Artur Gac, Interia: Czy takimi reakcjami, jakie wciąż obserwujemy u Igi w momencie niepowodzenia, a za którą jest już trochę różnych doświadczeń w sporcie, jest pan zaskoczony? Dariusz Nowicki, psycholog sportowy: - Nie jestem. To, co wydarzyło się w meczu o wejście do finału, po prostu pokazało, jak wielka presja spoczywała na Idze, a wynikała z tego, że jeśli nie będzie złota, to będzie porażka. Cały czas mówiło się tylko o pierwszym miejscu plus jeszcze z wypowiedzi wiemy, że istniała osobista, wielka presja, wynikająca z tego, że ojciec olimpijczyk, więc być może nawet bardziej dla niego niż dla siebie chciała to złoto wywalczyć. A przynajmniej ja tak to odbieram. I w trakcie przebiegu meczu z Chinką widać było z mowy ciała, wzruszeń ramion, rozkładania rąk i obracania się w kierunku miejsca, w którym siedział sztab, że ogarnia ją bezradność. Przestała sobie radzić z tymi wszystkimi emocjami, a dodatkowo było widać, że osoby ze sztabu też nie potrafiły jej w tamtej sytuacji udzielić wsparcia. Natomiast później szacunek dla nich, że pozbierali ją po tym wszystkim, a czasu było niewiele, bo już nazajutrz toczyła mecz o brąz. Ta przerwa na pewno została bardzo dobrze przepracowana, że zdołała wrócić na swoje tory i zagrała już w typowy dla siebie sposób. Później Iga udzieliła tylko jednego, krótkiego wywiadu Eurosportowi, który został szybko przerwany, bo mową ciała Iga dawała do zrozumienia, że nie jest w stanie tej rozmowy kontynuować, a następująca zaraz po tym reakcja tylko to przypieczętowała. Natomiast w ogóle nie zamieniła słowa z pozostałymi dziennikarzami, nie licząc trzech słów: "sorry, next time". Z jednej strony rozumiem, że Iga kompletnie nie przywykła do niepowodzeń, bo właściwie kroczy tylko ścieżką zwycięstw... - Tak, ona w ostatnim czasie nie miała szans na to, żeby się oswoić z porażkami, które są drugą stroną medalu. Po jednej mamy zwycięstwo, a po drugiej niepowodzenie. Jedno i drugie jest częścią naszego sportowego życia. I teraz pytanie: czy właśnie dlatego my powinniśmy Igę z takiej postawy rozgrzeszać i właściwie przyjąć narrację, że ma prawo w takich chwilach pozostać sama ze swoimi emocjami? A może należałoby na to spojrzeć inaczej. No bo jak w takim razie traktować sportowców, którym porażki nie zdarzają się incydentalnie, a ich kariera naznaczona jest większą liczbą niepowodzeń. Oni tym bardziej mogliby przyjąć taką optykę, że nie chcą przychodzić do dziennikarzy i z nimi rozmawiać, bo ciągle muszą stawać w obliczu trudnych, dojmujących pytań. - Ja myślę, że to tylko i wyłącznie pokazało, jak rozbita psychicznie była w trakcie tego meczu i po jego zakończeniu. Zwłaszcza biorąc pod uwagę ilość rozmów z dziennikarzami, jakie przechodzi Iga w cyklu swoich turniejów, gdzie jej obowiązkiem jest stawiać się na konferencjach pomeczowych i rozmawiać z dziennikarzami niezależnie od wyniku. Więc można powiedzieć, że trening medialny ma na bardzo wysokim poziomie, a mimo to nie była w stanie, w cudzysłowie wypełnić swoich obowiązków względem pozostałych przedstawicieli mediów, tym bardziej, że już zdecydowała się na rozmowę z pierwszą stacją telewizyjną. Więc przede wszystkim popatrzmy na to od tej strony, że to naprawdę było bardzo silne przeżycie. I rzeczywiście można by wnioskować, że na porażki nie jest przygotowana. Natomiast raz jeszcze powtórzę: to, że ona poradziła sobie z tym meczem o brąz, pokazuje że jednak była w stanie to przepracować ze swoim teamem. I postawiła się jak gdyby na nowo. Na samym tenisie nie znam się aż tak dobrze, żeby móc ocenić, czy w meczu o brąz grała na swoim najwyższym poziomie, czy było to zakłócone, ale zagrała skutecznie i zdecydowanie poradziła sobie ze Słowaczką. Czy Iga Świątek nie stała się trochę zakładniczką swojej rutyny? W tym sensie, że jeśli coś zaczyna wypadać z jej wzorca wypracowanych praktyk i pojawia się cykl niestandardowy, czyli na przykład igrzyska... - To jest bardzo, bardzo ciekawy wątek. Absolutnie dotknął pan fundamentalnej kwestii. Wśród zawodników, trenerów i sporej grupy psychologów pracujących ze sportowcami - celowo nie mówię "psychologów sportowych", bo z licencjami niektórych różnie bywa - rzeczywiście jest duża wiara w moc rutyny. Jednak przy tym zapomina się o jednej, bardzo istotnej rzeczy. Bo rutyna to nawiązywanie do pełnej stałości, czyli mam wypracowany pewien stały zestaw działań, który powoduje, że wchodzimy optymalnie w sytuację przedstartową i startową, grając na swoim poziomie. Natomiast tak naprawdę nie ma czegoś takiego, jak stała sytuacja i stałe warunki. Dobra rutyna to jest rutyna elastyczna i zmienna, bo najbardziej stałą w sporcie jest właśnie zmienność sytuacyjna. I teraz, jeśli sportowiec zamknie się w takiej sztywnej, stałej rutynie, to niestety w którymś momencie wpada w pułapkę pod tytułem: "rutyna nie działa, sytuacja jest inna". Rutyna powinna być elastyczna, czyli mieć tylko pewien zakres stałości, jednak generalnie kluczowa jest umiejętność dostosowywania się do sytuacji. I tutaj najważniejsza rzecz, jeśli chodzi o takie dyscypliny sportu, które jak gdyby żyją w swoim odrębnym, nieolimpijskim świecie, czyli głównie golf z Adrianem Meronkiem i tenis z Igą Świątek, a mianowicie oni swoimi rutynami właśnie nie są przygotowani na to, że turniej olimpijski to jest zupełnie coś innego. Tutaj trzeba całkiem inaczej się przygotowywać, a stałe rutyny przestają być skuteczne. Inne natężenie meczów, inny rytm odpoczynku i do tego potężna presja, która tam jest inna, bo w sezonie zawsze można się względnie szybko poprawić. Z Igą nigdy pan nie współpracował, prawda? - Nie, natomiast mam perspektywę współpracy z różnymi zawodnikami do dziesięciu kolejnych igrzysk olimpijskich, począwszy od Seulu w 1988 roku, a to daje mi szeroki obraz. Więc kiedy patrzy pan na Igę okiem fachowca, obserwując jak silnie przeżywa emocje, to co przede wszystkim się panu wyłania i ciśnie na usta, by powiedzieć na temat naszej gigantki tenisa i sportu? - Iga jest bardzo przeciążona i prędzej czy później, oby jak najpóźniej, wystąpi u niej syndrom wypalenia. Czy on przejdzie w stany depresyjne, czy skończy się tylko na pewnym okresie zmęczeniowym i powrocie do sportu, tego nie wiem, ale obawiam się, że taki czarny scenariusz wisi w powietrzu. Ta dziewczyna jest narażona na potężne przeciążenia psychiczne. I teraz taka sytuacja, jaka spotkała ją tutaj - choć mam nadzieję, że team pracuje z całą mocą, by pokazać jej, że to jest olbrzymi sukces - w tak ważnych życiowo sytuacjach sprawia, że porażka powoduje ból mózgu. To wprost wynika z najnowszych badań, które są rezultatem komputerowej analizy aktywności mózgu. Dosłownie, fizjologicznie, mózg odczuwa ból. Czyli to, jak my często mówimy metaforycznie, że dusza mnie boli po tym, co się wydarzyło, to tak naprawdę ból dotyka główny procesor naszego organizmu. Mózg to przeżywa, aktywizując obszary związane z bólem fizycznym. To są potężne koszty. Dosłownie dzisiaj rano (rozmawialiśmy w sobotę - przyp.) na portalu X zamieściłem zbitkę dwóch zdjęć. Jedno wykonałem osobiście trzy lata temu w Tokio, obrazujące Igę przeżywającą niepowodzenie po turnieju singla. A drugie to kadr z Eurosportu po wywalczeniu przez Igę brązowego medalu, z rysującymi się na twarzy szalonymi emocjami, na którym - mam poczucie - zawód miesza się z jeszcze nie w pełni docenianym medalem olimpijskim. I napisałem m.in. tak: "Oba zdjęcia dzielą trzy lata. Kolejne trzy lata gigantycznych emocji, drenujących organizm wielkiego sportowca". - Tak, tak. Dokładnie tak. I pytanie, jak długo ona to wytrzyma i jakie zapłaci koszty. Żeby daleko nie szukać, bo mamy igrzyska, wystarczy przywołać przykład giganta pływania, Michaela Phelpsa. 23-krotny mistrz olimpijski zapłacił niewyobrażalne koszty za swój olimpijski sukces. Rozmawiał: Artur Gac, Paryż