Interia: Jak po debiucie w polskiej ekstraklasie oceniasz ją, w porównaniu do słowackiej? Nie do tych czołowych zespołów jak HC Banska Bystrica, Koszyce, czy Nitra, tylko do średniaków, jak Poprad, Żylina czy HKM Zvolen. Tomasz Sykora, słowacki napastnik Comarch/Cracovii: - Ciężko o porównania po jednym meczu. Wiem, że spotkały się dwa najlepsze w Polsce zespoły. Często poziom meczu był na poziomie ekstraklasy Słowacji, czy Czech, w której grałem w ubiegłym sezonie. Jedyne, co odróżniało ten mecz od tych w Czech czy na Słowacji, to zdarzały się dość często sytuacje dwóch na jednego, czy nawet trzech na jednego. Hokej zmienia się i takich sytuacji w silniejszych ligach nie ma zbyt wiele. Jeszcze pięć lat wstecz na Słowacji wiele było przewag dwa na jeden, trzy na jeden, ale teraz taktycznie hokej wyrównuje się z czeską ligą. - Jak spojrzy pan na rozgrywki pod auspicjami IIHF, hokej zmienia się w tym kierunku, że prawie nie ma w meczu sytuacji dwóch, trzech na jednego. W meczu nas z Tychami było ich jeszcze sporo, a jeśli doliczy się do tego przewagi wynikające z fauli, to tej nierównej gry było jeszcze sporo. Czy przyjście do polskiej ligi, po tym, jak rok temu grałeś w czeskim Zlinie, a ostatnio na Słowacji traktowałeś jak degradację? W twoim CV nie było to tak dobre, jak przejście do czeskiej ekstraklasy. - Oczywiście, ale ten sezon nie układał mi się. Po tym jak rozstałem się z Żyliną chciałem grać i pójść do drużyny, która ma większe ambicje - interesuje ją walka o mistrzostwo kraju, a nie plątanie się w środku czy na dnie tabeli. Mam duże wyzwanie - wygrać tytuł mistrza. Cracovia też ma jeden cel - mistrzostwo Polski i gra w Lidze Mistrzów. - Śledziłem wyniki Cracovii w Lidze Mistrzów, jej zaciętą rywalizację ze Spartą Praga. To pokazuje, że hokej wyrównuje się w każdym kraju. Każdy już potrafi dobrze jeździć na łyżwach, wzmacnia się zagranicznymi hokeistami. Wszystkie ligi europejskie z upływem lat się wyrównują. Warunki, jakie mają w Polsce Tychy, Cracovia, czy jeszcze parę klubów - myślę o podstawach - finansach i marketingu, to widać, że idzie u was do góry i to jest super. W Polsce nie brakuje słowackich trenerów. Robert Kalaber prowadzi Jastrzębie-Zdrój, a Milan Janczuszka był w Podhalu i Sanoku. Rozmawiałeś z którymś z nich przed przyjściem do Cracovii? - Z trenerem Janczuszką znam się bardzo dobrze i długo. Trenował mnie w Popradzie, a później sprowadził mnie do Żyliny. Gdyby nie on, ani by mi do głowy nie wpadło, żeby tam iść, zrobiłem to tylko dla niego. Skończyło się w tej Żylinie dla mnie źle, a później nie mieliśmy już kontaktu z Janczuszką. W grudniu Cracovia rozstała się z Twoimi rodakami Jenczikiem i Svitaną, którzy nie zgodzili się na propozycję klubu zamrożenia części zarobków. Jenczik wrócił do Koszyc, a Svitana do Popradu. Ich historia nie stanowiła dla ciebie przestrogi? - Znam ich przypadek, z Patrikiem Svitaną rozmawiałem o tym, ale ja nie patrzę na to w ten sposób. Mam proste zadanie. Przyszedłem do Cracovii na dwa miesiące, do końca play-offu i chcę jej pomóc w wywalczeniu mistrzostwa Polski. Jaka panuje atmosfera w szatni Cracovii? - Wiadomo, że po porażce z Tychami było cicho, ogólnie mamy jednak dobrą "paczkę" i wszystko jest w porządku. Czy GKS Tychy jest do pokonania w play-offie? - Oczywiście, że tak. Nasza forma jeszcze przyjdzie we właściwym czasie. W pierwszym występie w barwach "Pasów" grałeś w czwartej "piątce". - Tak się umówiliśmy z trenerem, że w związku z tym, że miałem niemal miesięczną przerwę w grze, dlatego zacznę w czwartek formacji. Od początku stycznia, gdy odszedłem z Dukli Trenczyn, trenowałem i czekałem na nowy klub. Trenowałem raz w Popradzie, a innym razem w Bańskiej Bystrzycą, gdzie mam rodzinę mojej dziewczyny. Rozmawiał: Michał Białoński