W Tychach został uznany najlepszym golkiperem turnieju EIHC. O rywalizacji z kolegami z drużyny mówi, że jest zacięta, ale na zdrowych zasadach. - Trzymamy się razem - podkreśla. Edyta Bieńczak: To trzeci wasz turniej pod wodzą trenerów Igora Zacharkina i Wiaczesława Bykowa i niestety trzeci, który kończycie na drugim miejscu. Czas chyba skończyć z tą serią. Przemysław Odrobny: - W czasie odprawy pomeczowej trener Zacharkin powiedział nam to samo: trzy turnieje, trzy razy zajęliśmy drugie miejsce. Mamy wszyscy nadzieję, że ten czwarty, najważniejszy turniej - mistrzostwa świata (kwietniowe MŚ Dywizji IB w Doniecku - RMF FM) - będzie dla nas szczęśliwszy i zajmiemy miejsce lepsze niż drugie. Tak sobie powiedzieliśmy - że chcemy zająć pierwsze miejsce. Drugie miejsca są cenne, rywalizowaliśmy z niezłymi przeciwnikami, ale mamy oczywiście apetyt na zwycięstwa. Kiedy wychodzimy na lód, chcemy zwyciężać. Trzykrotnie ułożyło się tak, a nie inaczej, ale mamy nadzieję, że szczęśliwsze będą mistrzostwa świata i bardzo w to wierzymy. Przygotowujemy się przede wszystkim pod tą imprezę. Te turnieje są też po to, żeby trener mógł sprawdzić wszystkich zawodników, wszystkie formacje, zobaczyć, jak to funkcjonuje odnośnie ataku, obrony, bramkarzy, przewag, osłabień. Turnieje są też w innym cyklu treningowym, bo - tak, jak powiedziałem - przygotowujemy się, żeby tą maksymalną formę mieć w kwietniu na mistrzostwach świata. W Tychach rzeczywiście wyglądało na to, że trener chciał przetestować was, czyli bramkarzy. W każdym meczu bronił ktoś inny - najpierw przeciwko Korei Południowej bronił Kamil Kosowski, później Rafał Radziszewski z Rumunią, ty w ostatnim meczu z Węgrami. Ta rywalizacja o miejsce w bramce jest zacięta? - Oczywiście, jest zacięta, ale na zdrowych zasadach. Wytworzyliśmy naprawdę świetną atmosferę - jeżeli chodzi o drużynę i o bramkarzy. Po meczu z Węgrami rozmawialiśmy sobie z Rafałem, Kamilem i trenerem bramkarzy. Przybiliśmy sobie piątkę, powiedzieliśmy, że trzymamy się razem. Jest tak, że jeden drugiemu pomaga. Nawet na tym zgrupowaniu zdarzyło się kilka razy tak, że kiedy w jakiejś awaryjnej sytuacji ktoś bardzo szybko czegoś potrzebował, to drugi czy trzeci bramkarz zawsze pomagał temu pierwszemu, który akurat bronił. Każdy z nas miał taką sytuację i od razu drugi czy trzeci służył mu pomocą i nie było z tym problemu. Myślę, że to też był taki sprawdzian dla nas. Dobrze się razem czujemy i fajnie się wspieramy. Węgrzy byli najmocniejszym zespołem w tym turnieju, notowanym najwyżej w tej stawce w rankingu IIHF. Ale przez znaczną część meczu przeważaliście na lodzie. Czego zabrakło do zwycięstwa? - Nie chcę tutaj wchodzić w kompetencje trenera. Wiadomo, że Węgry są wyżej sklasyfikowane, przeskakują cały czas grupa A - grupa B. Na pewno był to dobry sparingpartner, dobry przeciwnik do tego, żeby się sprawdzić. Faktycznie stworzyliśmy sobie bardzo dużo okazji, ale z drugiej strony, kiedy Węgrzy dochodzili do głosu, stwarzali sobie sytuacje stuprocentowe. Kontrowali nas, kilka razy wyszli sam na sam. My mieliśmy takie założenie taktyczne, żeby strzelać z każdej pozycji, żeby wszystko szło na bramkę, żeby zmieniać kierunek lotu krążka. Myślę, że dobrze nam to wychodziło, im z kolei dobrze wychodziła ich taktyka. Taki jest hokej - kto popełni mniej błędów, wygrywa. Teraz oni byli lepsi o tą jedną bramkę, ale myślę, że mecz był zacięty, fajny dla kibiców. Po meczu trener Zacharkin mówił, że o porażce zadecydowały błędy taktyczne pojedynczych zawodników i całego zespołu. Ty sam poczułeś to na własnej skórze, bo kilka razy po błędach obrony znalazłeś się w bardzo trudnej sytuacji. - Tak bywa. Tak, jak mówiłem - hokej to jest gra błędów. My ich kilka popełniliśmy i Węgrzy również. Wiadomo, że kiedy obrońca popełnia błąd, może uda mi się uratować sytuację, może nie. Akurat tutaj kilka razy mi się udało. Z drugiej strony, kiedy ja popełnię błąd, ratuje mnie obrońca. To jest taka wymienność funkcji na lodzie. Jest sześciu zawodników na lodzie, bramkarz jest jednym z nich, pomaga obrońcom i napastnikom, a oni pomagają jemu. Myślę, że u nas ta wymienność zaczyna dobrze funkcjonować i to wszystko zaczyna się dobrze układać, zazębiać. Powiedziałeś, że ten mecz był zacięty i mógł się podobać kibicom. Szkoda, że głównie kibicom przed telewizorami, bo na mecz mogło wejść niespełna trzysta osób (PZHL nie dopełnił formalności związanych z organizacją imprezy masowej). Trener Zacharkin mówił przed turniejem, że żałuje, że ten występ nie przygotuje was do gry pod presją kibiców właśnie. Ciekawa jestem, jak grało się wam przy tych pustych trybunach. - Wiadomo, że kiedy gra się w kraju, chciałoby się mieć na trybunie jak najwięcej sprzymierzeńców, którzy by wybijali z rytmu przeciwnika. Ubolewamy, że tylko trzystu kibiców mogło wejść na te mecze. Ale jeśli chodzi o odczuwanie presji, to jest kwestia indywidualna. Ja osobiście, kiedy jestem na lodzie, staram się wyłączyć i nie słyszeć tego, co się dzieje na trybunach. I może dobrze, bo w Doniecku będziecie mieć kibiców przeciwko sobie. - Na pewno. To był kolejny turniej, w którym zwycięstwo w całej imprezie oddaliście w ostatnim meczu. Tak było na mistrzostwach świata w Krynicy prawie rok temu i w turnieju prekwalifikacyjnym do igrzysk w Soczi. Zastanawiam się, czy problemem nie jest tutaj przygotowanie mentalne. - Ale jeśli spojrzymy na przedostatni turniej - Euro Ice Hockey Challenge w Rumunii - to w ostatnim meczu wygraliśmy z Ukrainą 3-2 po dogrywce. Myślę, że to wszystko idzie w dobrym kierunku, skoro potrafiliśmy wygrać właśnie w ostatnim meczu z taką drużyną jak Ukraina, która będzie naszym głównym rywalem na mistrzostwach świata. W Tychach też pokazaliśmy, że potrafimy ostro atakować również w końcówce meczu. W zeszłym roku w Krynicy wszyscy byli bardzo zmęczeni po play offie, po okresie przygotowawczym do mistrzostw świata i od meczu z Australią sił zaczynało brakować i gołym okiem było to widać na lodzie. Teraz przygotowanie jest całkiem inne. I tak jak mówię: w Rumunii pokazaliśmy, że ostatni mecz możemy wygrać, w Tychach, że potrafimy walczyć do samego końca. Po tych trzech meczach w Tychach macie takie poczucie, że jesteście dobrze przygotowani i macie szansę powalczyć w Doniecku o awans na zaplecze Elity? - Oczywiście, po to się przygotowujemy. Trener mówi nam, że musimy czuć się na lodzie silni i wierzyć w swoje umiejętności. To jest klucz do sukcesu: wykonywać założenia taktyczne trenera, wierzyć w to, co on mówi, i w swoje umiejętności na lodzie. Myślę, że to będzie droga do sukcesu. Będziemy się wszyscy razem bronić, wszyscy atakować i mamy nastawić się psychicznie tak, że wychodzimy na lód i myślimy o wygranej. Edyta Bieńczak, RMF FM