Michał Białoński, Interia: Olimpijczycy zarzucają wam, że im wyższe dotacje z ministerstwa, tym sytuacja w polskim hokeju jest gorsza. Czy zgadza się pan z tą opinią? Mirosław Minkina, prezes PZHL i PHL: Sytuacja, w jakiej znalazł się polski hokej nie wynika w żaden sposób z wysokości dotacji ministerialnej, tylko z błędów w jej wykorzystaniu w 2017 roku . Ówczesny prezes Dawid Chwałka poinformował nas wtedy najpierw o tym, że brakuje rozliczenia 100 tys. złotych z tej dotacji, potem była mowa o milionie, a kiedy na początku 2018 r. pojechaliśmy do MSiT usłyszeliśmy, że chodzi o astronomiczną kwotę pięciu milionów. Nikt z nas nie spodziewał się takiego obrotu sprawy i trzeba było działać. Zostały błyskawicznie wypracowane kanały przekazywania środków publicznych na funkcjonowania wszystkich reprezentacji i szkolenie młodzieży, także w naszej SMS w Katowicach. Te pieniądze płyną przez PKOl (kadry) i Śląski Związek Hokeja na Lodzie (młodzież). Ile wynoszą długi PZHL-u? - Po przeprowadzeniu analizy stanu finansów związku wyszło, że dług związku wynosi 17 mln złotych. Taką sytuację zastaliśmy w momencie odejścia prezesa Chwałki (28 luty 2018 r.). Stanęliśmy wtedy przed naprawdę trudnym i niespodziewanym problemem. Dług się nie powiększył m.in. dzięki pozyskaniu sponsora dla rozgrywek ligowych, w postaci firmy bukmacherskiej PZBUK. Od tego czasu wypracowaliśmy też porozumienia z częścią wierzycieli, a przede wszystkim, w ciągu minionego roku wszystkie bieżące zobowiązania były realizowane na bieżąco. Realnie dług jest mniejszy - ok. 13 mln, bowiem jego cześć wymaga przeksięgowania, a część została przez nowy zarząd spłacona. Proszę ujawnić stan finansów spółki prowadzącej rozgrywki ligowe - Polska Hokej Liga, której pan również szefuje. - Spółka PHL, powołana do prowadzenia rozgrywek ekstraligi, w minionym sezonie pozyskała środki na poziomie ok 2,4 mln złotych. To jednak nie oznacza, że jest na "zero" w zestawieniu z poprzednimi latami. Wynajęliśmy firmę księgową do zbadania stanu finansów spółki od momentu jej powstania, czyli od 2013 roku. Spodziewamy się raportu w tej sprawie na koniec 2019 r. Rozumiem, że stara się pan ratować polski hokej wszelkimi sposobami, ale nie sądzi pan, że zniesienie limitu na obcokrajowców w PHL to podcinanie i tak wątłej gałęzi, na której trzyma się cała dyscyplina? - Ta kwestia jest jednym z największych nieporozumień w ostatnich miesiącach. Przecież za takim rozwiązaniem była większość klubów PHL i wszyscy o tym wiedzą. To ich zdanie było decydujące, trudno zmieniać reguły ligi wbrew woli uczestników rywalizacji. A tak naprawdę dwa lata temu liga była też otwarta na obcokrajowców, tyle, że trzeba było sporo za nich zapłacić - 25 tys. za każdego ponad limit sześciu w drużynie. Teoretycznie można było więc zagrać składem złożonym wyłącznie z zagranicznych graczy. PHL, po konsultacji z władzami związku, obniżyła tę kwotę do 9250 złotych. To spowodowało wzrost liczby zagranicznych "ponadlimitowych" hokeistów z dwóch do 23, a jednocześnie ostatnia faza play-off mistrzostw Polski była najciekawsza od lat. Z pełnymi trybunami, z bardzo zaciętą rywalizacją już od ćwierćfinałów. Liga open to nie jest zabójstwo, tylko jedynie słuszna droga i ratunek dla polskiego hokeja. W dalszym ciągu zarejestrowanie każdego hokeisty spoza Polski będzie się wiązało z opłatą ponad pięć tys. złotych, na rzecz IIHF. Do tego trzeba oczywiście doliczyć kontrakty indywidualne, koszty wynajęcia mieszkań itd. Warto też przypomnieć, że będąc krajem należącym do Unii Europejskiej nie możemy dyskryminować obywateli innych państw unijnych. Wreszcie, przez najbliższe cztery sezony PHL będzie zamkniętą ligą, więc jeśli jakiś klub chce zagrać wyłącznie polskim składem, może to zrobić, bez obawy spadku. Przypomnę, że w minionym sezonie przez kluby PHL przewinęło się 300 zawodników, z tego dwie trzecie stanowili Polacy. Tylu mamy graczy ekstraligowych. Jeżeli zabronimy klubom zatrudniania obcokrajowców, to będą takie, które nie stworzą drużyny na odpowiednim poziomie. A przecież my chcemy ściągać do hal kibiców, tworzyć widowiska na wysokim poziomie, tak, aby liga była jak najlepszym produktem. Musi wzrastać konkurencja, nie ma innej drogi rozwoju. Poza tym, nie zapominajmy, że dzięki staraniom związku, w tej otwartej lidze gra kadra Polski do lat 23, co jest doskonałym rozwiązaniem ze szkoleniowego punktu widzenia. Zdecydowaliście się państwo organizować MŚ kobiet do lat 18 Dywizji 1B, to czwarty poziom. W jakim celu? Jest szansa, abyście do tego nie dołożyli? - Sprawa jest dość prosta. IIHF na każdy turniej MŚ przekazuje organizującej zawody federacji określone kwoty. My potrafimy, co niejednokrotnie udowodniliśmy, zorganizować takie imprezy znacznie mniejszym kosztem niż ta dotacja. I to nie oznacza oszczędzania na sprawach fundamentalnych, na przykład warunkach zakwaterowania czy treningu dla ekip, bo tu wytyczne światowej federacji są sztywne. Ale nie przygotowujemy na przykład jakichś obfitujących w przepych stref dla VIP-ów itd. Krótko mówiąc - każdy taki turniej to realny przychód dla PZHL-u. Ze środków zaoszczędzonych w tej sposób podczas listopadowych MŚ U-20 w Tychach dokonywane są rozliczenia z IIHF-em. Maciej Jachymiak z Komisji Rewizyjnej PZHL-u twierdzi, że PZHL przestał istnieć, a od 2017 r. zarząd nie przedstawia raportów finansowych. Dlaczego? Podobno już trzecia ekipa nie jest w stanie prześwietlić finansów związku. - Nie wiem nawet, jak się do tego odnieść. Jak to związek przestał istnieć? Kto wykonał te wszystkie działania związane z kadrami narodowymi? Kto prowadzi SMS w Katowicach? Kto zorganizował MŚ U20 w Tychach, turniej EIHC w Gdańsku, mecz o Superpuchar Polski, turniej finałowy Pucharu Polski? Kto uzyskał prawo do organizacji trzech MŚ w roku 2020, w tym seniorów? Co do raportów finansowych - sprawozdanie za 2017 r. zostało złożone terminowo w urzędzie skarbowym. Pamiętajmy jednak, że po rezygnacji Dawida Chwałki związek - w ciągu jednego miesiąca - stracił głównego księgowego i dostęp do wielu dokumentów. Biegły rewident, nawiasem mówiąc bez powodu, odmówił wydania opinii, która - zgodnie z Ustawą o Sporcie - jest wymagana do przedstawienia delegatom sprawozdania. Jachymiak twierdzi też, że łamiecie Ustawę o Sporcie i własny statut. - Nawet trudno na taki zarzut odpowiedzieć. To by znaczyło, że my łamiemy prawo i statut, a jednocześnie przechodzimy audyt IIHF-u, przez 10 miesięcy (od marca do grudnia 2018 r.) współpracujemy z Ministerstwem Sportu i Turystyki i PKOl-em. w kwestiach finansowych i do naszych działań żadna z tych stron nie ma żadnych zastrzeżeń, wszystkie rozliczenia są zaakceptowane. Przecież to jakaś piramidalna bzdura! Takie zarzuty są absolutnie niegodne sekretarza Komisji Rewizyjnej. Smutne jest to, że pan Jachymiak nie zjawił się na posiedzeniu tej Komisji 17 czerwca, poświęconej m.in. informacji o stanie badania bilansu finansowego związku, a w tym czasie wybrał inną formę swojej działalności publicznej, biorąc udział w konferencji prasowej w Warszawie i przy okazji wprowadzając ludzi w błąd. Czy w porównaniu do momentu objęcia przez pana stanowiska prezesa PZHL-u sytuacja jest teraz lepsza? - Zdecydowanie tak. Przemawiają za tym wszystkie dokonania tego zarządu. Widzą to wszyscy, którzy chcą zobaczyć. Mimo finansowej zapaści, w zakończonym sezonie związek przeprowadził wszystkie akcje szkoleniowe dla pięciu reprezentacji, w Tychach odbyły się - bardzo dobrze ocenione - MŚ do lat 20. Juniorzy awansowali do wyższej dywizji, seniorki, seniorzy i zespół do lat 20 byli blisko awansu. Nie udało się, ale to jest sport. Skończyliśmy z absurdami, z wydawaniem wirtualnych pieniędzy, pilnujemy każdej złotówki. Płacimy terminowo, jest normalnie. W kwietniu przez kilka dni stan naszych finansów badali w Katowicach audytorzy z IIHF-u. Przetłumaczyliśmy dla nich 140 stron dokumentów, odpowiedzieliśmy na wszystkie pytania. Nie było żadnych zastrzeżeń, mało tego - przyznano nam organizację trzech turniejów MŚ w 2020 roku. Wszystkie nasze wydatki są cały czas skontrolowane przez PKOl i MSiT. Kadra seniorek zagra w mocno obsadzonej lidze europejskiej (European Women’s Hockey League), dwie drużyny SMS - w ligach czeskich. Jakie pan widzi drogi wyjścia z zapaści finansowej? - Droga jest jedna - praca dzień po dniu, działanie w ostrym reżimie finansowym, twarda walka o odzyskanie bardzo nadszarpniętej wiarygodności. Uczciwa współpraca z MSiT, PKOl-em, IIHF-em, a jednocześnie kontynuowanie poszukiwań sponsorów dla PHL, reprezentacji i organizowanych przez nas imprez. Może to się nie wszystkim spodoba, ale trzeba powiedzieć głośno - żeby PZHL wrócił do pełnej samodzielności, trzeba - moim zdaniem - przynajmniej ośmiu lat ciężkiej pracy. Oczywiście, byłoby najlepiej, gdyby całe środowisko hokejowe w Polsce - w końcu nie takie duże - działało w tej kwestii wspólnie. Rozmawiał: Michał Białoński