Kraków, Prądnik Biały, a dokładnie Żabiniec. Jedno z osiedli, jakich w mieście wiele. I miejsce, w którym niejedna restauracja już upadła. To właśnie tutaj siedmiokrotny mistrz Polski - w lidze zagrał ponad 800 meczów, był też na 10 turniejach mistrzostw świata - wraz z partnerką postanowił założyć restaurację "Red Peppers". Robi zakupy, przygotowuje pizzę, rozwozi posiłki. I tak, z powodzeniem, już od czterech lat. - Ale liczyłem, że będę przychodził rano, wypiję kawę, chwilę się pokręcę, wrócę do domu na drzemkę i wieczorem wrócę po pieniądze. A jest tak, że przychodzę z zakupami o ósmej rano i wracam o 22. Nie spodziewałem się, że gastronomia to taki ciężki kawał chleba - przyznaje Radziszewski w rozmowie z Interią. Piotr Jawor: Łatwiej w Polsce znaleźć dobrego kucharza czy dobrego bramkarza hokejowego? Rafał Radziszewski: (śmiech). Chyba jednak kucharza. Teraz jest trudny okres na pracowników gastronomii, bo w czasie pandemii wiele osób się przebranżowiło i wyjechało z Polski. Długo szukaliśmy odpowiedniego kucharza, ale w efekcie i tak gotujemy sami. Jak zaczęliście biznes? - Monika długo była menedżerem w restauracji, ja czasem jej pomagałem, ale wciąż grałem w hokeja. W końcu uznaliśmy, że to ostatni moment, by spróbować otworzyć coś swojego. Ona miała o tym biznesie pojęcie, ja nie, no i tak się zaczęło (śmiech). Czy znajomości hokejowe w gastronomii się przydają? - Pierwszego dnia, gdy otwieraliśmy, byłem na zgrupowaniu reprezentacji Polski. Balony przed wejściem, wszystko ładnie udekorowane, roznieśliśmy ulotki, zaprosiliśmy ludzi. I rano dzwoni do mnie Monika: "Rafał, piec do pizzy nie grzeje!". Ja 100 kilometrów od Krakowa, trwa zgrupowanie reprezentacji i co robić?! Przypomniałem sobie, że na lodowisku w Nowym Targu, gdzie grałem przez rok, mają piec do pizzy. Znajomy był właścicielem. Dzwonię. Mówi, że spoko, ruchu u niego nie ma, więc piec pożyczy. Idę do trenera kadry, mówię, że ważna sprawa, i że muszę wyjechać ze zgrupowania. Wzięliśmy samochód i ze znajomym do Nowego Targu. Łatwo nie było, bo taki piec waży z 300 kilogramów. No i ja, zamiast trenować z reprezentacją, morduję się z tym piecem. W końcu go zapakowaliśmy, przywieźliśmy do Krakowa, jeszcze trzeba było go podłączyć, ale udało się. Otwarcie opóźniło się o jakieś 30 minut, ale plamy nie daliśmy. Siła z hokeja się przydała, ale prowadząc restaurację popracowałeś też nad kondycją... - W czasie pandemii wszystko było na dowóz, więc rozwoziłem pizzę po Krakowie, głównie po dzielnicy starszych bloków, gdzie nie było wind. I jak na złość, wszystkie zamówienia na trzecie-czwarte piętro. Po paru takich kursach zatęskniłem za treningami hokejowymi. Nie miałeś obaw, że interes nie wypali? - Zrobiliśmy to trochę "na wariata", jak wiele rzeczy w moim życiu. Wielkich pieniędzy nie odłożyłem, bo w hokeju nie dostaje się kasy, za którą później można żyć do emerytury. Pieniędzy było jednak tyle, że można było zaryzykować. Udało się i dziś mamy tyle pracy, że chyba zaczynamy być przemęczeni. Mamy stałych gości, a to dla nas najważniejsze. Radziszewski: Prowadzenie restauracji to ciężki kawałek chleba Coś cię zaskoczyło w tej pracy? - Szczerze? Liczyłem, że będę przychodził rano, wypiję kawę, chwilę się pokręcę, wrócę do domu na drzemkę, a wieczorem po pieniądze. A jest tak, że przychodzę z zakupami o ósmej rano i wracam o 22 (śmiech). Nie spodziewałem się, że gastronomia to taki ciężki kawałek chleba. Ale hokeiści też nie mają łatwego życia. - Ale to jest bez porównania. Hokej doceniłem dopiero, gdy zacząłem prowadzić restaurację. Dziś pracuję po 12-13 godzin dziennie. Zakupy, praca w kuchni, rozwożenie posiłków. W hokeju największą frajdę sprawiło ci pewnie siedem mistrzostw Polski. A co daje radochę w gastronomii? - Powracający goście oraz telefony z pytaniem: "Co dziś będzie na obiad?", które odbieramy jeszcze przed otwarciem. W ogóle nie znaliśmy Żabińca, bo mieszkamy po drugiej stronie miasta, a dziś mamy tu wielu znajomych i ludzi, z którymi widujemy się lub słyszymy niemal codziennie. To dodaje siły w tej pracy. Gdy zaczynaliśmy, ludzie mówili, że to miejsce nie jest dobre, że żadna restauracja tu dłużej nie pociągnęła. Trochę się przeraziłem i powiedziałem o tym Monice, a ona stwierdziła: "Damy radę, bo teraz będzie inaczej". No i miejsce udało się odczarować. Z czasem doszło do tego, że nauczyłeś się robić pizzę. - No i dziś jestem najlepszym pizzerem wśród hokeistów (śmiech). Tu dopiero nogi dostają w kość, bo musisz stać na nich kilkanaście godzin. W hokeju tego nie ma. Dwie-trzy godziny treningu, drzemka, wieczór dla ciebie i tyle. A tu pracujesz od rana do wieczora! I nie możesz odpuścić, bo gościa łatwo stracić. Ale większość członków drużyny, z którą zdobywaliśmy mistrzostwa Polski, dziś zajmuje się czymś innym niż hokej. Część z nas zainwestowała w nieruchomości, niektórzy poszli w budowlankę, są kierowcami, dostawcami. Inaczej się nie da, na dłuższą metę z pieniędzy z hokeja nie wyżyjesz. Rozmawiał Piotr Jawor