Iga Świątek potrzebowała zaledwie 68 minut, by wygrać finał Rolanda Garrosa z Coco Gauff Michał Białoński, Interia: Iga Świątek potwierdziła w finale Rolanda Garrosa, że nie ma na nią mocnych! Artur Szostaczko, pierwszy trener Igi Świątek: Rozmawialiśmy na początku paryskiego turnieju i prorokowałem, że Iga wygra bez większych problemów. Pomyliłem się o jednego seta, gdyż nie spodziewałem się, że straci go. Chinka Zheng się chwilę postawiła, wystarczyło jej na wygranie seta i na tym koniec. Mecz z nią był według mnie najlepszym widowiskiem w damskim tenisie w tym roku. Oczywiście dla nas najbardziej zadowalające jest dzisiejsze zwycięstwo. Tyle że jeśli chodzi o finał, to za bardzo nie ma o czym rozmawiać. Dlaczego? - To było bicie bezbronnego, bezradnego. Ale jednak na początku drugiej partii Gauff przełamała Igę, prowadziła 2-0. - To była tylko chwila nieuwagi Igi, coś normalnego po wygraniu seta 6-1 w 32 minuty. Po stracie dwóch gemów Iga znowu wróciła na swoje tory, czyli do solidnego grania z lewej i prawej strony. A Coco nie miała czym jej zaskoczyć, prawdę mówiąc. Cały czas grała na jednej wysokości, co było tylko wodą na młyn Igi. Oby rywalki tak dalej grały, to będziemy mieli jeszcze więcej radości! Gauff próbowała skrótów. Pierwsze dwa jej wyszły, trzeci zatrzymał się na siatce. - Chyba nikt nie ma jej za złe, że ten mecz był tak jednostronny. Także kibice, którzy niemało zapłacili za bilety na finał i pewnie liczyli, że potrwa on dłużej, a tu tylko godzinka, powinni zrozumieć, że to finał, tu gra się o tytuł, o wynik. Reszta nie ma znaczenia. Wynik jest fenomenalny! W pewnym momencie Iga miała dwa razy więcej błędów bekhendowych niż Coco. Nie było to niepokojące? - To naturalne, Coco gra lepiej stroną bekhendową. Iga mocno uderzała, starała się uciekać z bekhendu, poprzez granie wzdłuż linii do forhendu. Wtedy naturalne jest odgrywanie forhend-kros. To dawało Idze przewagę. Raz, drugi się pomyliła, nie ruszyła do piłki, została w blokach, ale nie mamy prawa narzekać. Przecież Iga miała miażdżącą przewagę, zanotowała więcej winnerów, także bekhendowych, czyli w trakcie meczu wszystko się pozmieniało. Statystyki również były na plus Igi. Pojedyncze błędy nie mają żadnego znaczenia. Finał jest wygrany bardzo szybko, w dwóch setach. Jest tytuł, jest puchar, usłyszeliśmy nasz hymn - wszystko, czego dusza zapragnie! Właśnie, podczas Mazurka Dąbrowskiego Iga rozpłakała się, choć chwilę wcześniej sama pocieszała Coco. Widać, że w niej również buzowały emocje. - Nie ma się co dziwić, każdemu z nas poleciała łza. Takich chwil mamy za mało, Mazurek Dąbrowskiego wywołuje pozytywne emocje. Mojej żonie, która siedziała obok mnie, też pociekły łzy. Iga z pewnością czuła radość, była z siebie dumna, spłynęła z niej cała presja związana z turniejem. Oczekiwania wobec niej były ogromne, przede wszystkim z waszej strony, mediów. Teraz poczuła się spełniona w stu procentach. Iga jest przecież nadal młodą dziewczyną. Ona zresztą nigdy się nie zmieni, nadal będzie chciała wygrywać! Każde zwycięstwo smakuje tak samo albo jeszcze lepiej. Wystarczy spojrzeć na Rafę Nadala. Zmierza po 14. tytuł w Paryżu i ciągle mu mało. Rozmawiał: Michał Białoński, Interia