Artur Gac, Interia: W trakcie igrzysk olimpijskich udzielił mi pan wywiadu, chętnie cytowanego przez inne media, w którym w jego najbardziej wymownej części wypowiedział pan takie słowa: "Iga jest bardzo przeciążona i prędzej czy później, oby jak najpóźniej, wystąpi u niej syndrom wypalenia. Czy on przejdzie w stany depresyjne, czy skończy się tylko na pewnym okresie zmęczeniowym i powrocie do sportu, tego nie wiem, ale obawiam się, że taki czarny scenariusz wisi w powietrzu". Czy pana wypowiedzi spotkały się z dużym odzewem? Dariusz Nowicki, psycholog sportowy: - Nie, praktycznie nie było żadnego odzewu jeśli chodzi o bezpośredni kontakt ze mną. Otrzymałem tylko jedną wiadomość na komunikatorze portalu społecznościowego od jednego z kibiców, który zwracał uwagę, że wreszcie ktoś mówi głośno o tym, co czeka przeciążonych sportowców i jak duże są konsekwencje. Dodał, iż szkoda, że tak mało się o tym mówi i pisze. Był pan zaskoczony, że tak mało reakcji do pana dotarło? - Tak. Nie ukrywam, że jest to zaskoczenie. Dlatego, że jest to coraz poważniejszy problem. Coraz częściej mówimy o depresji, coraz częściej mówimy i piszemy o tym, co dzieje się głównie wśród dzieci i młodzieży, jako grupy najsilniej narażonej na wpływ różnego rodzaju czynników, związanych z chronicznym stresem. Zaczyna się dużo mówić również o sportowcach, którzy sami się o tym wypowiadają, chociażby kazusy Marka Plawgi czy Anety Szczepańskiej, włącznie ze stanami depresyjnymi i najbardziej dramatycznymi krokami. Natomiast tak naprawdę niewiele robi się na poziomie pilnowania czynników regeneracyjnych, które na pewno mogłyby zminimalizować ten problem wśród sportowców. Rozumiem, że podtrzymuje pan to wszystko, co zostało wypowiedziane w tamtym wywiadzie? - Jak najbardziej, w pełni podtrzymuję. Od tego czasu wydarzyły się dwie porażki Igi, które wywołały wiele najróżniejszych negatywnych komentarzy najczęściej pod hasłem: "zwolnić współpracowników, bo to ich wina", natomiast jest bardzo mało głosów mówiących o tym, że to jest prawdopodobnie pokłosie przeciążeń. Tych wszystkich, którym Iga ulegała nie tylko w kontekście bycia na czele światowego rankingu, co przecież jest niezmiernie wymagające fizycznie i psychicznie, bo cały czas trzeba być w toku turniejów i utrzymywać dyspozycję. Jednak przede wszystkim w kontekście tego, że igrzyska w Paryżu były, moim zdaniem, najsilniejszym czynnikiem stresorodnym, z jakim Iga spotkała się w ostatnich latach. A być może nawet porównywalnym do tego, co musiała przeżywać w początkach swojego dominowania na liście rankingowej. Czy mogę zdradzić SMS-a, którego mi pan wysłał, a był on zaczątkiem naszej obecnej rozmowy? - Proszę bardzo. "Porażki zdarzają się Idze coraz częściej, a nikt nie podejmuje tematu zmęczenia chronicznego z tamtego artykułu". - Tak jest, taka naszła mnie refleksja. Iga zrobiła sobie krótką przerwę po igrzyskach, odwołując pierwszy start, ale moim zdaniem była to przerwa zbyt krótka. Przy tego typu obciążeniach, tak jak patrzę przez swoje doświadczenie w kontekście sportów olimpijskich, czy wieloletnią pracę z zawodowymi golfistami, to jednak po tak dużych obciążeniach, jakie mają miejsce w trakcie igrzysk, czyli imprezy sportowej bardziej wymagającej niż nawet starty w ramach Wielkich Szlemów, zaordynowana przerwa powinna trwać co najmniej trzy tygodnie. A nawet do miesiąca. Zaakcentował pan fakt, ile "ważą" igrzyska olimpijskie. Ale dodajmy też, jak wielka była ich istota dla samej Igi. - Dla samej Igi był to stres, można powiedzieć, podwójnego rodzaju. Z jednej strony typowy dla sportowca, który jest ambitny, zawsze i wszędzie chce potwierdzać swoją wysoką klasę i chce sięgać największych laurów, a takim absolutem jest laur olimpijski. A z drugiej strony było to, co Iga sama sygnalizowała w niektórych wywiadach, że chce zdobyć medal niejako dla ojca. A więc proszę zobaczyć, jak silne emocje wzbudzało w niej to wyzwanie. I jeszcze jeden aspekt, potęgujący skalę obciążenia psychicznego. Przecież wszyscy akcentowali, że Świątek przyjechała na swój teren, do swojego paryskiego królestwa, przez co właściwie złoty medal miała powieszony na szyi już na starcie turnieju. - Ma pan rację, to też "duża" prawda. Proszę zauważyć jeszcze jedno. W kontekście budowania public relations wokół sportowców, tworzenia odpowiedniego klimatu, dzięki któremu sportowiec może liczyć na wsparcie sponsorów i nawet ewentualne wsparcie materialne w krytycznych sytuacjach ze strony kibiców za pomocą różnego rodzaju zbiórek internetowych, sportowcy coraz częściej oświadczają przed tego typu wielkimi imprezami, że jadą po medal. I interesuje ich tylko medal. Wystarczy spojrzeć, ilu polskich sportowców przed igrzyskami w Paryżu zapowiadało, że interesuje ich dokładnie właśnie ten cel. Tylko medal się liczy. A zatem to zaczyna być pewnego rodzaju typową sytuacją, która nie pomaga walczyć, bo przedwcześnie zawieszony medal na szyi bardzo ciąży w trakcie rywalizacji, tym bardziej o tym ciężarze gatunkowym, co igrzyska. Przyznaję, że jako dziennikarze nieraz ciągniemy sportowców za język, ale niektórzy - jeśli można tak powiedzieć - z własnej woli wchodzą w to położenie. Dlaczego? - Proszę spojrzeć na to, że przed nimi też pojawiają się pewnego rodzaju wymogi natury medialnej, które tworzą presję, by określić duży cel. Są to wymogi typu sponsorskiego, jako że takie firmy też oczekują od nich pewnej ciągłej prezentacji w mediach i na portalach społecznościowych od strony mistrzowskiej. Innymi słowy chcą współpracować z ludźmi, których interesuje tylko zwyciężanie i bycie najlepiej złotym medalistą. Natomiast z punktu widzenia mentalnej efektywności startowej, najbardziej sprzyjająca wynikowi postawa jest taka, by koncentrować się na tym co tu i teraz. Ciekawe wypowiedzi z ust Joanny Sakowicz-Kosteckiej, byłej tenisistki, a obecnie komentatorki i ekspertki, ukazały się w ostatnich godzinach na kanale "Program tenisowy - Dominik Senkowski". Miał pan okazję się zapoznać? - Wysłuchałem i bardzo mi się spodobały spostrzeżenia pani Joanny, które pokrywają się nawet z tym, o czym rozmawialiśmy do poprzedniego wywiadu jeszcze z okresu trwania igrzysk olimpijskich. Ona też mówi o tym, że jej zdaniem obciążenia natury mentalnej z Paryża powodują, że Iga jest w tej chwili psychicznie wyczerpana. Krótki cytat z pani Joanny: "Ewidentnie jest bardzo przemęczona tym sezonem, z uwagi na igrzyska. Igrzyska to istotny element. Umysł, który jest przemęczony i nie ma czasu na regeneracje, nie będzie działał dobrze. Dlatego mogliśmy obserwować brak reakcji na podpowiedzi Tomka Wiktorowskiego. To nie jest standard jeśli chodzi o Igę, tutaj tego nie było. Moim zdaniem wynikało to z przeciążenia. To jest sygnał dla sztabu i dla nas, że tu jest potrzebna dłuższa przerwa. Tylko kiedy?". - No więc tutaj od razu otwieramy kwestię zasadniczego pytania. Co jest ważniejsze: utrzymywanie aktualnego stanu rankingowego poprzez kolejne starty, czy patrzenie długoterminowo w przyszłość. W tym sensie, jak długo jeszcze chcę grać na wysokim poziomie. Bo jeżeli mam taki plan, że chcę grać długo, powiedzmy co najmniej do kolejnych igrzysk olimpijskich... Ja myślę, że Los Angeles jest celem. - Wobec tego, jeśli tak, to przerwa jest konieczna, bez niej Iga nie pozbiera się na kolejne igrzyska. To obserwowaliśmy wielokrotnie choćby nawet w kontekście przedostatniego cyklu olimpijskiego, którego specyfika powodowała, że do igrzysk w Tokio sportowcy przygotowywali się rok dłużej. Dla niektórych był to dar, bo jeśli złapali kontuzję, to dzięki temu przesunięciu mieli czas, aby się wykurować i wrócić do treningów. Zaś dla innych, którzy byli w topie swoich przygotowań w oczekiwanym roku, dodatkowe 12 miesięcy na podtrzymywanie wysokiej formy często było przekleństwem. Natomiast teraz mieliśmy do czynienia ze skróconym, trzyletnim cyklem olimpijskim. On powodował, że chociażby w lekkoatletyce z dziewięciu medali spadliśmy na jeden. Jedną z przyczyn było to, iż nie wszyscy sportowcy, którzy mieli szansę na osiągnięcie wyższego wyniku w igrzyskach, a nawet medalowego, zdążyli się w odpowiedni sposób zregenerować. Powiedział pan, że jeśli plany dotyczący kariery Igi są długofalowe, a mniemam że takie są, choćby patrząc w horyzont kolejnych igrzysk w 2028 roku, to bez tej przerwy Iga się nie pozbiera. Co to znaczy dokładnie? Chodzi o to, że będziemy obserwować raz lepsze, raz gorsze mecze w jej wykonaniu, natomiast nie będzie w stanie wrócić do powtarzalności? - Myślę, że tak, a jednym z elementów będzie właśnie brak powtarzalności. Cały czas miejmy nadzieję, że nie spełni się ten najczarniejszy scenariusz, o którym mówiłem w sierpniu podczas igrzysk olimpijskich. Czyli totalne wypalenie zawodowe? - Tak jest. I ono spowodowałoby jeszcze większe kłopoty i stany natury depresyjnej. Ja tutaj nie mówię o depresji, co jeszcze raz podkreślam, podobnie jak podczas tamtej rozmowy. Jeśli sportowiec w ciągu kilku miesięcy wychodzi z takiego stanu, to nie jest to definicyjna depresja. Depresja to długofalowy okres leczenia, trwający rok, dwa, a czasami trzy i jeszcze dłużej. W przypadku Igi mówiłbym w takiej sytuacji o zmęczeniu z pewnymi symptomami depresyjnymi, a z takiego stanu wychodzi się w ciągu kilkunastu tygodni, maksymalnie kilku miesięcy. Inny scenariusz, jaki może być, to niestety kontuzje. Dlatego, że w pewnym sensie, podświadomie organizm broni się przed kolejnymi wyzwaniami uciekając w kontuzje. Ile czasu w takim razie, pana zdaniem, powinna potrwać "antyprzeciążeniowa kuracja" zastosowana przez Igę Świątek i jej sztab, czyli mówiąc wprost przerwa od gry, aby dała ona wymierny efekt? - Moje dotychczasowe doświadczenia w kolejnych cyklach olimpijskich, od Seulu 1988 roku, pokazują, że taka przerwa powinna potrwać minimum trzy tygodnie. I to takie trzy tygodnie, które polegają na tym, że sportowiec wprawdzie nie leży w łóżku i nie patrzy w sufit, ale jego aktywność musi spełniać dwa warunki. Po pierwsze chodzi o aktywność inną niż zwykle w przygotowaniach do kolejnego startu, a więc, na przykład, tenisista zajmuje się jazdą na rowerze, pływaniem lub czymkolwiek innym, co daje możliwość ruchu, ale wychodzi z rutyny tradycyjnych zajęć. A drugim warunkiem jest zmiana otoczenia, a więc jak najdalej od kortów, miejsc kojarzących się z treningiem i startem w zawodach. Natomiast ile to powinno trwać w przypadku Igi, tego nie jestem w stanie powiedzieć, bo nie jestem wróżką. Powinno to wynikać z czujnej obserwacji jej sztabu i pewnego rodzaju jej samej autoobserwacji i autoanalizy, gdy na nowo poczuje głód oraz wielką chęć powrotu do treningów i rywalizacji. Ale taką radosną chęć, a nie tylko dlatego, że już wypada zakończyć przerwę. Zmiana otoczenia, odpoczynek od kortów i stałych miejsc. A co z osobami, które są w jej sztabie szkoleniowych? Od nich też warto się odseparować? - Myślę, że od codziennej obecności tak. Bo to jest też pewnego rodzaju element, który jest silnie kojarzony z treningiem i rytmem startowym w zawodach. Bo przecież mówimy o osobach, które w tych sytuacjach bez przerwy jej towarzyszą. Przygotowując się do naszej rozmowy przypomniałem sobie materiał z 2021 roku, który ukazał się na "WP Sportowe Fakty", w którym Iga krótko przed erą swojego dominowania przyznała, że rok wcześniej, gdy miała 19 lat, przeżywała ogromny kryzys. "To był trudny czas. Do tego stopnia, że zastanawiałam się nawet, czy tenis naprawdę daje mi szczęście. Liczyłam, że na French Open poczuję się lepiej. A przed turniejem było tylko gorzej. Moja psycholog przekonywała, że nie jestem przepracowana, że to absolutnie nie jest wypalenie. Ale ja nie słuchałam, upierałam się, że nie ma racji. Z dzisiejszej perspektywy widzę, że to, co mówiłam, było nieco na wyrost, ale w tamtym momencie właśnie tak się czułam". To dowód, że Iga w warstwie mentalnej już zderzyła się z bardzo trudną sytuacją. - Zgadza się, a przy tej okazji pamiętajmy o bardzo ważnej rzeczy. Ważne jest oczywiście w takiej sytuacji wsparcie ze strony sztabu i wsparcie psychologiczne, które od wielu, wielu lat ma regularnie udzielane, a to jest bardzo ważne. Natomiast jest jeszcze jeden ważny czynnik, który niestety ulega zmianie na niekorzyść, czyli wiek zawodniczki. Im jesteśmy starsi, tym wymagamy coraz dłuższego okresu regeneracji, zarówno pomiędzy treningami, jak i pomiędzy kolejnymi startami, a także po zakończeniu sezonu, czyli w okresie tzw. off season. To są po prostu realia funkcjonowania naszego ciała. Dopóki jesteśmy młodzi, to tego nie czujemy, podobnie zawodnicy, a dodatkowym, silnym impulsem regeneracyjnym są głębsze fazy snu, w przedziale 7-9 godzin. Jeśli z upływem wieku nie zostanie zapewniona dłuższa regeneracja, to ten stan, o którym Iga mówiła cztery lata temu, może wrócić w jeszcze bardziej zintensyfikowanej formie. Czyli jeśli mówimy o sporcie na absolutnie, najwyższym poziomie, na jakim rywalizuje Iga, to jej wiek 23 lat już powoli przestaje ją premiować i przy istniejących obciążeniach powoduje, że troska o jej bieżącą regenerację już powinna być coraz większa? - Tak. Dlatego, że sportowcy olimpijscy, co pokazuje moje doświadczenie, w przedziale 26-28 lat zaczynają wyraźnie odczuwać to, że czas regeneracyjny zaczyna się coraz bardziej wydłużać. I konieczny jest dla nich dłuższy odpoczynek w sytuacji przerw między kolejnymi treningami, czy dniami treningowymi. Oczywiście sport zawodowy, typu tenis, i wymogi wynikające z ilości startów, na które w tym momencie narażeni są czołowi zawodnicy, powoduje zdecydowanie większą eksploatację psychofizyczną organizmów. W efekcie wiek 23-24 lat, poprzedzony pięcioma, a czasami nawet ośmioma latami gry na najwyższym poziomie, może sprawiać, że fizjologiczne wyczerpanie organizmu jest zdecydowanie większe niż mówi nam wiek metrykalny. Czy fakt, że Iga już jest świadoma, w jaki stan można wpaść, ale zdołała wyjść z dołka, to tylko i wyłącznie pozytywny punkt odniesienia w kontekście zagrożeń, które obecnie czyhają na nią, włącznie z czarnym scenariuszem? - Na pewno tak. Samo doświadczenie tego, że przeżyłem trudne chwile i sobie z nimi poradziłem, daje nam perspektywę, że również jestem w stanie poradzić sobie teraz. Natomiast fakt wystąpienia w przeszłości głębokich stanów depresyjnych niestety jest wskaźnikiem, że one w przyszłości również mogą się pojawić, w mniejszym lub większym zakresie, jeśli nastąpi głębokie przeciążenie psychofizyczne organizmu. W naszym poprzednim wywiadzie dowodził pan, iż najnowsze badania wskazują wprost, że mózg odczuwa fizyczny ból. Wówczas jeden z użytkowników portalu X napisał, że opowiada pan bzdury, bowiem w mózgu nie ma obszaru odpowiedzialnego za ból. - Cóż mogę zrobić? Po prostu głęboko westchnąć. Nasza wiedza na temat funkcjonowania mózgu zmienia się w sposób diametralny, dzięki rozwijającej się technologii, niespotykanej w poprzednich dekadach. Widocznie ten ktoś jest zakotwiczony w jeszcze dawniejszych informacjach związanych z tym, jak funkcjonuje nasz układ nerwowy. Profesor Marek Kaczmarzyk mówi, że stan frustracji mózgu po porażce oglądany za pomocą rezonansu magnetycznego, jest najbliższy obrazowi stanu bólu. Być może dosłowność bólu należałoby wziąć w cudzysłów, ponieważ tego bólu, choć istnieje, nie czujemy tylko dlatego, że komunikaty z mózgu nie docierają do kory przedczołowej i go sobie nie uświadamiamy. Niedawno został pan włączony do Galerii Sław Światowego Taekwondo, co pokazuje drugą "nogę" pana działalności, byłego zawodnika, dwukrotnego uczestnika mistrzostw świata. Dużą rangę nadaje pan temu honorowi? - Dla mnie jest to olbrzymie wyróżnienie. Nie chcę powiedzieć, że ukoronowanie mojej pasji uprawiania sztuk walki, a później ich nauczania, co trwa już 52 lata, dlatego że moja pasja do psychologii sportu ma właśnie w tym swój rodowód. Tu ukierunkowało mnie na to, aby studiować psychologię w okresie, gdy na uczelniach jeszcze nie było kierunku psychologii sportu. I prawdę mówiąc nikt o tym wtedy nie myślał. A więc wszystko to jest ze sobą tak skorelowane, że nie ma mowy o ukoronowaniu, bo zawodowo idę nadal przez życie. Właśnie szykuję się na wielotygodniowy wyjazd do Korei, żeby tam pogłębiać swoją wiedzę z tego zakresu, a także dzielić się swoim doświadczeniem podczas dużego, światowego panelu dyskusyjnego. Rozmawiał Artur Gac