Reprezentacja Polski o tytuł mistrzów świata po raz ostatni walczyła 18 lat temu. Na czempionacie w Szwecji polscy hokeiści zajęli w gronie 16. zespołów trzecią od końca lokatę, teoretycznie gwarantującą utrzymanie. Niestety, ówczesne przepisy chroniły przedstawiciela Azji, ostatnią ekipę tamtych mistrzostw Japonię. W wyniku tego z Elitą pożegnali się Biało-Czerwoni i przedostatnia Italia. Druga dekada XXI wieku to już sromotny spadek notowań polskiego hokeja, który obecnie waha się pomiędzy Dywizją IA i IB, czyli drugim i trzecim poziomem rozgrywek międzynarodowych. Może byłoby inaczej, gdyby Polska mogła skorzystać z wszystkich hokeistów, którzy mają polskie obywatelstwo lub choćby rodzinne korzenie umożliwiające uzyskanie polskiego paszportu. Mogłoby się okazać, że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, znów jesteśmy w gronie 16. najlepszych ekip globu. Wizja ta jest kusząca, a taka praktyka w międzynarodowym hokeju stosowana była swojego czasu bardzo często. Z tego typu "sztuczek" korzystały choćby reprezentacje Kazachstanu, Węgier i Włoch, które co chwilę łapią się na najwyższy szczebel międzynarodowych rozgrywek. Co stoi na przeszkodzie, by wprowadzić tę regułę w życie w polskiej kadrze narodowej? "Nieludzkie" przepisy IIHF, które stały się pod tym względem bardziej restrykcyjne. Dla niektórych hokeistów polskiego pochodzenia lub z polskim obywatelstwem, występ w reprezentacji byłby możliwy najszybciej za dwa lata, a inni musieliby poczekać dwa razy tyle, aby założyć bluzę z orłem na piersi. Od czego to zależy? <a href="https://sport.interia.pl/" target="_blank">Tego jeszcze nie widziałeś! Sprawdź nowy Serwis Sportowy Interii! Wejdź na sport.interia.pl! </a> Jeszcze do niedawna okres "karencji" po zmianie obywatelstwa lub uzyskaniu drugiego wynosił dwa, a w niektórych przypadkach nawet cztery lata. W trakcie tego czasu kandydat musiał niezmiennie występować w rozgrywkach krajowych państwa, którego obywatelstwo uzyskał. Obecnie limity są mniejsze, ale tylko nieznacznie. Czy można sobie wyobrazić taką sytuację w piłce nożnej? Zgodnie z tymi przepisami gotowi do gry w reprezentacji Polski "na czas" byliby lata temu Emanuel Olisadebe, czy Roger Guerreiro, ale już Ludovic Obraniak nigdy nie dostałby możliwości na grę w kadrze narodowej. Powód? Nigdy nie zagrał w rodzimej lidze. Kwestie gry w kadrach narodowych w hokeju regulują surowe reguły Międzynarodowej Federacji. Gdyby ich nie było, lub byłoby mniej ograniczeń, Polacy mogliby wystawić do gry wielu zawodników z światowej czołówki. Rzesza obecnych graczy NHL ma rodziców lub dziadków, których z całą odpowiedzialnością można nazywać Polakami. Na tej bazie Biało-Czerwoni mogliby być, jeśli nie światową potęgą, to przynajmniej z powodzeniem występować w hokejowej elicie. Wojtek Wolski - Jeden z najmocniejszych polskich wątków w światowym hokeju ostatnich lat. Urodzony w Zabrzu, lecz wychowywany w Toronto, późniejszy hokeista klubów NHL, KHL i reprezentant Kanady, z którą zdobył medal olimpijski w Pjongczangu. W grudniu 2020 roku ogłosił zakończenie kariery, ale na jej początku spekulowano o jego występach w reprezentacji Polski. Pogłoski o przywdzianiu biało-czerwonych barw podsyciły występy Wolskiego w Polskiej Hokej Lidze. W trakcie lokautu w NHL, w sezonie 2012/13 trafił do Ciarko PBS Bank Sanok. W rozgrywkach PHL rozegrał dziewięć meczów, zdobywając 10 punktów (trzy gole i siedem asyst). W najwyższej formie w NHL siał postrach u bramkarzy swoimi nieprzewidywalnymi rzutami karnymi. Uchodził w tym elemencie za jednego z najlepszych specjalistów w lidze. Kuzyn słynnego piłkarza Sebastiana Mili, w fachu hokeisty przeżył niemal wszystko - był wielkim talentem dostrzeżonym przez najlepsze kluby świata, doznał mrożącej krew w żyłach kontuzji, a ostatnio wygrał też popularny kanadyjski program telewizyjny, odpowiednik polskiego "Gwiazdy tańczą na lodzie".