Tomasz Rajski: - Próbowałem dzisiaj ćwiczyć, ale w połowie treningu musiałem zjechać z lodu. Jak zawiązałem łyżwę, chwycił mnie taki ból, że długo nie wytrzymałem. INTERIA.PL: Co powiedział lekarz? - Muszę jeszcze przez tydzień nosić szwy, więc nie wiem, czy zagram w pierwszych meczach. Trzeba wyleczyć kontuzję, bo jak rana znowu się otworzy, to może mnie czekać nie tydzień, a półtora miesiąca przerwy. Pana kontuzja obeszła w plotki. Jak to więc naprawdę było? - Do mnie też one doszły. Słyszałem na przykład, że mam dziewięć szwów, choć lekarz założył mi tylko trzy. Ale kontuzja rzeczywiście bardzo pechowa. Jeszcze takiej nie miałem. Podczas zgrupowania kadry po treningu ściągnąłem już sprzęt w szatni, a że było ślisko, noga uciekła mi pod ławkę i uderzyłem o ostry kant. Cóż, wypadek z serii takich, jakie zdarzają się codziennie. Wracając do plotek, to świadczą także o pańskiej popularności. - Wolałbym, żeby kibice interesowali się mną w innych okolicznościach. W ubiegłym sezonie dał im pan na to szanse swoją świetną grą. Jak wygląda obecna forma? - Jeśli chodzi o drużynę, to po wysokich porażkach, w których graliśmy zdekompletowani i niezgrani, ostatnie mecze pokazały, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Ja czuję się dobrze. Dostałem nowy sprzęt i trochę musiało potrwać zanim go spasowałem. Ale teraz jestem w dobrej formie zarówno jeśli chodzi o kondycję, jak i dynamikę. Teraz jeszcze trochę odpocznę po sparingach z silnymi rywalami i powinno być dobrze. Wszystko jednak wskazuje, że w pierwszych meczach będzie bronił Artur Ziaja. Macie ze sobą dobre układy? - Nie mieliśmy okazji wcześniej poznać się bliżej, ani nawet wspólnie trenować, ale myślę, że to w porządku gość. Trener Wiktor Pysz mówił, że sezon jest za długi i za ciężki, żeby mógł pan bronić we wszystkich meczach. Jak panu się lepiej gra - długą serią, czy z przerwami? - Najlepsi bramkarze potrafią wybronić na najwyższym poziomie do dwunastu meczów z rzędu. Mi dobrze się gra seriami, kiedy wejdę w rytm, nawet trzydniowy. Wtedy jestem skoncentrowany i myślę tylko o następnym meczu. A propos myślenia tylko o grze, to wiceprezes Wojasa Podhala przyznał niedawno, że klub ma problemy z płynnością finansową. - Nie da się ukryć, że takie problemy przeszkadzają w koncentracji. Jeśli ktoś zawodowo gra w hokej, to nie można się dziwić, że oczekuje pensji w terminie, a ostatnio były opóźnienia. Wszyscy mamy nadzieję, że to tylko chwilowe problemy. Kontuzja uniemożliwiła panu grę w meczach z Francją, ale świetnie spisał się Przemek Odrobny. Nie można zapominać o Rafale Radziszewskim. Konkurencja do miejsca w reprezentacji jest więc spora. Zawsze mieliśmy kilku naprawdę dobrych bramkarzy, a przecież w Polsce nie ma systematycznego szkolenia bramkarzy. - Niestety, szkolenie bramkarzy leży. Mi dużo pomógł Gabriel Samolej. Kiedy zaczynałem grać w hokej, nauczył mnie podstaw. Ale później sam musiałem sobie radzić. Można powiedzieć, że jesteśmy samoukami. A przecież w Słowacji, czy Czechach specjalni trenerzy prowadzą bramkarzy od najmłodszego. Próbuje pan szukać bramkarskich nowinek? Bo w naszej lidze raczej trudno coś nowego podpatrzyć. - Niedawno byłem na obozie dla bramkarzy w Zwoleniu. Można było się tam sporo nauczyć. Wyjazd załatwił mi mój agent. Tyle, że taki tygodniowy wyjazd to koszt około 1300 złotych i nie każdego na niego stać. Na szczęście w moim przypadku co do kosztów, to mój agent dogadał się z klubem. Szkoda, że takich obozów nie ma w Polsce.