzdolniejszych zawodników? Nie wytrzymujemy też porównania z takimi krajami jak Niemcy, Hiszpania, Włochy, a nawet małe Czechy. Podczas, gdy u nas licencję zawodniczką posiada kilka tysięcy osób, tam kilkanaście, kilkadziesiąt tysięcy. Nawet na poziomie amatorskim w Polsce w tenisa gra około 200 tysięcy osób podczas gdy w Niemczech, Francji, Australii po kilka milionów. W kategorii juniorek, a potem na zawodowych kortach Świątek pod każdym względem miała trudniej niż większość jej rywalek z bogatych tenisowo krajów, Niewielkie w stosunku do potrzeb dotacje ze związku, brak infrastruktury, szczególnie odczuwalna w Warszawie, gdzie trenowała, trudności w znalezieniu szkoły, która umożliwiłaby równoczesną naukę i treningi. To - w wielkim skrócie - problemy, z którymi musieli borykać się rodzice i sama zawodniczka. Dzięki wielu dobrym ludziom, sponsorom, którzy od najmłodszych lat widzieli potencjał u Igi, ale szczególnie rodzicom, przeszła jak burza przez młodzieżowe lata kariery, zakończonej zwycięstwem na kortach Wimbledonu. Zaczynała od zera. Bez żadnej taryfy ulgowej Ale potem nie było łatwiej. Nie otrzymywała "dzikich kart" do turniejów zawodowych WTA. Polska nie organizowała takich imprez. Aby pojawić się na listach Świątek musiała zaczynać od zera, od turnieju najniższej rangi w Sztokholmie. Nie miała miejsca w turnieju głównym. Zaczęła od eliminacji. Potem grała nawet dwa mecze jednego dnia, ale turniej wygrała. 15-letnia Iga miała już swoje miejsce w rankingu WTA. To był początek jej drogi na szczyt. Pamiętam dobrze rozmowę z ojcem naszej zawodniczki przy okazji tego turnieju. Mówił mi o wszystkich problemach związanych z wyjazdem na ten turniej. Jak to zorganizować? Przecież Iga nie może spać w jednym pokoju z trenerem, trzeba więc zapłacić za dwa. Ale to dodatkowy koszt. Zostać na drugi turniej, czy nie? To też duży wydatek. Zarobek z wygranej wcale nie zwracał kosztów poniesionych związanych z wyjazdem, nie wspominając o przygotowaniach, treningach. Wtedy jeszcze niewielki Team Świątek miał wiele dylematów, pytań, wątpliwości, czy warto. Przez wiele lat. Iga Świątek musiała zagrać kilkanaście takich turniejów, aby mieć na tyle dobry ranking, by w końcu wystąpić w WTA i w Wielkich Szlemach. Najpierw też były eliminacje, potem turnieje główne, potem pierwszy finał - w 2019 roku i pierwsze zwycięstwo - w Roland Garrosie w 2020 roku, w końcu dziś pierwsze miejsce na świecie. Nie miała żadnej taryfy ulgowej, musiała wyjść na kort i wygrać dziesiątki meczów, a okoliczności nie zawsze jej sprzyjały. Cierpliwie szczebel po szczeblu pięła się po tenisowej drabinie. Z najniższego poziomu dotarła na sam szczyt, z ziemi do nieba. Po zakończeniu kariery przez Agnieszkę Radwańską polski tenis nie przepadł w tenisowej otchłani, co więcej, mamy liderkę rankingu WTA. Doprawdy, trudno w to uwierzyć. Olgierd Kwiatkowski