Miał pan w planach rozegrać jeszcze ten sezon w barwach JKH GKS Jastrzębie, ale przez problemy zdrowotne został pan zmuszony do zakończenia kariery... - Latem rozpocząłem przygotowania do sezonu, ale pojawiły się problemy z kręgosłupem. Mimo intensywnej rehabilitacji i wielu prób ratowania tej sytuacji postanowiłem powiedzieć: +dość+.Gdy już decyzja zapadła i została oficjalnie ogłoszona jakie uczucia panu towarzyszyły - smutek, żal czy może ulga?- Oczywiście, że był i żal, ale ulga także. Przez te kilka miesięcy, gdy przechodziłem rehabilitację, miałem czas, aby nad tym wszystkim dokładnie się zastanowić i pogodzić się, że to może być już koniec mojej gry w hokeja. Najgorszy był dla mnie pierwszy miesiąc leczenia, gdy koledzy trenowali na lodzie, rozgrywali sparingi, a ja nie mogłem do nich dołączyć.Jak to się stało, że został pan hokeistą?- Pewnie dlatego, że mój dwa lata starszy brat Daniel wcześniej zaczął uprawiać hokej, a ja chodziłem na lodowisko i patrzyłem jak trenuje. Wiedziałem od razu, że też będę chciał to robić. Gdy pojawiła się możliwość zapisania się do klasy hokejowej, to się zgłosiłem.Pana zawodowa kariera trwała ponad 20 lat. Czuje się pan spełniony jako sportowiec?- Zdecydowanie tak. Nigdy nie byłem zawodnikiem, który wchodził w meczu na dwie, trzy zmiany, tylko od początku trenerzy wpuszczali mnie na wszystkie osłabienia, wszystkie przewagi, w końcówkach spotkań prawie nie schodziłem z lodu. Przez 20 lat to była spora dawka i ogromny wysiłek dla mojego organizmu. W każdym sezonie rozgrywałem blisko 80 meczów. Cieszę się, że do czterdziestego roku życia udało mi się utrzymać wysoki poziom. Jestem z tego naprawdę dumny i czuję się całkowicie spełniony.W wieku 19 lat trafił pan do silnego niemieckiego klubu Nuernberg Ice Tigers, potem grał pan jeszcze w czeskich Vitkovicach i włoskim Milano Vipers. Czy był taki moment, że mógł pan trafić choćby do draftu w NHL?- Tematu NHL nie było nigdy, ale miałem okazję pograć trochę w mocnych zagranicznych ligach i to w klubach walczących o najwyższe cele. To było dla mnie bardzo inspirujące i dawało +kopa+, aby się rozwijać. Gdybym naprawdę chciał dalej grać za granicą, to nie byłoby problemów ze znalezieniem sobie klubu w Europie, ale po prostu podjąłem decyzję, że wracam do Polski, bo powiększała mi się rodzina.Gdy był pan zawodnikiem Milano Vipers sponsorem tego klubu był słynny Silvio Berlusconi, właściciel piłkarskiego AC Milan. To była wówczas bardzo mocna ekipa...- Budżet był bardzo wysoki, chyba największy spośród tych klubów, w jakich grałem. Poza tym wtedy był lockout w NHL i wielu znakomitych hokeistów przeniosło się do Europy. Ja grałem w jednej piątce z Craigiem Adamsem, który potem z Carolina Hurricanes wywalczył Puchar Stanleya. Fajnie tam było, mogłem zostać na kolejny sezon, bo kontrakt dla mnie był już gotowy, ale jak już mówiłem zdecydowałem się wrócić do Polski, bo miało się urodzić dziecko i chcieliśmy mieć swoje stałe miejsce. Wybór padł na Kraków.W Cracovii spędził pan osiem lat, najwięcej w całej karierze, i przyczynił się do wywalczenia aż pięciu tytułów mistrza Polski.- To był świetny czas. Mieliśmy najlepszego sponsora w lidze, który stworzył idealne warunki, aby osiągać sukcesy. Za to chciałbym podziękować profesorowi Januszowi Filipiakowi, bo bez niego nie byłoby to możliwe.Z Cracovii odszedł pan jednak w nie najlepszej atmosferze. Co było tego przyczyną?- Nie ukrywam, że jednym z powodów, dla których opuściłem Cracovię był trener Rudolf Rohacek. Szalę goryczy przeważyła sytuacja podczas finałowej serii o mistrzostwo Polski w 2013 roku. Rywalizowaliśmy wtedy z Jastrzębiem, a trener w tradycyjny dla siebie sposób oskarżał mnie za plecami, o sprzedawanie meczów. Strasznie mnie to bolało i miałem tego dość. Graliśmy wtedy z bratem pod ogromną presją, bo jako że pochodziliśmy z Jastrzębia, to twierdzono, że sprzedaliśmy mistrzostwo. To było zachowanie nie fair ze strony trenera. Gdy zdobyliśmy tytuł, ogłosiłem oficjalnie, że odchodzę z Cracovii i poprosiłem o rozwiązanie kontraktu. Podziękowałem profesorowi Filipiakowi, prezesowi Jakubowi Tabiszowi i powiedziałem, że dla tego trenera nie będę już nigdy więcej grał, bo on nie szanuje ludzi. A miałem wielu naprawdę rewelacyjnych szkoleniowców i z wszystkimi miałem fantastyczne relacje. O Rohaczku nie będę chciał nawet pamiętać.Na koniec kariery wrócił pan do swoich korzeni, czyli do Jastrzębia, gdzie był pan mentorem dla młodych hokeistów, bo z takich głównie składał się ten zespół...- Gdy pojawiły się tam problemy finansowe, to postawiono na młodzież. Jak zobaczyłem tych chłopaków na pierwszym treningu, to myślałem, że będziemy przegrywać po 0:10, ale z biegiem czasu okazało się, że zostawiają na lodzie całe serce, a przy świetnym trenerze, jakim jest Robert Kalaber, który spędza prawie cały dzień na lodowisku, rozwijają się i osiągaliśmy dobre wyniki. Cieszę się, że mogłem tym chłopakom przekazać część swojego doświadczenia.Przez kilkanaście lat był pan filarem reprezentacji, rozegrał w niej 216 oficjalnych spotkań i zdobył 89 bramek. Jakiegoś spektakularnego sukcesu nie udało się jednak osiągnąć. Co pan z tych występów w narodowych barwach najbardziej utkwiło panu w pamięci?- Dla mnie każdy mecz, turniej i mistrzostwa świata były ogromnym przeżyciem i wyróżnieniem. Wiadomo, poziom hokeja w Polsce jest jaki jest i pewnej bariery nie możemy przeskoczyć. Na pewno najbardziej w pamięci utkwił mi wywalczony w 2001 roku awans do Elity podczas turnieju we Francji. To mógł być fajny bodziec dla środowiska hokejowego. Niestety, rok później na mistrzostwach świata w Szwecji nie udało nam się utrzymać. W tamtych czasach Japonia wpłacała spore sumy do IIHF i miała zagwarantowane miejsce w Elicie. Może, gdybyśmy się wtedy utrzymali, to potem w następnych latach byłoby łatwiej.Z reprezentacją rozstał się pan w 2015 roku po mistrzostwach Dywizji 1A w Krakowie. Awansu nie udało się wtedy wywalczyć, ale pożegnał się pan przed polskimi kibicami...- Cieszyłem się, że stało się to w Krakowie, w pięknej hali i przed tak liczną widownią. To było dla mnie niezapomniane przeżycie.A jak reaguje pan na to, co teraz dzieje się w polskim hokeju. Związek jest potężnie zadłużony, zawodnicy nie dostają należnych im pieniędzy i generalnie panuje spory marazm w środowisku?- Za to, co się teraz dzieje, odpowiada całe środowisko. Przecież to prezesi wszystkich klubów wybrali kiedyś pana Hałasika na prezesa PZHL. Teraz te problemy wszyscy muszą wziąć na swoje barki, a nie zwalać wszystko na związek, który jest w dramatycznej sytuacji. W klubach muszą zrozumieć, że trzeba postawić na szkolenie młodzieży i w to zainwestować większe pieniądze, a nie w przeciętnych obcokrajowców. Tylko wtedy tę dyscyplinę można jakoś odbudować. Gdy skupimy się wyłącznie na kolejnych debatach nad reformą ligi, liczbą zagranicznych zawodników w drużynach, to zostanie jak do tej pory. Tylko porządny program dla młodzieży i jego realizacja może coś zmienić.A jakie ma pan plany na życie po zakończeniu kariery?- Na pewno zostanę przy hokeju, ale w jakiej roli to jeszcze nie chciałbym zdradzać. Rozmawiał: Grzegorz Wojtowicz