Prezes Naprzodu Janusz Grycner na łamach "Sportu" określił sytuację w polskim hokeju "totalną amatorszczyzną, przeradzającą się w kabaret". Nie da się ukryć, że atmosfera wokół polskiego hokeja mocno zgęstniała. Klapa podczas turnieju przedkwalifikacyjnego do igrzysk, a później podczas mistrzostw świata, skandal na ich zakończenie, niespodziewane zwolnienie trenera, który miał odmienić oblicze naszej kadry, a ostatnio przepychanki między klubami a związkiem pachnące buntem - to wszystko nie wróży niczego dobrego przed sezonem, który ma rozpocząć się za dwa i pół miesiąca. Jeśli nałożyć na to problemy finansowe większości klubów, to przyszłość naszego hokeja rysuje się w czarnych barwach. Trudno być optymistą, skoro stojąc w obliczu globalnego kryzysu małe hokejowe środowisko kłóci się o de facto niewielkie zmiany w systemie rozgrywek, zamiast zjednoczyć siły, by poprawić wizerunek hokeja i znaleźć dodatkowe źródła finansowania. - Z niepokojem patrzymy na to wszystko, bo najbardziej uderzy to w nas, zawodników - twierdzi kapitan mistrzów Polski. - Szkoda, że nie mamy związku zawodowego hokeistów. W innych krajach takie działają i mają wpływ na rozwój tej dyscypliny. Jeden z najbardziej doświadczonych polskich zawodników przyznaje, że polskiemu hokejowi potrzebne są zmiany, ale negatywnie ocenia zmniejszenie ilości meczów w sezonie, co stanie się po wprowadzeniu nowego systemu rozgrywek. - 48 meczów bez play offów to optymalna dawka, a my rozegramy o dziesięć mniej. To złe, bo nawet najlepszy trening nie da zawodnikowi tyle, ile mecz. Poza tym wiadomo, że gramy też o premie. Im mniej meczów, tym mniejsze pieniądze - przekonuje Daniel Laszkiewicz. - Pada argument, że chodzi o to, by skrócić rozgrywki, aby było więcej czasu na przygotowanie reprezentacji. Ale po co? W tym roku kadra miała trzy tygodnie na przygotowanie się do mistrzostw, a osiągnęła najgorszy wynik od lat! Innym reprezentacjom wystarczają kilkudniowe zgrupowania. Zresztą, choć w tym roku było długie zgrupowanie, to po przegranych mistrzostwach trenerzy i tak stwierdzili, że to wina słabej pracy w klubach. A ja się pytam: który z nich kiedykolwiek był na naszym treningu i widział jak zasuwamy? Kapitan "Pasów" jest realistą jeśli chodzi o obcokrajowców w polskiej lidze. - Prawda jest taka, że klubów nie stać na zatrudnianie najlepszych zawodników z zagranicy. Zresztą, nawet gdyby znalazł się sponsor, który wyłożyłby dziesięć tysięcy euro miesięcznie na sprowadzenie takiego, to i tak byłby problem, bo po co miałby przychodzić do polskiej ligi? Żeby zabrudzić sobie CV? Niech będzie trzech obcokrajowców, ale takich, od których młodzi polscy zawodnicy mogliby się uczyć. Jednak zmniejszenie ich limitu można było rozłożyć w czasie, zwłaszcza że kluby zakontraktowały już czterech-pięciu. Można było ograniczyć ich liczbę do czterech i zobaczyć w jakim kierunku to idzie. ZOBACZ CO PODZIELIŁO POLSKI HOKEJ