Collins do dziennikarza Interii: Oto prawda o moich relacjach z Igą Świątek
Takiej sytuacji, jaka rozegrała się po zakończeniu meczu Igi Świątek z Danielle Collins, nawet nie miałem prawa oczekiwać. Wydarzenia nieoczekiwanie rozwinęły się w ten sposób, że do niedużej salki konferencyjnej w pawilonie medialnym weszła amerykańska tenisistka, ja, jedna z koordynatorek ds. medialnych i... nikt więcej. Miałem więc okazję, by przez kilka minut, zupełnie w cztery oczy, porozmawiać ze sportsmenką, w której relacjach z Polką wielu obserwatorów dopatruje się czegoś toksycznego.

Danielle Collins miała być solidnym egzaminem dla Igi Świątek w meczu trzeciej rundy Wimbledonu. Zamiast zaciętej rywalizacji, oglądaliśmy pojedynek dwóch prędkości. Dominatorką na arenie numer jeden kompleksu, korcie centralnym, zdecydowanie była gwiazda polskiego sportu.
Dziennikarz Interii i Collins. "Ekskluzywna" konferencja
Iga Świątek nie zagrała bezbłędnie, ale między bajki można włożyć oczekiwania, by na takim poziomie - mając rywala, który też jest bardzo solidną firmą - dać popis krystalicznego tenisa. Najważniejsze jednak, że adekwatnie do rosnącej rangi turnieju, Iga Świątek dała prawdziwą próbkę swoich aktualnych umiejętności gry na trawie. A jeszcze istotniejsze jest to, iż sama wie, że nakreśloną taktykę realizowała od początku do końca.
Dla Danielle Collins, która w dwóch poprzednich meczach prezentowała się naprawdę bardzo dobrze, to było bolesne zderzenie. Obowiązki są jednak obowiązkami i po porażce ze Świątek w dwóch setach 6:2, 6:3, musiała stawić czoła także przedstawicielom mediów.
Konferencja z udziałem Amerykanki była zapowiedziana na godzinę 18:30, w pokoju wywiadów numer 4. Na miejscu stawiłem się kilka minut przed wyznaczoną porą, a oprócz mnie także kilku dziennikarzy amerykańskich. Mijały kolejne minuty, a Collins nie przychodziła.
Pracownicy pionu medialnego, widząc nasze zniecierpliwienie, zaczęli próbować ustalać, kiedy należy spodziewać się tenisistki. Po dziesięciu minutach poirytował się jeden z kolegów zza oceanu i słusznie prawił. Z jego punktu widzenia zbliżała się bowiem jeszcze ważniejsza konferencja o godz. 18:45 z Emmą Navarro, która pokonała obrończynię tytułu Barborę Krejcikovą i awansowała do 4. rundy. Zespół medialny raz jeszcze zintensyfikował starania, ale bez rezultatu. Po pięciu minutach Amerykanie udali się do Media Theatre, a ja miałem jeszcze niewielki zapas czasu, bowiem spotkanie z Igą Świątek zostało wyznaczone na godz. 19.
W końcu udało się. Poinformowano mnie, że Collins jest już w drodze. I w tych okolicznościach, po wejściu do niewielkiej salki konferencyjnej, miałem sposobność porozmawiać jeden na jeden z 31-latką rodem z Florydy, finalistką Australian Open sprzed trzech lat.
Na wstępie zapytałem Collins, co w głównej mierze czuje po takim trudnym dla siebie meczu, przegranym w 1 godzinę i 17 minut.
- Przede wszystkim uważam, że Iga grała naprawdę dobrze. Zwłaszcza na polu serwisowym. Prowadziła jakby jednostajną grę, za każdym razem serwowała prawie 120 mil na godzinę. Cóż, podawała naprawdę dobrze, a także bardzo dobrze returnowała. Ponadto uważam, że po prostu lepiej poruszała się po korcie ode mnie i potrafiła lepiej "wypychać" piłkę z narożników kortu - przedstawiała swoją optykę Collins. - Miałam kilka swoich momentów, ale ostatecznie ona robiła te trzy rzeczy trochę lepiej. I to w pewien sposób pozwalało jej dyktować grę - dodała.
Collins potwierdziła moje obserwacje, że niespecjalnie próbowała coś zmienić w trakcie gry. Z jej punktu widzenia, najważniejszy powód był jeden. - Czułam, że mam swoje chwile, gdy byłam w stanie przejąć kontrolę nad danym punktem. A potem po prostu pudłowałam uderzeniami lub popełniałam inny błąd. Kiedy coś takiego się dzieje, czasami sam siebie zaczynasz kwestionować - stwierdziła.
Collins o Świątek: Wszyscy nie jesteśmy sobie przeznaczeni
Od razu zaznaczyła, że nawet jeśli czasami źle na tym wychodzi, to lubi ufać swoim mocnym uderzeniom piłek. - A to dlatego, że czasami dostajesz na tyle czasu, że w końcu znajdujesz sposób na zbudowanie skuteczności - odparła. Dodając, że zwłaszcza na trawie tym trudniej jest grać z dużą mocą, Collins doszła do następującej konkluzji:
- Jedyną inną rzeczą, którą mogłam zrobić, może powinna być próba gry bardziej defensywnej. Jednak uważam, że to jest naprawdę trudne do zrobienia przeciwko komuś takiemu jak Iga. To dlatego, że ona naprawdę to czuje i gra dobrze. Kiedy zostałam zepchnięta za daleko, dwa razy upadłam. Więc starałam się tego uniknąć - wyłożyła swoją perspektywę.
Wreszcie zapytałem Collins o kwestię, nad którą pochyla się wielu fanów tenisa - mianowicie relacje pomiędzy Amerykanką i Polką, które wyglądają na cokolwiek szorstkie. "Danielle, czy jest coś niedobrego w twoich relacjach z Igą? Jaka jest prawda?" - zwróciłem się do mojej rozmówczyni.
- No wiesz, nie uważam, że wszyscy jesteśmy sobie przeznaczeni, żeby się ze sobą dobrze dogadywać. Iga jest świetną zawodniczką, ja jestem jej rywalką i na koniec dnia ze sobą konkurujemy. Koniec końców tyle w temacie - mówiła Collins. I sama z siebie temat kontynuowała.
- Chociaż są rzeczy… no wiesz, hmmm... Ja po prostu wolę załatwiać sprawy bezpośrednio z daną osobą, a nie wciskać kit i bawić się w gierki. Nie obgaduję ludzi za plecami, a jeśli jest jakiś problem, to załatwiam go z tą osobą - podsumowała Amerykanka.
Artur Gac, Wimbledon


