INTERIA.PL: Przez 16 lat grał pan zawodowo w polskich klubach, był reprezentantem naszego kraju. Można przypuszczać, że czołowy zawodnik ligi na sportowej emeryturze nie powinien narzekać na brak płynności finansowej. W pana przypadku jest inaczej... Martin Voznik: - Zgadza się. Klub z Sosnowca zalega mi pięć wypłat, czyli 27 tysięcy złotych. Bardzo bym chciał, ale pewnie nie odzyskam tych pieniędzy. Natomiast alimenty muszę płacić. Ile? - Cztery tysiące miesięcznie. Było tak: jak zarabiałem, według umowy, siedem tysięcy w Sosnowcu, to zasądzono 2500 zł alimentów. Na kolejnej rozprawie, a byłem już wtedy osobą bezrobotną, ta sama sędzina podwyższyła stawkę do 4000 zł. Nie wiem, co się wydarzyło w ciągu tych sześciu miesięcy, że tak drastycznie podwyższono mi alimenty. Miał pan prawnika? - Tak. Co powiedział? - W szoku był. Powiedział, że jest od 20 lat w zawodzie, ale czegoś takiego jeszcze nie widział. Dla mnie jedyne słowo, jakie to wyjaśnia, to korupcja. W rodzinie żony jest burmistrz, sędzina i pani doktor. Trudno wygrać w sądzie w takiej sytuacji... Nie miał pan świadków, którzy wstawiliby się za panem? - Miałem, dobrego kolegę. Mieszkaliśmy i graliśmy kiedyś razem. Dwa dni przed rozprawą wycofał się ze składania zeznań. Jego rodzina jest narażona na układy mojej żony. Mam maila, w którym wszystko opisuje, ale ze względu na naszą przyjaźń nie wykorzystam tego w sądzie. Mówi pan, że zasądzono panu cztery tysiące alimentów, kiedy był pan na bezrobociu. Bronił pan jakoś swoich racji? - Oczywiście! Od samego początku, czyli od czerwca 2011 roku, od kiedy mam płacić alimenty, przedstawiałem w sądzie umowy, zaświadczenia z klubu, że ma wobec mnie zaległości, zaświadczenia o bezrobociu, ale nikt mnie nie słuchał. A ja nie jestem w stanie płacić takich pieniędzy. Mój dług cały czas rośnie. Jakiś czas temu zakończył pan zawodową karierę. Z czego się pan utrzymuje? - Przez ostatnie lata studiowałem fizjoterapię. Miałem szczęście, wysłałem CV i po 5-10 dniach znalazłem pracę. Zarabiam 3500 zł brutto, czyli około 2500 zł na rękę. To dobra stawka, wiem, że w tym zawodzie zarabia się czasem dużo mniej. Żonie wysyłam 1100 zł, chociaż mam wysyłać 4000 zł. Za resztę opłacam pokój, jedzenie i dojazd do pracy. Co miesiąc dług rośnie, nie wiem, jak to się skończy. Żyje pan z dnia na dzień? - Tak. Wstaję, idę do pracy, wracam i zamykam się w pokoju. Jestem przygotowany na to, że będę się musiał spakować i wyjechać z kraju. Chowam się przed komornikiem. Jak mi siądzie na konto, to kupię bilet i wylecę z Polski. Dlatego uczę się angielskiego. Czyli do Czech pan nie wróci? - Raczej nie. Pański prawnik nie może pomóc? - Szczerze mówiąc, ostatnio nie mogę się z nim skontaktować. Od trzech tygodni próbuję i nic. Chcę przynajmniej spróbować odzyskać pieniądze z klubu z Sosnowca. Mam dokumenty, dowody, w których przyznają, ile mi wiszą. Klub zapowiada upadłość, chciałbym się dowiedzieć, jak mogę o swoje pieniądze powalczyć. Niestety, prawnik nie odpowiada. Chowa się pan przed komornikiem. Ktoś wie, gdzie się pan obecnie znajduje? - Garstka osób. Odciąłem się od ludzi, nawet telefonów od dawnych znajomych nie odbieram. Już raz mnie dopadł komornik w Sosnowcu. Przyszło do klubu pismo, zgodnie z którym 3/5 wypłaty szło przez komornika na konto żony. Jak teraz sytuacja się powtórzy, to zostanie mi 1000 zł na życie. Za tyle się nie utrzymam. Już teraz nie stać mnie na to, żeby pójść do lekarza. Wiem, że budował pan z żoną dom, a został w pewnym momencie bez dachu nad głową... - To prawda. Żona jest właścicielką domu, bo powstał na jej działce. Wpompowałem 400 tysięcy złotych w ten dom, czyli cały dorobek hokejowy. Inni jeździli na wakacje, kupowali nowe samochody, a ja inwestowałem w dom. Żona nie pracowała. Połowa, czyli 200 tysięcy przy podziale majątku, jest moja, ale ja jestem tak zadłużony, że pewnie nic z tego nie dostanę. - Żona chciała mnie wymeldować. Przez dłuższy czas nie miałem wejścia do swojego domu. Przyjeżdżałem i prosiłem, że chcę się spotkać z dziećmi. Usłyszałem: "Wisisz mi pieniądze, to ich nie zobaczysz." Czasami widywałem je tylko przez płot. Raz nawet czekało na mnie dwóch bandziorów, byki po sto kilo wagi. Nie wpuścili mnie do domu na oczach dzieci. Ile ma pan dzieci? - Dwoje. Jak to znoszą? - Mam kontakt z córką, syn jest nastawiony przeciwko mnie. Nigdy na dzieci nie krzyczałem, nigdy ich nie uderzyłem. Syn ma 12 lat, nie chce ze mną rozmawiać. Przecież najważniejsze w tym wszystkim są dzieci, to one najbardziej cierpią. Mówię żonie: "Dogadajmy się jak ludzie", ale dla niej liczą się tylko pieniądze. Powiedziała mi tak: "Zostaw mi dom, to odwołam komornika i wszystko wróci do porządku". Kiedy czeka pana kolejna wizyta w sądzie? - 8 grudnia jest następna rozprawa. Powiem sędzinie prosto w oczy, co o tym wszystkim myślę. Przecież to nie jest sąd, to jest egzekucja. Liczę się z karą za obrazę sądu. Spędził pan w Polsce kilkanaście lat, grał w naszej reprezentacji. Nie żałuje pan? - Nie, skąd! To nie ma nic wspólnego z Polską, tacy są ludzie. Wszędzie spotkasz osoby życzliwe, dobre, ale też świnie, które rzucą ci kłody pod nogi. Czy żółci, czarni czy biali - wszędzie postępują tak samo. Nie mam żalu do Polski, tylko do kilku osób. Przede wszystkim źle trafiłem z wyborem żony. Człowiek jest młody i głupi, jak się zakochuje. Ślub, wesele, budowa domu... Potem zostają szare obowiązki, kredyt i zaczynają się kłopoty, w pojedynkę nie dało się tego ciągnąć. Kiedy wasze małżeństwo rozpadło się na dobre? - Jak żona zaczęła mnie ciągnąć po sądach o alimenty. Nie miałem płacone w klubie przez siedem miesięcy, studiowałem, żeby mieć zawód po zakończeniu kariery, a żona nie pracowała, żeby pomóc utrzymać dom. Wkurzyłem się, złożyłem pozew o rozwód i tak to się zaczęło. Jakiego wyjścia z sytuacji pan oczekuje? - Jak ktoś mi uczciwie wyliczy alimenty, będę płacił. Przecież to są moje dzieci. Chcę im pomóc, ale muszę sam stanąć na nogi. Jak mogę im pomóc, skoro sam finansowo i psychicznie jestem w dupie? Rozmawiał: Dariusz Jaroń