Polska nigdy nie była hokejową potęgą. Byliśmy tuż za podium na igrzyskach olimpijskich w 1932 r., ale tylko dlatego że było czterech uczestników. Na czwartym miejscu Polska uplasowała się również rok wcześniej podczas mistrzostw świata w Krynicy, które były rozgrywane pod gołym niebem - to też ciekawy temat, może opiszę go w przyszłości? Gdy spojrzymy wstecz za siebie to Biało-Czerwoni znajdują się na równi pochyłej - byli w pierwszej dziesiątce na świecie do lat 80. XX wieku, potem spadli do drugiej dziesiątki, a XXI wieku do trzeciej. Dziś widać światełko w tunelu, zawodnicy trenera Roberta Kalabera w maju zagrają w mistrzostwach świata w Czechach. Oprócz mistrzostw świata w Krynicy, gdy świat był zupełnie inny hokej jeszcze kilka razy zawładnął masową wyobraźnią Polaków. Na pewno największym wydarzeniem naszego hokeja jest wygrana z ZSRR 6-4 podczas mistrzostw świata w katowickim "Spodku" w 1976 r. 10 lat później sensacją równie wielkiego kalibru było pokonanie czechosłowackich mistrzów świata 2-1 w Moskwie. Co znamienne, oba te mecze były pierwszymi w turnieju, które i tak skończyły się spadkiem o klasę niżej - do grupy B. Z dzisiejszej perspektywy lata 70. i 80. XX wieku były złotym czasem polskiego hokeja, nie liczyliśmy się może w walce o medale ale potrafiliśmy zagrozić najmocniejszym (wspomniane wyżej wygrane z ZSRR i CSRS) i regularnie graliśmy w igrzyskach olimpijskich. Najgłośniejszy w nich start to z pewnością Calgary 1988 i to z powodu zupy, a konkretnie...barszczu z krokietami. Ordery dla himalaistów XV zimowe igrzyska olimpijskie odbyły się w Calgary były pierwszymi w historii w Kanadzie. Były również pierwszymi dla ówczesnego prezesa Polskiego Komitetu Olimpijskiego, Aleksandra Kwaśniewskiego, który przejął lejce w polskim sporcie od Bolesława Kapitana tuż przed igrzyskami. 34-letniemu działaczowi PZPR podobała się otwartość ludzi w Calgary: - Woził mnie samochodem szef dużej firmy, który na ochotnika zgłosił się do pracy przy igrzyskach jako kierowca i jest z tego dumny. Podobają mi się muzyczne wstawki w czasie meczów. Muzyka wszak łagodzi obyczaje. Może warto ten zwyczaj przenieść do nas? - zastanawiał się "Piękny Olek", a my się zastanawiamy czy to wtedy powstał pomysł na przebój "Ole Olek", który siedem lat później dał Kwaśniewskiemu prezydenturę? Jednocześnie do największego miasta prowincji Alberta przemieszczał się olimpijski znicz. Wszędzie witano go radośnie i tłumnie, nawet w tak odległym miejscu jak osada Invuik w prowincji North West, w która znajduje się 100 km od Oceanu Arktycznego i 200 km na północ od koła polarnego. Jak na kraj Eskimosów wypada, ogień został przewieziony psim zaprzęgiem. Maraton sztafety znicza olimpijskiego pobił wszelkie rekordy: długości - 18 tys. km, czasu - 88 dni, liczby uczestników - 6771 (chętnych było 6 milionów), warunków pogodowych: zamiecie śnieżne, mróz dochodzący do minus 38 stopni. W zmaganiach wzięła rekordowa liczba uczestników - 1800 sportowców reprezentujących 57 państw, w Sarajewie cztery lata wcześniej było o osiem mniej, Zanim jeszcze zapłonął znicz olimpijski wręczono pierwsze ordery olimpijskie. Przewodniczący MKOl, Juan Antonio Samaranch przyznał je wielkim himalaistom, rywalom i przyjaciołom: Jerzemu Kukuczce i Reinholdowi Messnerowi, przy okazji wyjaśniając, że nie są to medale olimpijskie w ścisłym znaczeniu tego słowa. Włoski himalaista Messner nie przyjął wyróżnienia, był to pierwszy przypadek odmowy. Na specjalnie zwołanej konferencji Messner tłumaczył, że himalaizm nie jest formą rywalizacji, a "twórczą działalnością". Pytany o gest Włocha Jerzy Kukuczka pytany przez PAP odparł, że: "to jego prywatna sprawa, a on sam wielokrotnie podkreślał że himalaizm ma dla niego silne akcenty sportowe, a ruch olimpijski jest ucieleśnieniem najcenniejszych wartości sportu. Dlatego uhonorowanie przez ruch olimpijski, obojętnie czy orderem czy medalem jest ogromnym, satysfakcjonującym wyróżnieniem". Polska wysłała do Calgary 33 sportowców, w tym 25 hokeistów, dlatego chorążym został ich kapitan Henryk Gruth. Biało-Czerwoni mieli budzić wielką sympatię w Kanadzie. Każdy z nich został wyposażony w wełniany sweter z wizerunkiem klonowego liścia i podpisem Canada. Gruth grał w parze obrońców z seniorem ekipy, którym był 35-letni Jerzy Potz - wychowanek swego wuja legendarnego Władysława Króla, reprezentanta Polski w piłce nożnej i hokeju, obecnego patrona stadionu ŁKS. Potz zaliczał swoje czwarte i ostatnie igrzyska, był wówczas zawodnikiem niemieckiego Eintrachtu Frankfurt. W 1972 r. podczas debiutanckich igrzyskach w Sapporo Potz brał udział jako student I roku warszawskiej AWF, którą reprezentował w piłkarskiej warszawskiej lidze szóstek, studencka drużyna zwała się "Coubertin" Cztery lata podczas igrzysk w Insbrucku nie było go zajęciach, jego nazwisko wyczytywano, wówczas dowcipni koledzy krzyczeli: - Nie ma go! Punkt wiezie! - podczas austriackich igrzysk Polacy przywieźli do kraju właśnie jeden, jedyny punkcik za szóste miejsce hokeistów. Jarosław Morawiecki (niespokrewniony z Mateuszem), który był wielką polską nadzieją wyznał, że marzy o spotkaniu na lodzie z...Waynem Gretzkym. Warto marzyć, jednak zawodowa liga NHL planowała normalny tryb meczów między 13 i 28 lutego - czas trwania zmagań olimpijskich. Trener "Klonowego Liścia" Dave King musiał sobie radzić bez największych gwiazd zawodowego hokeja. Ostatecznie w reprezentacji Kanady zagrało 11 zawodników NHL, w większości przyszłych, którzy mieli podpisane kontrakty od 1 marca 1988. Z całego zespołu tylko trzech zawodników miało na koncie grę w sezonie 1987/88: Steve Tambellini (Vancouver Canucks), Ken Yaremchuk (Toronto Maple Leafs) i Jim Peplinski (Calgary Flames, miejscowy idol). W tej sytuacji trener sięgnął po posiłki z Europy - po zawodników grających w Szwecji i Szwajcarii. Jak to możliwe? Trener reprezentacji Leszek Lejczyk mówił, że za wielką wodę nie jedziemy "ani po medal, ani pod topór". Dodawał, że chcemy być w grupie przed Szwajcarią i Francją. Kanadyjscy gospodarze (i triumfatorzy turnieju o Puchar dziennika "Izwiesta" jak podkreślała PRL-owska prasa) i szwedzcy mistrzowie świata oraz Finowie wydawali się być poza konkurencją. Już w pierwszym meczu turnieju olimpijskiego doszło do może nie sensacji, ale wielkiej niespodzianki. Niedoceniani gracze RFN pokonali Czechosłowację 2-1. Gdyby nie sławetna afera z Miroslavem (Mirosławem) Sikorą (przez jego wcześniejsze występy w juniorskiej reprezentacji Polski, trzy mecze RFN zostało zweryfikowane jako walkowery) Niemcy zachodni byliby w czwórce MŚ w 1987 r. Niespodzianka wyraźnie natchnęła Polaków, którzy w Kanadzie ulegli tylko 0-1. Hokejowy świat pytał - jak to możliwe? To najlepszy wynik w historii kontaktów z tym rywalem. Był jednak niedosyt, bo mogło być jeszcze lepiej - w 45. minucie w poprzeczkę trafił Krystian Sikorski z Polonii Bytom, a wprost genialnie w bramce wystąpił Gabriel Samolej z Podhala Nowy Targ. 26-latek zagrał koncertowo - chwytał wszystko, błyszczał refleksem, odwagą i rozwagą jednocześnie, świetnie radził sobie na przedpolu, przecinając podania rywali lub rzucając im się pod nogi. A Samolej bronił tylko dlatego, że kontuzję odniósł pierwszy bramkarz Franciszek Kukla. - Jeszcze nie grałem meczu przeciwko tak dobremu bramkarzowi - cmokał z zachwytu napastnik Steve Tambellini. W drugim meczu zgodnie z ustaleniami Gabriela Samoleja zmienił Andrzej Hanisz (zawodnik Naprzodu Janów) i bronił równie genialnie. 1-1 ze Szwecją to był pierwszy remis z tym rywalem od...60 lat i zimowych igrzysk w St. Moritz w 1928 r. Anders Eldebrink wykorzystał grę w przewadze - była 23 minuta 50 sekunda meczu. 43 sekundy później był już remis! Gola zdobył Jarosław Morawiecki - środkowy Zagłębia Sosnowiec, napastnik wysokiej europejskiej klasy, dał cudownie szybką odpowiedź, po przedarciu się przez obronę przejął odbity od rywali krążek i strzelił do siatki jak z podręcznika. Media apelowały, aby przestać mówić o fuksie. Nasza taktyka nie była piękna (głównie przeszkadzanie i kontry), ale skuteczna. No i mieliśmy genialnych bramkarzy, a to w hokeju blisko połowa sukcesu. Trener Szwedów, Tommy Sandlin był podpuszczany przez dziennikarzy, którzy mówili o kompromitacji "Trzech Koron": - To nie był wypadek przy pracy. jestem przekonany, że zremisowaliśmy ze świetną ekipą. Taką opinię wyrobiłem sobie po spotkaniu z Kanadą i ją podtrzymuję. Zatruty barszcz Kolejnym rywalem mieli być Francuzi, którzy również zremisowali ze Szwecją 1-1, ale tylko w pierwszej tercji. Skończyło się 13-2 dla Skandynawów. I wtedy wszystko się popsuło. Po wygranej 6-2 z Francją, Komisja Medyczna MKOl na półtora godziny przed meczem ze Szwajcarią zażądała usunięcia ze składu Jarosława Morawieckiego, którego test antydopingowy dał wynik pozytywny. Wykryto testosteron. Wynik zweryfikowano na 0-2 dla rywali Testosteron wykryty u Morawieckiego testosteron jest hormonem męskim i stosowanym przez sportowców, aby powiększyć ich siłę mięśniową oraz wzmaga cechy męskie, w tym agresję. Jest więc środkiem na tzw. "dzikość" - tłumaczyło krakowskie "Tempo". Jerzy Wykrota z "Trybuny Robotniczej" sprawozdawał zza oceanu: - Blady jak ściana pojawił się w biurze prasowym red. Jerzy Góra z Polskiego Radia. Wziął mnie na bok, żeby nikt nie słyszał i powiedział że jest po rozmowie z szefem polskiego sportu Aleksandrem Kwaśniewskim, który poinformował go o pozytywnym wyniku testu Jarosława Morawieckiego po meczu z Francją. Spadł na mnie grom z jasnego nieba, zaniemówiłem, W pierwszej chwili myślałem, że kolega mnie nabiera, niestety to była prawda. Jerzy Góra miał obowiązek powiedzieć o tym w transmisji radiowej, to samo uczynił red. Andrzej Zydorowicz w telewizji. Szukam kogoś, by to potwierdzić. Działacze są nieuchwytni. Nawet prezes PZHL, który zawsze kręcił się w pobliżu drużyny zniknął jak kamfora. Pytam w boksie naszych trenerów: Leszka Lejczyka i Jerzego Mruka. Nic nie muszą mówić, widać że są załamani. Potwierdzają wszystko skinieniem głowy, że to prawda. Proszą, aby nie rozmawiać o tym z zawodnikami. Przed kamerą telewizyjną stanął Aleksander Kwaśniewski. Zapewniał, że Jarosław Morawiecki jest czysty, a doping w jego organizmie, to efekt czyjegoś sabotażu. Ktoś miał "zatruć" barszcz z krokietem, który polscy hokeiści jedli na spotkaniu z Polonią w Calgary. Jego wersję potwierdzał sam hokeista. - Ciężko mi w ogóle cos powiedzieć - mówił ze łzami w oczach. - Nasuwa mi się jedna sprawa. Po remisowym meczu ze Szwecją, było dużo telefonów od Polonii zapraszających na spotkania. 17 lutego pojechaliśmy do Domu Polskiego na spotkanie z Polonusami. Miał jechać kapitan Heniek Gruth, ale cos mu wypadło, dlatego trener poprosił mnie jako członka rady drużyny bym go zastąpił. Byłem jedynym sportowcem na tym spotkaniu. Podano jedzenie, więc zjadłem krokieta i barszcz, wypiłem sok pomarańczowy. Profesor Donike sugerował, że wynik badania wskazuje że niedozwolony środek zażyłem 17 lutego wieczorem. Wtedy byłem właśnie w Domu Polskim. Morawiecki dodawał, że nawet jak jest przeziębiony unika lekarstw, stara się leczyć środkami tradycyjnej medycyny ludowej, je czosnek, a pigułek unika jak ognia. - Wpadka Jarka zaburzyła nasze myślenie i wszystko się posypało. Zaczęliśmy myśleć o wszystkim innym, tylko nie o graniu — wspominał były napastnik Cracovii Roman Steblecki. - Po co rodacy mieliby nam coś dosypywać? Władza mówiła, że to siły imperialistyczne nas załatwiły. Co za bzdury! - dodawał bramkarz Gabriel Samolej. Roztrzęsiona drużyna pozbawiona swego lidera uległa Helwetom gładko 1-4. Już w 19. minucie było 0-4, a po pierwszej tercji Hanisza zmienił Samolej i nie puścił bramki do końca spotkania. Nasi hokeiści smutni ze spuszczonymi głowami opuszczali halę Saddletome, w której jednocześnie życiowy sukces odnosił 22-letni łyżwiarz figurowy Grzegorz Filipowski - jego piąta lokata to najlepszy polski wynik w historii igrzysk olimpijskich. - Trudno znaleźć racjonalne wytłumaczenie. Po prostu słaba dyspozycja całego zespołu. Na pewno chłopcy przeżywają poważne wydarzenie z Morawieckim. Jest pewna psychoza - mówił Lenczyk. Podłożono nam świnię? "Przegląd Sportowy" nie usiłował działać wedle znanej polskiej zasady pt. "nie znam się, ale się wypowiem" i zwrócił się do autorytetu - dr Marka Daniszewskiego, kierownika Laboratorium Kontroli Dopingu w Instytucie Sportu w Warszawie. Tytuł tego wywiadu mówi tak naprawdę wszystko: "Wszystko jest możliwe, choć nieprawdopodobne". Daniszewski przyznawał, że "22 stycznia hokeiści w komplecie byli badani kompleksowo i byli czyści jak noworodki. (...) Świat jest jednak tak obrzydliwy, że wszystko jest możliwe, choć nieprawdopodobne. Trzeba było być policjantem i na miejscu wypadku". Doktor polskiej ekipy Jerzy Widuchowski mówił: "Nie uznaję dopingu w sporcie. Incydent Morawieckiego był szokiem dla naszej ekipy hokejowej i dla mnie - lekarza. Od godz. 8 do 14 przebywałem w laboratorium szpitala, w którym pod nadzorem profesora Manfreda Donike była analizowana druga próbka. Potwierdził on, że wynik stężenia środka przekracza dopuszczalną normę. W moczu znajdował się testosteron, środek z grupy sterydów anabolizujących. Prof. Donike potwierdził, że mógł on zostać podany w formie czopka, zastrzyku, doustnie w zależności od czasu podania. Zastrzyk może być stosowany kilka tygodni wcześniej, czopek kilka dni przed wykryciem, zastosowanie doustne - wieczorem przed meczem, a mniejsza dawka nawet w dniu meczu". "Tempo" pytało retorycznie: "kto siusiał przeciwko nam?". Po raz kolejny okazało się, że sportowiec zaczyna się od pasa w górę - po dyskwalifikacji Morawieckiego i jego cokolwiek żałosnych tłumaczeniach wszystko się posypało. Polacy przegrali sromotnie wszystkie pozostałe mecze i ostatecznie zajęli 10. miejsce. Gdyby hokeiści gładko przegrali dwa pierwsze mecze żal byłby mniejszy, a przecież szło tak dobrze.... Wtedy byłem dzieckiem, ale miałem wrażenie że w polskich domach nie mówiło się o niczym innym. Jedni twierdzili, że czyn niegodny sportowcy powinien być karygodnie napiętnowany, inni z kolei oponowali, że naszym szło za dobrze więc postanowiono podłożyć im....świnię. Poprzednio tak dużo mówiono o sporcie, chyba sześć lat wcześniej podczas hiszpańskiego mundialu. To był czas długo przed "spin doctorami", agencjami public relations i przeróżnymi specami od marketingu. Dziś na pewno Morawieckiemu nikt nie pozwoliłby mówić o barszczu z krokietami. Hokeista został zdyskwalifikowany na 18 miesięcy, jednak pozostał w wiosce olimpijskiej z kolegami, którzy byli przekonani o jego niewinności. Za dwa lata Jarosława Morawieckiego złapali na dopingu po drugi raz, tym razem w barwach Zagłębia Sosnowiec i znów za nadmierny poziom testosteronu. Zdyskwalifikowano go dożywotnio, by po dwóch latach karę odwiesić. Maciej Słomiński, INTERIA