Kibice jednak woleliby uniknąć dodatkowej porcji emocji i po 60 minutach efektywnej gry oklaskiwać wysokie zwycięstwo nad liderem. Tymczasem po utracie kolejnych bramek zastanawiali się, czy nie powtórzy się sytuacja z Sosnowca, gdzie ich zespół prowadził z Zagłębiem 6:2 i przegrali spotkanie 6:7. - Najważniejsze, że wygraliśmy - tłumaczył Jarosław Różański, jeden z najlepszych hokeistów w polskiej lidze. - Dobrze, że nie doprowadziliśmy do takiej sytuacji, jak w Sosnowcu, ale musimy grać trochę konsekwentniej w końcówkach i kontrolować wydarzenia na lodzie. INTERIA.PL: Potencjał macie bez dwóch zdań. Strzelić siedem goli liderowi w pół godziny, to nie byle co. Ale nie da się ukryć - problem jest. Pytanie tylko czy w sferze psychiki czy w końcówce brakuje wam pary? - Raczej to pierwsze. Nie oszukujmy się, prowadząc 7:1, nie trzeba nawet jeździć, żeby wygrać. Jak nie wiadomo o co chodzi, to zazwyczaj chodzi o pieniądze. Przed sezonem wiceprezes przyznał, że klub ma pewne problemy z płynnością... - Powiem tak: za każdy wygrany mecz mamy premię, więc każdemu z nas zależy na tym, aby schylić się i podnieść z lodu te pieniądze. Chcąc je mieć, musimy wygrywać. A więc drzemka w trzeciej tercji? - Prowadząc wysoko wychodzimy na lód rozluźnieni, tracimy głupie bramki i nie możemy z tego się otrząsnąć. Bardzo czuć tę nerwówkę na ławce, na lodzie? - Pewnie. W takich sytuacjach szybko robi się nerwowo, a to dodatkowo komplikuje sprawę. Trener Wiktor Pysz znany jest z tego, że nie owija w bawełnę. Po meczu z TKH znów ściany szatni się trzęsły? - Przecież wygraliśmy, a zwycięzców się nie sądzi. Na dokładniejszą analizę przyjdzie czas jutro. A co do męskich rozmów, to nie są dla mnie nowością. Czasem po prostu są potrzebne.