Dziś Iga jest liderką rankingu WTA, wygrywa mecz za meczem, turniej za turniejem. Ale nie zawsze wygrywała, nawet na krajowym podwórku. Wiem, coś o tym, bo - trochę mimowolnie - śledziłem jej karierę od najmłodszych lat. W wieku 11 lat Iga zachowywała się już jak zawodniczka Igę Świątek widziałem pierwszy raz na korcie dokładnie 10 lat temu, podczas Memoriału Marty Hudy w Częstochowie, rozgrywanym w pięknej scenerii, u stóp Jasnej Góry na kortach klubu Victoria. To był jeden z najważniejszych turniejów skrzatów i skrzatek, zawodników do lat 12. Co roku otwierał letni sezon na mączce. Szczerze mówiąc, bardziej pamiętam jej ojca Tomasza, który rozmawiał z jednym z rodziców i mówił jak przygotowywał córkę do letniej serii turniejów. Ile godzin tygodniowo trenowała, na co zwracał szczególną uwagę - m.in. w ramach przystosowania do upałów, miał zaprowadzać Igę do sauny - jakie ma plany na najbliższe miesiące. Widziałem też dziewczynkę, która już samodzielnie a nie pod okiem ojca, rozgrzewała się niczym profesjonalistka. Miała wtedy niespełna 11 lat. Postępowała już jak zawodniczka. Każdy szczegół miał znaczenie - przygotowanie do turnieju, rozgrzewka przed meczem, sam mecz potraktowany jako ważny sportowy sprawdzian, a nie zabawa w tenis. To wcale nie było oczywiste. Większość rodziców - w tym ja sam ze swoim synem - nie miała pojęcia jak podchodzić do takich zawodów. Dopiero się tego uczyliśmy, podczas gdy w bardzo wątłym wówczas Team Iga Świątek (w Częstochowie był tylko ojciec), profesjonalizm był naturalnym elementem całości. Początkiem sportowej drogi. Wielka złość po porażce w finale Mastersa Potem spotykaliśmy się przez kolejny sezon na turniejach. Widziałem jak Iga wygrywa WTK, czyli Wojewódzkie Turnieje Kwalifikacyjne i OTK-i, czyli Ogólnopolskie Turnieje Kwalifikacyjne. Tak się składało, że czasami Iga wygrywała u dziewczyn, a u chłopców - dużo rzadziej - mój syn. Tak cenne wspomnienia zostały do dziś. Po finale młodzieżowego Mastersa w 2013 roku w Sopocie nie mieliśmy jak wracać do domu. Spadł deszcz, finały się przedłużyły, pociągi do Warszawy odjechały. Poprosiłem Tomasza Świątka o pomoc, o podwiezienie.. Zgodził się bez namysłu. Wbrew - moim zdaniem w przypadku tego sportu przesadzonej opinii o istnieniu Komitetu Oszalałych Rodziców (KOR) - wśród tenisowych rodziców obowiązywała sportowa solidarność. Dokładnie pamiętam też pytanie, gdy wsiadaliśmy do samochodu. - Wygrał finał? - Nie no, przegrał niestety? - To niech z Igą podadzą sobie ręce. Sam byłem wściekły, nie mówiąc o synu, po finałowej porażce w trzech setach, ale teraz myślałem o powrocie. U Tomasza Świątka i trochę w mniejszym stopniu u Igi wyczułem mocny żal, niemożność pogodzenia się z porażką, bądź co bądź nieważnego z dzisiejszej perspektywy, finału młodzieżowego Mastersa. Ten żal, by nie powiedzieć złość, był jednak ważny. Pokazywał skalę motywacji. Sukces był istotny nawet na tym najniższym poziomie. Nie interesowały ją Instagram, Facebook. Skoncentrowana na tenisie i nauce Przyznaję, że od tego czasu z większą uwagą śledziłem wyniki Igi. Oczywiście, skupiałem się również na jej rówieśniczkach i przede wszystkim rówieśnikach jej i mojego syna. Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś prognozował wówczas przyszłe zwycięstwo Igi Świątek w Wielkim Szlemie i pozycję liderki rankingu WTA. Nie słyszałem też, aby mówił o tym Tomasz Świątek, choć znam takich rodziców, którzy zapowiadali, że to akurat ich córka będzie w pierwszej 10. rankingu WTA. Ojciec zawsze rozsądnie podchodził do kariery najlepszej obecnie tenisistki na świecie. Równie ważne dla niego obok sportu było wykształcenie. Wiedział, że kontuzja, niepowodzenie w sporcie są normalnością i mogą zniweczyć nawet najlepiej zapowiadającą się zawodniczkę. W przypadku Igi wielu trenerów, osób ze środowiska mówiło o ogromnej skali talentu, świetnych warunkach fizycznych, niezwykłej sportowej dojrzałości, ale nie o przyszłej zwyciężczyni Wielkiego Szlema. I jeszcze jeden szczegół, o którym powiedział mi mój syn, który uczestniczył z Igą w zgrupowaniach kadry narodowej. W przeciwieństwie do koleżanek Igi przesadnie nie interesowały reakcje na posty (jeśli w ogóle je zamieszczała) na profilach społecznościowych. To zabierało czas i wrzucało młodego człowieka w inny świat. Była skoncentrowana na tenisie i na nauce. Była wzorem podejścia do sportu nawet dla starszych od niej chłopców. Iga stworzyła sobie szansę na sukces. Dziś ją wykorzystuje Kolejne wyniki w najważniejszych turniejach w kategoriach młodzieżowych potwierdzały, że Iga rozwija się tak, jak powinna - półfinał Les Petis As, mistrzostwo Europy do lat 16 w grze podwójnej, drużynowe mistrzostwo świata juniorek, finał Trofeo Bongfilio, zwycięstwo w juniorskim Wimbledonie. Potem doczekała się sukcesów w zawodowym cyklu. Droga do drugiego już w karierze zwycięstwa w Roland Garrosie, na szczyt tenisowego rankingu WTA, prowadziła również przez udział w Memoriale Marty Hudy w Częstochowie (nawiasem mówiąc, przegrała w nim w ćwierćfinale o rok starszą Wiktorią Rutkowską), zwycięstwa i porażki w OTK-ach i WTK-ach, przegrany finał Mastersa młodziczek w Sopocie (uległa swojej koleżance Mai Chwalińskiej). Widziałem wiele z tych meczów, odbyłem kilka rozmów z jej tatą. Nie mogłem wtedy przypuszczać, że widzę przyszłą triumfatorkę Rolanda Garrosa, rozmawiam z ojcem najlepszej tenisistki na świecie. Ale widziałem, że jej postawa, praca, którą wykonuje, pomoc i porady ojca otwierały przed nią możliwości. Iga stworzyła sobie szansę na sukces. Dziś ją wykorzystuje. Olgierd Kwiatkowski