Pan Andrzej Słowakiewicz jednego dnia udzielił mi przez telefon wywiadu. Tak jak podczas wcześniejszych, nie mówił, że to rozmowa prywatna, nie prosił też o autoryzację (Prawo Prasowe nie wymaga od dziennikarza pytania się rozmówcy czy chce autoryzować swoje wypowiedzi). Natomiast nazajutrz nie tylko wyparł się swoich słów, ale także tego, że w ogóle mnie zna! Po chwili przypomniał sobie, że jednak owszem, ale stwierdził, że nie rozmawiał ze mną od trzech miesięcy. Gdy jeden z dziennikarzy przypomniał mu mój wywiad z nim po meczu w Gdańsku (wisi nawet na oficjalnej stronie klubu), zgodził się, że rzeczywiście rozmowa była, ale miesiąc temu. Jestem dobrze wychowany, dlatego nie będę licytował się z nim na epitety i oszczerstwa. Nie chcę też mu "przyłożyć" w ramach wendety. A każdy przyzna, że po ostatnich jego wynikach byłoby to dziecinnie proste. Chcę jedynie opisać prawdę, a mam do tego prawo, bo zarówno Pan Andrzej Słowakiewicz, jak i zarząd klubu, bezpodstawnie oczernili mnie odczytując kalumnie i groźby pod moim adresem przed niedzielnym meczem w obecności 1,5-tysiąca sanockich kibiców. Na szczęście zadanie ułatwił mi sam Pan Trener, obierając najgłupszą z możliwych strategii obrony. Zarzeka się, że w ogóle z nim nie rozmawiałem. Czyżby nie wiedział co to są billingi? Wprawdzie w ostatnich dniach zastanawiam się, czy prowadzenie zespołu Ekstraligi nie przekracza możliwości człowieka z amnezją, ale nadal szanuję Pana Andrzeja Słowakiewicza jako fachowca. Wolałbym jednak szanować go jako człowieka. Niestety nie daje mi do tego powodów. Nie mogę darować także zarządowi klubu, który w swoim oświadczeniu najdelikatniej mówiąc, zarzucił mi działanie na szkodę klubu i nierzetelność. Więc po kolei. Po pierwsze: w wywiadzie z 18 października z Panem Andrzejem Słowakiewiczem nie napisałem ani jednej swojej krytycznej opinii o klubie, trenerze czy zawodnikach. A przecież mam do tego prawo. Wychodzi więc na to, że Pan Prezes obwinia mnie za słowa powiedziane przez trenera. Po drugie: bezpodstawnie zarzuca mi nierzetelność, a sam daje jej kliniczny przykład. Bo przecież jeśli chce się dojść prawdy w konflikcie pomiędzy dwoma stronami, to trzeba mieć dowody. Panie Prezesie, nie ma ich Pan, czyż więc wierzy Pan Andrzejowi Słowakiewiczowi bezgranicznie? Szanuję to co zrobił Pan dla klubu, dlatego coś Panu powiem: na bezpodstawnym szkalowaniu drugiego człowieka nie zrobi Pan hokeja. A w Sanoku naprawdę jest dla kogo. Zrobili Państwo medialny show, zamiatając własne śmieci pod własny dywan, a to - jak powszechnie wiadomo - nikomu na dobre nie wyszło. Ani Panu, ani Panu Trenerowi, ani sanockiemu hokejowi. Mirosław Ząbkiewicz, INTERIA.PL