To już siódma edycja cyklu, którzy organizatorzy nazwali Światowym Najdłuższym Meczem Hokeja. Od początku inicjatywie tej przyświeca szczytny cel, zbiórka pieniędzy na najbardziej potrzebujących, głównie na chorujących na różne odmiany nowotworów. Od 2003 roku udało się przy okazji hokejowych widowisk tego typu zebrać ponad pięć milionów dolarów na cele charytatywne. Pieczę nad przedsięwzięciem sprawuje Brent Saik, który w 1994 roku stracił ojca, przyczyną śmierci była choroba nowotworowa. Z tego samego powodu kilka lat później umarła żona Saika. To zmotywowało go do działania na rzecz walki z nowotworami. W tym roku wszyscy uczestnicy zostali przebadani pod kątem koronawirusa. Hokeiści podzielili się na dwie drużyny "Ekipę Nadziei" i "Ekipę Lekarstwo". 252 godziny, które spędzili rywalizując na lodowisku, stanowią światowy rekord, ale zanim zostanie to oficjalne ogłoszone, dopełnione muszą zostać wszelkie procedury związane ze wpisaniem do Księgi Rekordów Guinnessa. - To była bułka z masłem. Kondycyjnie trzymaliśmy się dobrze. Myślami jesteśmy przy ludziach, którzy mierzą się ze znacznie trudniejszymi rzeczami, niż my w trakcie meczu - powiedział Saik, który w tym roku wynajął w celu rozegrania meczu lodowisko w Sherwood Park w Strathcona County. Uczestnicy podzieleni na drużyny, dokonywali zmian w locie, w wolnych chwilach odpoczywali w pobliskich domkach. Tam spali i suszyli sprzęt do dalszych działań. Rywalizacja miała zachowaną ciągłość, a jej transmisje można było obserwować na Youtube, gdzie jest też zapis całego wydarzenia. Największą przeszkodą okazał się rekordowy mróz. Nocami, gdy gra naturalnie nadal była kontynuowana, temperatura spadała do minus 40 stopni Celsjusza, wzmagał się tez wiatr, który wzmacniał poczucie zimna. To był niezwykły test dla organizmów uczestników, ale także dla sprzętu, z którego korzystali. Pękały kije, nie wytrzymywały krążki, do czego przyczyniały się warunki atmosferyczne. Zawodnicy nie oszczędzali się, padło ponad pięć tysięcy bramek. - Było trudno. Na takim mrozie i przy wietrze jeździ się na łyżwach ciężko. To tylko nas zmotywowało i zjednoczyło. Wynik w tym meczu nie jest ważny, tu był inny cel. Ostatecznym jest pomoc w znalezieniu lekarstwa na raka - mówi Andrew Buchanan, jeden z zawodników, który na co dzień pracuje w straży pożarnej. Na koniec zawodów nad lodowiskiem wystrzelono fajerwerki. Dla hokeistów to był początek świętowania i finał trudnego sprawdzianu. - Wielu grało w takim meczu po raz pierwszy, nie wiedzieli do końca, w co się pakują. Chcieli wykonać swoją część zadania, słuchali rad bardziej doświadczonych. Jestem dumny z zawodników i wolontariuszy - powiedział Saik. W relacji z tego niezwykłego wydarzenia musi znaleźć się tez wynik, choć on, jak mówili wszyscy, nie ma większego znaczenia. "Team Hope" pokonała "Team Cure", 2649 do 2528, ale największymi zwycięzcami, byli pacjenci Cross Cancer Institute, do którego trafi prawie dwa miliony dolarów, zebrane podczas tej edycji zmagań. MR