To był kluczowy pojedynek w grupie Chetumal - ta, która wygrywała starcie, zapewniała sobie awans do półfinału, najprawdopodobniej z pierwszego miejsca w grupie. A w nim bój z Aryną Sabalenkę lub Jeleną Rybakiną o wielki finał. Nic więc dziwnego, że tak wysoka stawka mogła sparaliżować tenisistki. Najpierw sparaliżowała Amerykankę - Coco Gauff fatalnie myliła się z forhendu, popełniała błąd za błędem, przegrała pierwszego seta do zera. Owszem, Iga Świątek miała kilka znakomitych akcji, ale to głównie jej przeciwniczka grała znacznie poniżej poziomu, który zazwyczaj prezentuje. Nagły zwrot akcji w drugim secie meczu Gauff - Świątek. I wtedy do gry włączył się... wiatr. "Targało budką" Obie zawodniczki walczyły nie tylko ze sobą, ale też z kortem, na którym piłka często dziwnie wysoko skakała. 19-letnia Amerykanka w drugim secie wreszcie zaczęła się prezentować lepiej, tak jak przystało na trzecią rakietę świata i liderkę rankingu "Race to Paris". Przełamała Polkę, Iga zdołała jednak odpowiedzieć tym samym. Przy stanie 4:4 to Polka miała jednak problemy z serwisem, widać już było, że warunki stają się bardzo trudne. Komentująca to spotkanie w Canal+ Klaudia Jans-Ignacik kilkakrotnie powtarzała, że "zaczyna targać budką", w której siedziała z Żelisławem Żyżyńskim. I wtedy doszło do sportowej tragedii Coco Gauff. Amerykanka prowadziła w dziesiątym gemie 15:0, serwowała po wyrównanie meczu na 1:1. Zepsuła kolejnych osiem serwisów, pięć razy posłała piłkę w taśmę, trzy razy w aut. Bała się podrzucać piłkę na normalną dla siebie wysokość, bo mógł ją... zwiać wiatr. W efekcie została przełamana na 5:5, ze złości uderzyła rakietą w kort, złamała ją. Była wściekła, a ten nastrój zamienił się w rozpacz, gdy przegrała kolejne dwa gemy i cały mecz. Polka po prostu częściej trafiała w kort, nie siliła się na finezję. Wszystkie grzechy WTA, nie tak powinien wyglądać finał sezonu. Krytyka z każdej strony Mecz Świątek - Gauff, dwóch zawodniczek z absolutnego światowego topu, był tylko potwierdzeniem, jak absurdalną decyzję podjęło WTA, organizując turniej w Meksyku, na wybrzeżu Morza Karaibskiego. Zmiany stref czasowych dla zawodniczek, które wcześniej grały w Chinach, nieprzygotowany na czas obiekt, nierówna nawierzchnia, niepewna pogoda, pustawe na razie trybuny - to wszystko zbiega się podczas turnieju będącego wielkim finałem sezonu. Już po swoim pierwszym meczu z Polką morze krytycznych słów wylało się z ust Markéty Vondroušovej. - Z mojej perspektywy wygląda to tak, jakby ludzie z WTA byli kompletnie niezainteresowani co my - tenisistki, które muszą grać na takim korcie - w ogóle czujemy. Czujemy, że nikt nas nie słucha i nikt nie jest zainteresowany naszym zdaniem - mówiła Czeszka. Podkreślała przy tym, że tak fatalna nawierzchnia nie przypomina klasowych kortów twardych, a kiepskiej jakości mączkę lub trawę. Zawodniczki mają już tego serdecznie dość. Gwałtowna reakcja po tym, co stało się w Meksyku Podobnie wcześniej wypowiadały się m.in. Aryna Sabalenka, Jelena Rybakina czy Ons Jabeur. Z drugiej strony, będącą do września w Radzie Zawodniczek Magda Linette mówiła, że to gremium, w którym jest m.in. Jessica Pegula, też optowało za meksykańską kandydaturą, a nie czeskiej Ostrawy. Choć zawodniczki nie wiedziały, że obiekt zostanie wybudowany tak późno i będzie posiadał tak kiepską nawierzchnię. W środę do problemów z kortem doszły jeszcze fatalne warunki pogodowe, które po części wypaczyły wynik meczu gwiazd.