Turniej WTA Finals, kończący sezon, powinien być świętem tenisa, w którym biorą udział najlepsze zawodniczki na świecie. Jest zaś serią wpadek organizacyjnych, niektóre są wręcz kompromitacją organizacji WTA. Już sam wybór miejsca był nieodpowiedzialny - zwłaszcza, że niedostępny okazał się obiekt, na którym pierwotnie miała się odbyć rywalizacja. Zdecydowano się na budowę zastępczego stadionu, który został oddany do użytku za późno, na dodatek nawierzchnia do gry jest kiepskiej jakości. I jakby tego było mało, pogoda też popsuła plany, co o tej porze roku nie jest jakąś nowością. W efekcie finały singla i debla zostały przesunięte o jeden dzień - z niedzieli na poniedziałek. Katastrofa w Meksyku, czyli tego się można było spodziewać. Decyzja Świątek już nie powinna dziwić WTA i ITF, czyli dwie z trzech wielkich organizacji (ta druga odpowiada za rywalizacje drużynowe, Wielkiego Szlema oraz mniejsze zawody) znów nie uzgodniły optymalnego terminu, który dawałby szansę odpowiedniego połączenia możliwości gry w WTA Finals oraz Billie Jean King Cup. Między zakończeniem jednej imprezy a początkiem drugiej było ledwie nieco ponad 30 godzin. Nic więc dziwnego, że Iga Świątek, Jessica Pegula czy Coco Gauff zrezygnowały z gry w Sewilli - musiałyby po ciężkim turnieju zmienić wiele stref czasowych i niemal z marszu wyjść na kort. Część z uczestniczek meksykańskiego turnieju się jednak zdecydowała na taki ruch: choćby Jelena Rybakina czy Barbora Krejčíková. W tym gronie była też Australijka Ellen Perez - i ma teraz duży problem. Australijka w potrzasku. Błagała o... użyczenie odrzutowca Wspólnie z Amerykanką Nicole Melichar-Martinez awansowały bowiem do finału gry podwójnej, a ten miał się odbyć w niedzielę, zaraz po meczu Świątek z Sabalenką. Niemal w ostatniej chwili organizatorzy uznali jednak, że skoro ich rywalki: Wiera Zwonariowa i Laura Siegemund musiały wcześniej kończyć starcie z Pegulą i Gauff, a później jeszcze rozegrać półfinał z parą Storm Hunter/Elise Mertens, to trzeci mecz rozegrają już w... poniedziałek. A to okazało się zabójcze dla Perez, która w poniedziałek miała ostatnią szansę na przedostanie się do Hiszpanii. W efekcie w poniedziałek wieczorem polskiego czasu (godz.19.30) ma zacząć finał debla w Cancun, a już we wtorek o godz. 10 rozpocznie się starcie Australii ze Słowenią w fazie grupowej Billie Jean King Cup. W około 12 godzin Perez, będąca ważną częścią reprezentacji, musiałaby więc pokonać 8000 kilometrów. Tenisistka zaapelowała więc w mediach społecznościowych, czy ktoś... nie podrzuci jej do Europy odrzutowcem. "Naprawdę nie jestem pod wrażeniem tej katastrofy w harmonogramie turnieju. Tylko dlaczego ja muszę być za to karana? - zapytała.