"Borzena" jest jednym z najbardziej doświadczonych naszych hokeistów. Wychowanek Stoczniowca Gdańsk grał w kilkunastu klubach w Szwecji, Kanadzie i Stanach Zjednoczonych. Od trzech sezonów reprezentuje barwy "Lwów" z Bad Tolz. W kwietniu awansował z nimi na zaplecze Bundesligi. Po siedemnastu kolejkach jego zespół zajmuje drugie miejsce, a polski obrońca ma na koncie cztery gole i pięć asyst. Jak rodzina reaguje, gdy mówi pan, że wyjeżdża na zgrupowanie kadry? - Myślę, że jest zadowolona. Akurat w klubie mieliśmy teraz tydzień wolnego, syn nie musiał chodzić do szkoły, więc mogliśmy gdzieś wyjechać i odpocząć. Ale moim zdaniem nie ma co się zastanawiać - jak dostaje się powołanie do reprezentacji, to trzeba jechać. To przecież wielkie wyróżnienie. Zawsze mówiłem, że jeśli trenerzy będą uważać, że się nadaję i pomogę drużynie, to nigdy nie powiem nie. Jak czuje się Pan w Bawarii? Nie myśli Pan o zmianie klubu? - Mam już dosyć przenoszenia się z miejsca na miejsce. Jeździłem, próbowałem, teraz nie zamierzam już podbijać świata. Znalazłem miejsce, w którym dobrze się czuje, a najważniejsze, że dobrze czuje się tam moja rodzina. Klub w Bad Tolz jest zorganizowany na profesjonalnych podstawach, a poziom sportowy jest na tyle wysoki, że nie czuję, abym szedł w dół. Nie mam zamiaru stamtąd odchodzić, no chyba że dostałbym nie wiadomo jaką ofertę. Zawsze powtarzam, że zawodnicy defensywni nie mają takiego wzięcia, jak snajperzy. W kadrze strzelił Pan dziesięć goli w 52 meczach. Jak obrońcę, to świetny wynik. - W kadrze rzeczywiście trenerzy dają mi więcej ofensywnych zadań, ale przez cały czas gry w hokeja koncentrowałem się na obronie. Myślał Pan, żeby na stałe zostać w Bawarii? - Szczerze mówiąc nie mamy tak dalekich planów. Na razie dobrze byłoby tam zostać również dlatego, że syn zaczął chodzić do szkoły. Koledzy z klubu mocno dokuczają, gdy wraca Pan po przegranych meczach reprezentacji? - Wiadomo, ze Niemcy grają w elicie, więc dla nich polski hokej jest znacznie niżej notowany. Pewnie, że żarty są, ale tylko po to, by rozładować napięcie w drużynie. Nie ma w tym żadnej złośliwości. Szanse na igrzyska straciliśmy już na starcie eliminacji, przegrywając z Japonią podczas turnieju w Sanoku. - Ostatnio w polskim hokeju sporo było zmian, dlatego tym bardziej zależało nam na zwycięstwie. Chcieliśmy dać z siebie wszystko i pokazać się z jak najlepszej strony, ale nie udało się. Japończycy... No właśnie. Byli lepsi? - Hm. Myślę, że słabsi nie byliśmy, tylko wyszliśmy za bardzo nastawieni na rozbicie Japończyków już w pierwszych minutach. Zostaliśmy skarceni przez sędziego, musieliśmy grać w osłabieniu i Japończycy wcisnęli nam trzy bramki, a później trudno było już coś zrobić. Co nie funkcjonuje tak, jak powinno? - Wszystko po trochu. Musimy uczyć się nowej taktyki. Sprawy organizacyjne są dopięte na ostatni guzik, nie pozostaje nic innego, jak tylko grać.