Interia.pl: Jesteś po debiucie w oficjalnym meczu Ocelarzi Trzyniec. W Lidze Mistrzów pokonaliście szwajcarski S.C. Bern 7-0, w III tercji dostałeś karę meczu, choć nawet dziennikarze czescy uznali twoje wejście ciałem za czyste. Jakie wrażenia? Aron Chmielewski, reprezentant Polski w hokeju na lodzie, napastnik Ocelarzi Trzyniec: Grałem w czwartej piątce, na lodzie czuliśmy się dobrze jako formacja, cały zespół radził sobie super. Wiadomo, że będąc w czwartej "piątce" gra się mniej. To cięższe zadanie, bo wchodzi się raz na pięć minut, a czasem nawet raz na dziesięć minut. Starałem się oddać serce na lodzie i grać jak najlepiej dla drużyny. Miałem sytuację, szkoda że jej nie wykorzystałem. Starałem się walczyć o każdy krążek, grać ciałem, czyli grać tak jak tego trenerzy ode mnie oczekują. - Niestety, przytrafiła mi się ta kara. Sędzia zinterpretował moje wejście jako faul, od tego on jest. Szkoda, bo naprawdę starałem się trzymać łokieć przy ciele, żeby nie dostać większej kary. Myślałem, że dostanę co najwyżej dwie minuty, a za zranienie rywala najwyżej dziesięć minut, dlatego nie wdałem się w bójkę, żeby dokończyć mecz. Natomiast sędzia zinterpretował moje wejście jako karę meczu, szkoda, jestem na to zły, ale cóż - wszystko zależy od arbitra, ja nic na to nie poradzę. Chciałem wejść czysto ciałem, odebrać krążek, ale sędzia widział to inaczej. Najlepszą akcję miałeś w drugiej tercji, gdy odebrałeś krążek, próbowałeś strzału zza bramki i po faulu na tobie rywal dostał karę. - Nie było zbyt wielu okazji, żeby się pokazać. W każdej tercji wchodziłem na cztery-pięć zmian. Trenerzy oczekują ode mnie walki, gry ciałem. Właśnie po takim ataku odzyskałem krążek, starałem się jako napastnik zdobyć bramkę, ale się nie udało. Sytuacja mogła się podobać, ale ja jestem od tego, żeby strzelić bramkę w takiej sytuacji, a nie zrobiłem tego. Pewnie ta zmarnowana okazja będzie mi się śniła po nocach. Myślę, że przede mną jest jeszcze dużo takich sytuacji i kolejnych nie zmarnuję. Moim zdaniem polską ligę od tego, co prezentuje Trzyniec dzieli przepaść. Obawiałem się, czy zmieścisz się w drużynie Ocelarzi. A jakie są twoje wrażenia? Różnica jest duża? - Szczerze powiedziawszy, nie było wielkiego szoku, ale moim atutem jest to, że jestem młody i szybko się przyswajam. Na dodatek letnie przygotowania miałem razem z Ocelarzi, a one wyglądały naprawdę wyśmienicie. Przykładałem się w nich na dwieście procent, bo wiedziałem, że muszę sporo nadrobić. Po chłopkach było widać kondycję i siłę, dlatego musiałem gonić, gonić, by im dorównać. Gdy wyszliśmy na lód, też byłem od samego początku z zespołem. Starałem się złapać tę prędkość, ten sam styl gry i myślę, że mi to wychodzi. Z meczu na mecz czuję się coraz lepiej. Pierwsze dwa mecze były dla mnie ciężkie, ale teraz gra Ocelarzi jest już dla mnie w miarę do ogarnięcia. Milan Baranyk, który przygotowywał się latem razem z waszym asem Zbynkiem Irglem, uważa, że poradzisz sobie w Ocelarzi z uwagi na talent, pracę i warunki fizyczne, na co w Czechach zwraca się szczególnie uwagę, a na dodatek szatnia cię dobrze przyjęła. Opowiedz o szatni "Oci", jak wypada jej porównanie do tej z Cracovii? - I tam i tu jest bardzo dobrze. Cieszę się, że zostałem dobrze przyjęty. Atmosfera jest świetna, chłopaki dzwonią i chodzimy razem na obiad, czy kolację. Miło jestem zaskoczony faktem, że tak otwarcie mnie tutaj przyjęto. Staramy się o to, aby w szatni było dużo śmiechu i to również podtrzymuję. - Cieszę się, że Milan mówił o mnie tak pochlebnie. Szczerze mówiąc wiedziałem o tej jego opinii właśnie od Zbynka. To dobrzy przyjaciele, którzy mieszkają obok siebie, a ja z Irglem trzymam się dobrze. Jeśli Ci się powiedzie, będziesz dopiero czwartym Polakiem, który gra w czeskiej ekstraklasie. Przed Tobą byli: Waldek Klisiak, Leszek Laszkiewicz i Marcin Kolusz, który grał również w Trzyńcu. - Szczerze powiedziawszy, mam lekki dylemat. Trafiłem na ciężki okres, panuje ostra rywalizacja, jest wielu zawodników. 16 napastników na 12 miejsc. - Dokładnie, szatnia jest pełna, na dodatek w Czechach obowiązuje regulamin, zgodnie z którym w każdym meczu musi grać pięciu młodzieżowców, a ja się do nich nie zaliczam. Poprzychodzili zawodnicy z NHL, z KHL, dlatego trzeba się bić o miejsce w składzie. Staram się robić to, co mogę na sto procent. Wiadomo, że luki mam. Zostałem wyszkolony w Polsce, gdzie hokej wygląda jednak trochę inaczej. Nie byłem szkolony w Czechach od maleńkości. Mam nadzieję, że nie jest za późno na to, abym braki ponadrabiał. Staram się jak mogę, mam nadzieję, że trenerzy dostrzegą drzemiący we mnie potencjał i będą mi dawali szanse gry. Zadomowiłeś się w Trzyńcu, czy mieszkasz w pobliskim Cieszynie? - Nie, mieszkam w Trzyńcu z żoną i psem. Muszę powiedzieć, że bardzo mi się podoba. Zacząłem grać w golfa, chodzę na niego razem z kolegami z drużyny. Takie małe rzeczy budują atmosferę w zespole, a to się przekłada na dobrą grę. Czeski łapiesz? - Nie mam z nim żadnego problemu. Poza tym, większość mieszkańców Trzyńca rozumie, bądź mówi po polsku, mieszka tutaj bardzo dużo Polaków. W szatni dominuje czeski, bo wychowanków Trzyńca jest bodajże dwóch, ale radzę sobie z językiem. Śledzisz pewnie losy przyszłorocznych MŚ Dywizji I A, które ostatecznie mogą trafić do Krakowa? - Gdyby one były na Ukrainie, to bym tam nie pojechał ze względu na sytuację, jaka panuje w tym kraju. Chciałbym bardzo, aby mistrzostwa odbyły się w Krakowie, tym bardziej, że mamy piękną halę. Była i będzie tam siatkówka, krakowscy i nie tylko kibice mogliby też obejrzeć hokej może nie na najwyższym poziomie, ale na wyższym od tego, na którym graliśmy przed awansem. To już jest zaplecze elity. A’ propos hali, to masz szczęście, bo od kilku tygodni Ocelarzi dysponują nowoczesną Werk Areną na sześć tysięcy widzów. Obiekt jest efektowny, XXI wiek pełną gębą. - Cały obiekt jest wspaniały. Mamy olbrzymie szatnie, w hali są baseny, sauny, jacuzzi. Nie brakuje nam niczego. Pytałem się kolegów, którzy grali w NHL jak zaplecze wygląda za oceanem, mówili, że jest porównywalne do tego co w Werk Arenie, a nawet niektóre szatnie w NHL-u nie mają takich udogodnień, jakie mamy my w Trzyńcu. Polaków na meczach też nie brakuje. Na spotkanie z Bernem przyjechali krakowianie, którzy z twoim znajomym z Cracovii - Krzyśkiem Kozdronkiewiczem grają w amatorskiej drużynie. Będziesz pewnie dodatkowym magnesem dla polskiej publiki. - Bardzo się cieszę, że Czarty mnie odwiedziły, bo właśnie z nimi gra Krzysiek. Przyjeżdża na mecze dużo Polaków. Na ostatni mecz z Czerepowcem przyjechał polski fanklub, z polską flagą. Miło mnie przywitali, zaprosili mnie na spotkanie, wręczyli koszulkę i krążek. Jestem tym mile zaskoczony i cieszę się, że dopingują nas nie tylko Czesi, ale też nasi rodacy. Mam nadzieję, że sprawię im radość swoją grą. Jest w Polsce jakiś zespół, który by sobie poradził na takim poziomie? Cracovia, Tychy, Sanok? - Szczerze mówiąc, nikt nie miałby szans. Graliśmy tutaj dwa lata temu z kadrą narodową i było 1-7, czy nawet 1-8, a wynik ten był najniższym wymiarem kary. Tu jest zupełnie inny poziom, zupełnie inne tempo gry. Każdy zawodnik indywidualnie jest dużo lepszy. - U nas brakuje pieniędzy na takie świetne przygotowania. Poza nimi niczego nam nie brakuje. Z finansami w Polsce jest problem począwszy od klubów, po kadrę. I przez to się gubimy. Są młodzi zawodnicy, którzy spokojnie mogliby zająć moje miejsce tutaj. Czy Bepierszcz, czy Kalinowski. Gdyby przyszli tutaj, potrenowali ze dwa-trzy lata, to by nie odbiegali od poziomu, jaki tu obowiązuje. Ale niestety, oni zostaną w Polsce, a to nie skończy się dla nich niczym dobrym. Wszyscy widzimy, co się dzieje. Liga startuje z olbrzymim opóźnieniem, nie wiadomo w jakim składzie itd.- Dokładnie i te problemy ze związkiem, kadrą narodową. Nie jest to niestety optymistyczne, ale ja staram się robić swoje i nie oglądać na to. Cieszę się, że Pan Bóg mi tak pobłogosławił, że mogę być tutaj. I mam nadzieję, że będzie to jak najdłużej trwało. Szkoda, że sytuacja w kadrze się pogarsza, bo z trenerem Zacharkinem włożyliście bardzo dużo pracy w to, aby wywalczyć awans. Za dwa lata mieliśmy szturmować elitę, a zamiast tego docierają do nas informacje o dezercji rosyjskiego trenera Puszkowa. Wszystko się rozchodzi w szwach. - Fakt, wszystko się mota. Przydałby się awans do elity. Gdyby tylko były pieniądze, to potencjał mamy niemały, by robić dalsze postępy. Upatruję nadziei w tym, że trener Jacek Płachta nauczył się dużo przy trenerze Zacharkinie i tę wiedzę przełoży na drużynę. Rozmawiałem niedawno z Leszkiem Laszkiewiczem, pytałem go o to, jak jest na zgrupowaniu kadry i mówił, że porównywalnie jak z trenerem Zacharkinem, że widać, iż Jacek się dużo nauczył. Oby kadra narodowa się rozwijała, bo jest to nasza reklama i wizytówka. Obyśmy się utrzymali na zapleczu elity. Przy tych problemach, które mamy będzie to spore osiągnięcie. Na razie nie mamy co marzyć o jakichś awansach, chociaż będziemy grali o zwycięstwo, chociaż nie mam pewności, czy zostanę powołany. Nie sądzę, aby naszego jedynaka z czeskiej ekstraligi pominęło powołanie. - Byłem już kiedyś wicekrólem strzelców naszej ligi, a nie pojechałem na mistrzostwa świata. Bywa różnie, są różni trenerzy, a to do nich zależą powołania. Staram się grać jak najlepiej w Trzyńcu i rozwijać swoje umiejętności, bo to jest najważniejsze. Rozmawiał w Trzyńcu: Michał Białoński