Prezes Ingielewicz na kongresie IIHF w Bratysławie zaprezentował w piątek kandydaturę Krynicy do organizacji w przyszłym roku MŚ Dywizji I B seniorów i kandydaturę Tychów do organizacji MŚ Dywizji I B U-20. Dywizja I B to światowa trzecia liga, do której spadliśmy pierwszą reprezentacją i wszystkimi juniorskimi, na skutek reformy rozgrywek. Obie kandydatury zostały dobrze przyjęte i na 99 procent w sobotę zostaną przegłosowane. Oznacza to, że polskim hokeistom na własnych śmieciach będzie łatwiej walczyć o powrót do światowej elity. INTERIA.PL: Proszę zdradzić kulisy reformy, zgodnie z którą Polska spadła do światowej III ligi. Przeszła gładko czy były kontrowersje? Zdzisław Ingielewicz, prezes PZHL: - Zmiany były przygotowywane już od dłuższego czasu. Zbieranie opinii na ich temat trwało długo, my również zgłosiliśmy swoją. Ona różniła się w stosunku do tej wprowadzonej. Proponowaliśmy zachowanie dotychczasowej liczby drużyn w Top Division i pozostałych grupach, przy wprowadzeniu większej rotacji, czyli awansu dwóch drużyn z każdej grupy I Dywizji, a spadku czterech z elity. Na kongresie w Bratysławie dyskusji już nie było. Prezydium użyło dwóch bardzo sprytnych chwytów, żeby przeforsować zmiany i żeby wyglądało na to, iż zostały wprowadzone jednogłośnie. Wymieniano z góry poszczególne kraje i pytano, czy jesteście zadowoleni z planowanych zmian. Narzucając niejako z góry odpowiedź. To była pierwsza część tej rozgrywki. Większość krajów odpowiadała, że są zadowolone, a część nie mówiła nic i ja tak postąpiłem. Poza tym głosowanie nie było tajne, tylko jawne. Na dodatek pierwsze pytanie brzmiało: "Kto jest przeciw"? I co, sprzeciwił się pan? - Nie, nie tylko ja się nie sprzeciwiłem, ale nikt tego nie zrobił. Zapewniam pana, że gdybym jako jedyny był "przeciw" , to przez najbliższe kilka lat nie otrzymalibyśmy organizacji żadnej imprezy. Co więcej, mielibyśmy kłopoty z przebiciem się gdziekolwiek. Takie jest życie. Co wobec tego, nadal będziemy zabiegać o organizację MŚ Dywizji I B, czyli światowej "trzeciej ligi" w Krynicy? - Kandydaturę Krynicy do organizacji mistrzostw zgłosiliśmy już dawno i nie uzależnialiśmy jej od tego, czy spadniemy, czy się utrzymamy. Tak samo zgłosiliśmy kandydaturę Tychów do organizacji mistrzostw U-20. Zaskoczyliśmy trochę towarzystwo i na razie nie mamy żadnej konkurencji, ale raczej nie będą to Holendrzy, z którymi rozmawiałem i z chęcią przyjadą do Polski. Jedynie Rumuni się zastanawiają i nie wiedzą co zrobić. A Australia, która miała turniej III Dywizji u siebie i awansowała, mogła nabrać apetytu w miarę jedzenia? - Nie sądzę. Z tymi krajami - nazwijmy to egzotycznymi jest problem taki, że koszty transportu do nich są bardzo wysokie, a nie zapominajmy, że w naszej grupie są cztery nacje europejskie (oprócz Polski i Rumunii są to Holandia i Litwa - przyp. red,) i żadnej z nich nie będzie się uśmiechała wyprawa na drugą półkulę. Ciężko jest pozyskać telewizję, która byłaby skłonna zapłacić za transmitowanie Polskiej Ligi Hokejowej. Czy skończy się znowu tak, że PZHL odda prawa komuś za darmo i nie zobliguje go do transmitowania meczów? - Proces przetargowy trwa, więc nie mogę zdradzać szczegółów. Dopuszczam jednak taki wariant, że jeżeli warunki oferowane nam przez jakąkolwiek telewizję nie będą satysfakcjonujące, to po prostu nie zaakceptujemy ich. Jest to jednak najmniej pożądany wariant. Ostatnio w wywiadzie dla "Sportu" zarzucił pan prezesom klubowym miernotę intelektualną. Nawet jeśli to prawda, nie uważa pan, że takie słowa są zbyt mało dyplomatyczne i doleją tylko oliwy do ognia? Już słychać, że kluby chcą się zebrać, by dać kontrę panu. - Panie redaktorze, ja od początku swojej kadencji byłem atakowany, więc dla mnie to nie jest nic nowego. Ja te bajki znam. Co więcej, moje słowa krytyki nie dotyczyły wszystkich klubów. Wielokrotnie wcześniej podkreślałem, że doceniam proces zmian, który się odbywa w klubach takich jak: Aksam/Unia Oświęcim, Ciarko Sanok, JKH Jastrzębie, Zagłębie Sosnowiec, gdzie miasto przejmuje hokejowy biznes, tak samo jak w Tychach. Proszę się jednak nie dziwić, że występuję ostro i zdecydowanie, bo uważam, że głupotę trzeba tępić. Będę zawsze przeciwko tępocie umysłowej niektórych działaczy, którzy zamiast walić się w swe piersi, wolą walić się w cudze. Ja im mówię: "dość, wystarczy tej zabawy". Jak chcemy zmieniać polski hokej, to go zmieniajmy, ale wspólnie. Róbmy każdy na swoim podwórku to, co do niego należy. Nie może być tak, że kozłem ofiarnym i wytłumaczeniem nieudolności wielu działaczy klubowych będzie PZHL. Czas powiedzieć, że jednym z głównych problemów polskiego hokeja jest słabość intelektualna wielu działaczy klubowych, którzy nie zarządzają klubami w taki sposób, na jaki ta dyscyplina zasługuje. Obserwujemy MŚ elity i oprócz różnicy w poziomie gry najbardziej rzuca się w oczy inny styl sędziowania. Arbitrzy na MŚ pozwalają na twardą grę, podczas gdy z naszych lodowisk właściwie została już wyeliminowana gra ciałem i nie mają w PLH co szukać tacy twardziele jak Kelly Czuy. Nie sądzi pan, że nasi sędziowie powinni być na MŚ i uczyć się, oglądać pracę lepszych kolegów po fachu? - Nasi sędziowie mają otwarte głowy i dobry kontakt ze światem. Nie bardzo rozumiem dlaczego nie chcą wprowadzić nowoczesnych trendów sędziowania, korzystać z przykładów pracy innych sędziów. Poruszę w rozmowie z nimi ten temat, z łatwością go rozwiążemy. Choćby dlatego, że środowisko sędziowskie w Polsce jest intelektualnie rozwinięte i oni szybko zrozumieją potrzebę zmiany. Musimy tylko przełamać tę barierę, zmienić podejście. Być może wynika ona z tego, że nasi sędziowie nie potrafią poradzić sobie z presją ze strony kibiców, czy środowisk klubowych. Czy przeanalizował już pan występ reprezentacji na MŚ w Kijowie? Gra zespołu wyglądała nieźle, ale przez niuanse - słaba skuteczność, błędy bramkarzy, a zwłaszcza z powodu reformy spadliśmy do trzeciej ligi. - Na swój użytek taką analizę robiłem na bieżąco. Widać było gołym okiem, że drużyna od strony fizycznej była dobrze przygotowana. Z wyszkoleniem technicznym też wyglądaliśmy nie najgorzej. Natomiast naszym hokeistom brakowało wiary w siebie. W momencie wyjścia na lód z mocniejszymi przeciwnikami drużyna już na początku meczu oddawała pole. Zaczynaliśmy grać dopiero wtedy, jak przegrywaliśmy 0-2. Musimy się zastanowić w jaki sposób poprawić nastawienie mentalne naszych zawodników. Nie wykluczam zatrudnienia psychologa, chociaż najlepszymi psychologami powinni być trenerzy - oni powinni wiedzieć, co się dzieje. Druga sprawa, która jest naszą słabością, ale trudną do zwalczenia w krótkim czasie, to brak rasowych obrońców. A jeżeli ci, którzy są z przodu, nie otrzymują wsparcia od tych z tyłu, a poza tym łatwo tracimy bramki, to później gra, odrabianie strat jest zawsze trudniejsze. Walczymy z tym problemem między innymi poprzez to, że zabiegamy o naturalizację słowackiego obrońcy Zatki. Z czego się bierze brak klasowych obrońców? Słabo ich szkolimy? - Być może tak, ale też pewnie z naszego charakteru narodowego - my jak ta husaria chętnie ciągniemy do przodu i nie myślimy o tyłach. To trochę tak jak każdy z nas w dzieciństwie grając w piłkę na podwórku z chęcią szedł do ataku, ale nikt nie chciał stać na bramce, czy grać w obronie. Być może uratowałoby nas też przesunięcie doświadczonych zawodników z ataku do obrony. Trzeci mój wniosek wynikający z analizy występu reprezentacji na MŚ jest taki, że dysponujemy młodą drużyną, która potrzebuje ogrania. Być może spalanie się psychiczne, brak wiary mogą wynikać z braku ogrania. Na dzisiaj nie mamy innego wyjścia, musimy czekać, aż ci chłopcy okrzepną. Jaki będzie los selekcjonera Wiktora Pysza i jego sztabu? - Na dzisiaj mogę powiedzieć, że z dużym prawdopodobieństwem Wiktor Pysz pozostanie na stanowisku selekcjonera. Mimo wszystko nasz zespół potrzebuje również stabilizacji. Rozmawiał w Bratysławie: Michał Białoński