Mariusz Czerkawski pojawił się w Tychach z okazji 50-lecia GKS-u. Podkreśla, że uwielbia to miasto, tam się wychował, lubi tam wracać. Paweł Czado, Interia: Kiedy opuszczał pan GKS Tychy w 1991 roku, ten klub tylko marzył o mistrzostwie Polski, od tego czasu wywalczył go pięciokrotnie, z czego trzy razy w ostatnich pięciu latach. Spodziewał się pan, że tyski hokej tak może urosnąć?Mariusz Czerkawski: - To niesamowite, jak świetnie hokej się w Tychach rozwinął. To efekt profesjonalizmu obecnego pokolenia, ale i determinacji pokoleń wcześniejszych. Nikt się nie poddał, w trudnych czasach klub się nie rozjechał. Przetrwał i możemy cieszyć się jego sukcesami. Może cieszyć, że nie zjawił się nagle jakiś "cudotwórca", a potem wszystko padło i trzeba było budować to od nowa - jak to się zdarzyło w tyskiej piłce. Nie chcę nawet myśleć o scenariuszu, że nasz hokej pada, a tyskie lodowisko zaczyna być boiskiem dla jakichś innych gier zespołowych... - W przeszłości zdarzało się, że tyski hokej był zagrożony. Fakt że ćwierć wieku temu znalazł się ktoś chętny, żebym pojechał do Szwecji, był szczęśliwym zdarzeniem. Wtedy cały polski sport był w bardzo trudnej sytuacji, trwały przemiany po zmianie systemu. Zapłacono za mnie 100 tysięcy dolarów, a klub dostał jeszcze więcej, kiedy przeniosłem się do NHL. To trochę pomogło, zabezpieczyło byt na sezon czy dwa... Oczywiście pieniądze rozeszły się też po innych sekcjach, nie poszły tylko na hokej. Mnie się poszczęściło, bo kilka lat wcześniej nie byłoby to jeszcze możliwe. Kiedy wyjechałem z Polski miałem 19 lat, a wcześniej można było wyjechać za granicę, żeby grać, mając 28 lat. Trzeba było dostać pozwolenie, wielu nie miało na nie szans. Dlatego niektórzy uciekali, wykorzystując wyjazd na sportowe imprezy. Cieszę się, że te czasy udało się przetrwać, a teraz mamy w Tychach dobrą drużynę - taką, która jest dumą miasta. W plebiscycie na najlepszego sportowca GKS-u Tychy zajął pan drugie, za Henrykiem Gruthem, miejsce - mimo że skończył pan grę w tym klubie jako 19-latek. Przyszedł czas na Szwecję, a potem 12 lat w NHL w pięciu różnych klubach. Niemniej Tychy zawsze będą dla pana ważne. - Nie może być inaczej! Obojętnie, gdzie mieszkam i obojętnie, ile jestem poza Tychami w ciągu roku - to miasto zawsze będzie moim domem. Urodziłem się co prawda w Radomsku, które zawsze mi się kojarzyły z wakacjami u babci i dziadka. A klub GKS Tychy zawsze będzie dla mnie tym najważniejszym. To niesamowite, że będąc tyle lat za granicą, zawsze marzyłem żeby tu wrócić. O Tychach zawsze myślałem ciepło, nigdy nie starałem się o obywatelstwo innego kraju, czy o zieloną kartę, co może przydałoby się w przyszłości, nie wiem. Ale zawsze miałem w głowie, że jak skończę grać, to wrócę. Dziś mieszkam w stolicy z żoną i dzieckiem, ale dom jest jeden - to są Tychy.Jak pan ocenia obecny stan całego polskiego hokeja? Reprezentacja Polski wygrała wprawdzie z Białorusią w kwalifikacjach olimpijskich, ale jakie widać perspektywy w kontekście kolejnych pokoleń, kiedy w naszym kraju jest niewielu hokeistów?- Pewnie okaże się za kilka lat. Sukcesów na arenie międzynarodowej w grupach młodzieżowych nie ma. Za moich juniorskich czasów mierzyliśmy się jeszcze z najlepszymi reprezentacjami, teraz o to trudno. Przegrywaliśmy z Kanadyjczykami czy Finami, ale graliśmy z nimi. Powiem szczerze, że ciężko myśleć o przyszłości w jasnych barwach. Ciągle jeszcze mamy kilku dobrych zawodników grających zarówno w polskiej lidze, jak i za granicą, ale czasy dla polskiego hokeja są trudne. Reprezentacja rzeczywiście staje ostatnio na głowie i pokazuje, że z niektórymi możemy powalczyć. Zobaczymy, co pokażą najbliższe mistrzostwa świata. Grając u siebie powinniśmy awansować na zaplecze elity. Muszą znaleźć się ludzie, którzy uwierzą w naszą dyscyplinę i wesprą ją finansowo. Pukaliśmy do różnych drzwi, ja też bywałem w różnych spółkach prosząc o pomoc, ale na razie hokej nie jest postrzegany jako dyscyplina pierwszoplanowa. Kiedyś hokej był sportem numer dwa w Polsce, teraz nie wiem, czy ktoś nas widzi w pierwszej dziesiątce... Ale może to się zmieni. Świetnie pan wygląda. Forma jest!- Dziękuję. Dbam o siebie, chodzę jakieś 50-60 km tygodniowo. Nie biegam - szkoda mi kolan. A chodzę, bo... gram w golfa (uśmiech). Trenuję też fitness sześć razy w tygodniu, no i... patrzę co jem. Dieta jest bardzo ważna. Rozmawiał: Paweł Czado