Polka i Białorusinka wróciły do gry po blisko dobie przerwy - ich sobotni półfinał przerwała bowiem ulewa. Było więc 2:1 dla Igi, po 30 w kolejnym gemie serwisowym Sabalenki. I te dwie piłki, które Polka wygrała zaraz po powrocie, miały absolutnie kluczowe znaczenie. Przełamała bowiem rywalkę, stworzyła sobie idealną sytuację, by mieć to spotkanie pod kontrolą. Iga Świątek zagrała "od nowa". Wytrąciła Sabalence wszystkie atuty A było ono ważne, może nawet najważniejsze dla obu w całym sezonie. Gdyby Sabalenka wygrała, a później jeszcze w finale pokonała Jessicę Pegulę, mogła odskoczyć Polce na blisko 1,5 tys. punktów. Ciężko byłoby tę stratę odrobić w styczniu w Australii - mimo, że Białorusinka będzie broniła blisko 2,5 tys. punktów. Iga zaś bardzo chciała wygrać, zbliżyć się do rywalki, a po ewentualnym zwycięstwie w finale - wyprzedzić ją w rankingu. I drugi sezon z rzędu zakończyć jako ta światowa jedynka, co w jej przypadku oznaczałoby kolejnych 10-11 tygodni na szczycie listy. - Nieczęsto zdarza się taka sytuacja, że dogrywa się mecz przy takim stanie. Ale ja czułam, jakbyśmy grały od nowa, nie zwracałam uwagi na wynik. Pomyślałam, że to może być dla mnie kolejna szansa - mówiła Iga po spotkaniu w Canal+. Mecz w normalnych warunkach. No prawie - wiatr specjalnie nie przeszkadzał jednak tenisistkom Grała zaś rewelacyjnie - nic sobie nie robiła z coraz potężniejszych ataków rywalki, która - z kolejnymi gemami - coraz bardziej stawiała wszystko na jedną kartę. To Świątek miała więcej winnerów, choć nieznacznie, ale za to dużo mniej niewymuszonych błędów. I znakomicie przystosowała się do wreszcie w miarę normalnej pogody, bo ani nie padało, ani też nie było huraganowych podmuchów. - W środku sezonu byśmy powiedzieli, że dziś i tak nieźle wiało, ale patrząc na poprzednie dni: było spokojnie. To dobre dla kibiców, bo obejrzeli dłuższe akcje, a nie tylko zagrania, by się zmieścić w korcie. Na pewno był to o wiele ładniejszy mecz od wcześniejszych - komentowała Polka. Sabalenka połamała rakietę, była bezradna. Koncert Polki trwał dalej Świątek w drugim secie wywalczyła jeszcze dwa przełamania, sama swojego gema serwisowego nie straciła ani razu. Jeszcze w pierwszej partii musiała bronić dwóch break pointów, w drugiej już takiej sytuacji nie było. Sabalenka wygrała zaledwie pięć punktów przy podaniu Igi, często była bezradna przy serwisach na ciało. Polka sama jednak przyznała, że nie był to mecz łatwy. Choćby z powodu coraz bardziej agresywnej gry rywalki, która złamała nawet rakietę i dostała ostrzeżenie, ale też długich wymian. - Nigdy nie jest łatwo grać przeciw Arynie, a jeśli ktoś pomyśli, że tak jest, to chyba nie widział żadnego meczu - mówiła Polka, która pokonała swoją rywalkę drugi raz w tym roku. Poprzednio triumfowała w Stuttgarcie, przegrała zaś w Madrycie. Iga Świątek imponowała zaś w tym spotkaniu przede wszystkim skupieniem - nie irytowała się, nie rozpraszała, jak jej rywalka. W tym aspekcie całkowicie zdominowała Sabalenkę. A czy był potrzebny jakiś specjalny trening mentalny? - Nie, w trakcie turnieju nie robi się takich rzeczy. Wiem zaś, co mogę zrobić i z tego czerpię pewność. Wyszłam na kort w konkretnym celu i zrobiłam to, czego chciałam - powiedziała. W poniedziałkowym finale w Cancunie Iga zagra z Jessicą Pegulą.