Celowo zmarginalizowali Ligę Mistrzów Projekt pod nazwą KHL narodził się w 2008 roku. Ledwie kilka miesięcy później w finale Hokejowej Ligi Mistrzów, jej prominentny przedstawiciel, Mietałłurg Magnitogorsk przegrał z kretesem ze szwajcarskim ZSC Lions (0:5). Gdzieś tam w loży dla VIP-ów szef KHL, Aleksander Miedwiediew z niesmakiem zrzucił z siebie bluzę klubową po tym, jak ekipa z Zurychu zdobyła trzecią kolejną bramkę. Ledwie kilka dni później Miedwiediew podał do wiadomości, że rosyjski gigant energetyczny, Gazprom, którego notabene był wiceprezesem, nie będzie już dłużej sponsorował europejskich rozgrywek, a kluby KHL nie będą w nich dłużej występować. Projekt pod nazwą CHL, dumnie prezentowany przy okazji świętowania stulecia Światowej Federacji, upadł, by wrócić pod tym samym szyldem dopiero w sezonie 2014/15. Nigdy jednak nie uzyskał takiego prestiżu, na jaki się początkowo zapowiadało. KHL postrzegała CHL jako zagrożenie. Premierowa edycja nie tylko pokazała, że kluby ze Starego Kontynentu są w stanie pokonać rosyjskie zespoły, ważniejsze było jednak to, że silne europejskie rozgrywki klubowe były sprzeczne z wizją włodarzy rosyjskich rozgrywek, którzy chcieli, by KHL była postrzegana za główną ligę międzynarodową, konkurującą jedynie z zamorską NHL. Przecież mistrz KHL miał być też określany mianem mistrza Europy. Taka pozycja w żadnym inny sporcie zespołowym w Europie byłaby zupełnie niemożliwa, ale w hokeju niczego nie można było wykluczyć, skoro na czele IIHF stał Rene Fasel, postać wyjątkowo obrzydliwa, do której będziemy jeszcze nawiązywać. Szwajcarowi było tak blisko do Putina i jego pieniędzy, że opowiadał się bardziej za interesami KHL, niż po stronie produktu swojej własnej organizacji, czyli CHL. Mniej więcej w tym właśnie czasie Saławat Jułajew Ufa podpisał lukratywny kontrakt z Aleksandrem Radułowem, który miał ważną umowę w Nashville Predators. Fasel mógł zrobić więcej, by zablokować ten transfer, ale ponownie opowiedział się po stronie KHL. To znacząco wpłynęło na pogorszenie stosunków Światowej Federacji z ligą NHL i zaowocowało m.in. końcem projektu Victoria Cup, w którym czołowe kluby CHL miały mierzyć się z ekipami z najlepszej ligi świata. Czytaj także: Niezwykła passa polskiej hokeistki. Czy to rekord Guinessa? Utopijne wizje ekspansji i milionowe straty Na forum klubowym IIHF w Barcelonie w 2012 roku Aleksander Miedwiediew przedstawił śmiałą wizję paneuropejskich rozgrywek, w których miałyby występować 32 ekipy z KHL i 32 zespoły z zachodniej europy, tworząc 64 drużynową ligę, europejską wersję NHL. Wiceprezes Gazpromu śnił we wszystkich kolorach tęczy. Trudno było oczekiwać, że czołowe europejski kluby jak jeden mąż porzucą rodzime rozgrywki, co oczywiście skutkowałby zniszczeniem ich, lub przynajmniej ogromną marginalizacją, by dołączyć do kolosa, w którym karty rozdawane są w Moskwie i Petersburgu. W każdym razie to spotkanie nadało ton dalszemu biegowi wydarzeń. Finansowana z rosyjskiego gazu i ropy KHL miała być główną ligą europejską, a jeśli inni nie dołączyliby z własnej woli, to mieli zostać zwerbowani. Brak kontaktów z europejskimi klubami w rozgrywkach pucharowych, tłumaczono stratą czasu. W końcu i tak jesteśmy najsilniejsi i kropka. W kolejnych latach udało się złowić kilka istniejących zespołów europejskich, była też próba stworzenia zespołu od zera, bez tradycji, historii i kibiców - HC Lev Praga. Oryginalnie zespół wywodził się z Hradec Kralove, ale po tym, jak nie uzyskał pozwolenia rodzimych władz, by dołączyć do rosyjskich rozgrywek, przeniósł się do słowackiego Popradu, by w końcu już ze zgodą przenieść się do czeskiej stolicy. Ten sztuczny twór wytrzymał dwa sezony, jak pamiętamy, raz nawet wystąpił w ścisłym finale, ale i tak nie uchroniło go to od potężnych problemów finansowych i zniknięcia z hokejowej mapy. Wielkie fińskie trofeum i równie wielkie kontrowersje Czytaj również: Rosjanie kompromitowali polską ligę. Co za odpowiedź! Wielkim trofeum łowieckim był Jokerit Helsinki w 2014 roku. Zasłużona fińska ekipa klubowa była w tamtym czasie bardzo źle zarządzana, a właściciel, Hjallis Harkimo desperacko chciał sprzedać klub. Wtedy do gry wkroczyli, mający także fińskie obywatelstwa, rosyjscy miliarderzy Ginnadij Timczenko i Roman Rotenberg. Ten pierwszy to stary dobry przyjaciel Władimira Putina, podobnie jak ojciec tego drugiego. Kupili oni nie tylko udziały w klubie, ale i Hartwall Arenę, największą fińską halę sportowo-widowiskową. Po dołączeniu do KHL Jokerit zaczął konsekwentnie przynosić straty, nawet i kilkanaście milionów euro rocznie, ale oligarchowie płacili rachunki bez słowa sprzeciwu, bo w końcu zespół z fińskiej stolicy był jedynym namacalnym dowodem tego, że firmowana przez nich KHL jest potężną ligą międzynarodową. Cały ten model biznesowy i pomysł na klub od początku budził wielkie kontrowersje. Jokerit zamiast udać się trzy kilometry do gorącej hali lokalnego HIFK na mecz derbowy z długą tradycją, musiał pokonywać ponad sześć tysięcy kilometrów, by grać z Amurem Chabarowsk czy ekipą z Chin w meczach bez zupełnie żadnej historii. Jokerit wyszedł na grze w KHL jak Zabłocki na mydle, a wobec teraźniejszych wydarzeń, jego dalsze istnienie stoi w ogóle pod znakiem zapytania. Nowy większościowy właściciel i była legenda fińskiego hokeja, Jari Kurri zdołał wymusić wycofanie się z tegorocznych rozgrywek play-off KHL, ale został tak naprawdę z zespołem bez własnej hali i zawodników, z którymi trzeba było masowo rozwiązywać kontrakty, by szukać oszczędności wobec niepewnego jutra. Próby przyciągnięcia zachodnich klubów okazały się całkowitą porażką, a dla nielicznych śmiałków ekonomiczną katastrofą. Jedynym europejskim, nieposiadanym przez Rosjan, klubem, który zapisał się do tego projektu był Slovan Bratysława w 2012 roku. Ekipa z hokejowego państwa, dominująca w swoich rozgrywkach, która szukała nowych wyzwań i zysku. Te pierwsze pewnie znalazła, gorzej było z tym drugim, jako że gdy w 2019 roku wycofywała się z KHL była w zasadzie bez grosza i tonęła w długach, ale na szczęście uratował ją nowy właściciel. W planach KHL były Mediolan, Londyn i Gdańsk Włodarzom KHL to jednak zupełnie nie przeszkadzało i dalej snuli swoje wizje. Z czasem wobec braku partnerów z hokejowych rynków, narracja zmieniła się na ekspansję na nowe terytoria, gdzie hokej nie miał mocnej pozycji lub wręcz raczkował. Były próby z ekipą z Mediolanu, idealnym miejscem, w którym rosyjski kibic z zasobnym portfelem mógł najpierw wyszaleć się w ekskluzywnych butikach, a wieczorem obejrzeć mecz swojej ulubionej ekipy. Na przeszkodzie stanęły jednak finanse, bo pewnie ktoś to sobie właściwie oszacował. Mówiło się o Dreźnie, Genewie, Londynie, czy nawet naszym Gdańsku. Czytaj także: Generał ostro o krajowych rozgrywkach: "Rusko-polska liga" Wszędzie jednak sprawy rozbijały się o brak odpowiedniego budżetu. Niezrażeni działacze coraz chętniej zaczęli więc zerkać na wschód, ale trudno powiedzieć, by chiński eksperyment, który ledwo dotrwał do Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Pekinie, mógł być uznany za ich sukces. W 2018 roku pojawił się szalony pomysł ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, gdzie nawet w grudniu 2021 doszedł do skutku mecz między ekipami z Omska i Kazania. Oprawa była imponująca, ale trudno mówić o wielkim zainteresowaniu. W każdym razie ekipy, która miała być KHL-owską wersją Vegas Golden Knights w otoczonym pustynią Dubaju, póki co się nie doczekaliśmy. W 2014 roku włodarz Kremla uznał, że czas Miedwiediewa dobiegł końca i przekazał stery KHL w ręce Dmitrija Czernyszenki, który stał na czele projektu Soczi 2014, najbardziej skorumpowanych igrzysk w historii, gdzie próbki moczu do badań na obecność zabronionych środków były podmieniane przez dziurę w ścianie laboratorium. Czernyszenko został później wydalony z Komisji MKOL na Pekin 2022, ale dla KHL nie był to oczywiście żaden problem. Największym osiągnięciem nowego bossa KHL był chiński projekt Kunlun Red Star, o którym już wspomniałem, ściśle zresztą nadzorowany przez Putina i Xi Jinpinga na potrzeby chińskich igrzysk. Przy ostatecznym doprowadzeniu do udziału chińskiej reprezentacji opartej na tym projekcie, złamano całe mnóstwo regulacji IIHF, a i tak nie zanotowano żadnych zysków, ani sportowych, ani finansowych. Izolacja i wspieranie wojny. Co dalej? Obecnie w lidze KHL trwają play-offy z udziałem wyłącznie rosyjskich zespołów, ale jeśli do szerszego grona odbiorców docierają jakieś obrazki, to raczej te haniebne, związane z propagowaniem śmiercionośnych symboli agresji na Ukrainę. Nie dziwi nas to o tyle, że w końcu kluby dostały niedawno memorandum, w którym jest jasne stanowisko, że mają one popierać "operację specjalną" w tym kraju. To wszystko dobitnie pokazuje, że decyzja o izolowaniu rosyjskiego hokeja na arenie międzynarodowej była jedyną słuszną. Większość obcokrajowców, z fińskimi mistrzami olimpijskimi z Pekinu, rozwiązało już zresztą swoje kontrakty i opuściło Rosję. Niektórzy zostali, ale nie były to na pewno łatwe decyzje. Podczas wcześniejszych szalonych lat kilku rosyjskich ludzi hokeja odważyło się stawiać pytania o sens inwestowania przez ligę grubych pieniędzy w ekipy zza granicy, zamiast przeznaczyć je na rozwój rodzimego hokeja. Ale te głosy nie były specjalnie słyszalne. Rosyjski hokej jest wspaniały i ma wielkie tradycje i aż chciałoby się, by ponownie trafił w ręce ludzi, którym na sercu leży przede wszystkim jego dobro. Jeśli wynikiem tej bezsensownej wojny będzie zatrzymanie tego ekspansyjnego wariactwa, to może to mu wyjść na dobre, ale póki co wygląda na to, że KHL pogrąży się w odmętach swojego szaleństwa. Mówi się, że miejsce Dinamo Ryga może zająć kolejna ekipa z bratniej Białorusi, a ew. wakaty zajmą inne kluby rosyjskie, które jeszcze niedawno uznano za niewystarczająco mocne i stabilne, by dalej uczestniczyć w tym projekcie. Wisienką na torcie jest zatrudnienie w nieokreślonej, acz na pewno intratnej, roli doradcy wspomnianego już Rene Fasela. Jeśli włodarze KHL liczą, że pomoże on naprawić relację z zachodnimi klubami, to chyba dalej śnią na jawie. Szwajcar nie ma tak naprawdę żadnych koneksji w żadnym europejskim klubie, a już teraz mówi się, że będzie uznany za persona non grata choćby przy okazji zbliżających się MŚ elity w Finlandii. I jak tu być optymistą, że KHL zmieni kierunek swojego myślenia... Michał RadzickiNHL w PL