Dokładnie miesiąc temu, 16 stycznia, 10 Nepalczyków dokonało historycznego wejścia na ostatni niezdobyty zimą ośmiotysięcznik. Dziewięciu z nich używało tlenu, a jeden - Nirmal Purja, zdobywca Korony Himalajów i Karakorum w 189 dni (z użyciem tlenu), tym razem wspinał się bez korzystania z niego.W tym samym dniu rozpoczęły się tragiczne wydarzenia na najtrudniejszym technicznie ośmiotysięczniku globu. Podczas zejścia z obozu I do bazy wysuniętej odpadł od ściany i zginął hiszpański himalaista 49-letni Sergi Mingote, zdobywca 10 z 14 ośmiotysięczników, kierownik sportowy komercyjnej wyprawy Seven Summit Treks, której uczestnikami byli m.in. Magdalena Gorzkowska i Waldemar Kowalewski.Kilkanaście dni później, także w zejściu, najprawdopodobniej przy przepinaniu się na linach poręczowych zginął bułgarski himalaista 42-letni Atanas Skatow, zdobywca 10 z 14 ośmiotysięczników, w tym Everestu dwoma różnymi drogami.Ostatnim dramatycznym akordem zimowego podboju drugiego co do wysokości ośmiotysięcznika ziemi było zaginięcie 5 lutego, podczas próby ataku szczytowego, Pakistańczyka Muhammada Alego Sadpary, zimowego zdobywcy Nanga Parbat (2016), Islandczyka Johna Snorriego oraz Chilijczyka Juana Pablo Mohra. Ich losy, mimo poszukiwań prowadzonych przy użycia wojskowych helikopterów, do tej pory pozostają nieznane."K2 jest grą trudną i niebezpieczną, szczególnie zimą. Nepalczycy mają ogromne doświadczenie przy zakładaniu obozów, lin poręczowych. Poza tym wykorzystali znakomicie bardzo długie, nietypowe jak na Karakorum zimą, okna pogodowe. Podziwiałem ich profesjonalizm, to jak szybko zabezpieczyli drogę. Podziwiam też ich współpracę, bo przecież działali w trzech niezależnych zespołach, a stworzyli jedną drużynę. To, co stało potem, czyli dwa wypadki - najprawdopodobniej błędy popełnione w zejściu oraz zaginięcia zespołu Alego Sadpary - to ryzyko, które zawsze towarzyszy wyprawom wysokogórskim" - podkreślił Majer, organizator i kierownik kilkudziesięciu wypraw w góry najwyższe.Alpinista ze Śląska uważa, że wejście Nepalczyków zamyka pewien etap zimowego himalaizmu, ale nie oznacza jego końca."Pewna epoka się skończyła, ale zimowy himalaizm nie. Celów jest mnóstwo, boczne wierzchołki masywów ośmiotysięcznych to w zasadzie niezależne szczyty, na których nikt zimą nie działał, są także dziewicze, nie tylko zimą, siedmiotysięczniki" - wyliczył.Majer należał w latach 70 i 80 ubiegłego stulecia do czołówki polskich wspinaczy. Dokonał (razem z Tadeuszem Karolczakiem i Ryszardem Pawłowskim) pierwszego polskiego przejścia ponad kilometrowej drogi na El Capitan w Yosemite w Kalifornii w 1980 r., a sześć lat później był kierownikiem wyprawy na K2, podczas której wyznaczono nową, niezwykle trudną drogę "Magic Line". Sam dotarł do wysokości 8200 m."Oczywiście dla opinii publicznej K2 było magnesem, ale dla alpinistów drogi techniczne są nadal i czekają nie tylko na ośmiotysięcznikach. To właśnie za takie przejścia wręczane są Złote Czekany, najważniejsze górskie nagrody przyznawane od kilku lat w Polsce w Lądku Zdroju. Mamy w Polsce młodych wspaniałych wspinaczy, specjalistów od wspinaczki w stylu alpejskim. Wszystko przed nimi, jestem optymistą" - nadmienił.Przemysław Piasecki, który z Wojciechem Wróżem i Słowakiem Peterem Bożikiem poprowadził nową drogę, słynną "Magic Line" latem 1986 r. na południowo-zachodnim filarze K2, powtórzoną do tej pory tylko raz w 2004 r., uważa, że himalaizm zimowy przejdzie podobną drogę rozwoju jak wspinaczka w niższych górach."Myślę, że zainteresowanych wspinaniem zimowym w Himalajach i Karakorum nie będzie brakowało, także w Polsce, choć w obecnym pokoleniu krajowych wspinaczy taka aktywność jest mniej popularna niż w latach 80. XX wieku" - powiedział PAP Piasecki.Polacy mieli ogromny wkład w rozwój zimowego himalaizmu - zdobyli 10 spośród 14 ośmiotysięczników jako pierwsi zimą, w tym jeden z Włochem Simone Moro. Pierwszym ośmiotysięcznikiem, na którym stanęli zimą alpiniści był najwyższy z nich - Mount Everest (8848 m). Dokonali tego 17 lutego 1980 r. Leszek Cichy i Krzysztof Wielicki na wyprawie kierowanej przez pioniera zimowego himalaizmu Andrzeja Zawadę.Piasecki, uczestnik kilku zimowych wypraw w góry najwyższe, m.in. na Kanczendzongę w 1986 r. (na szczycie stanęli Jerzy Kukuczka i Wielicki), gdzie wycofał się z akcji szczytowej na wysokości 7900 m, by ratować Andrzeja Czoka, przewiduje ewolucję himalaizmu zimowego."Proces zdobywania zimą szczytów w Karakorum i Himalajach będzie przebiegał podobnie jak w Tatrach i Alpach, gdzie teraz przechodzi się w ekstremalnych warunkach letnie drogi i podnosi co roku +poprzeczkę+ trudności. Oczywiście robi to wąskie grono wspinaczy. Ich działalność nie ma nic wspólnego z turystyką wysokogórską zimową i letnią, jaką oferują obecnie także Nepalczycy, którzy stali się profesjonalistami od zabezpieczania dróg dla klientów" - zaznaczył.Jego zdaniem himalaiści nie powinni oburzać się na skomercjalizowanie przez Nepalczyków turystyki wysokogórskiej."Popularyzowanie himalaizmu przez media sprawia, że pojawia się coraz więcej chętnych na zdobywanie gór najwyższych z tlenem, po +przygotowanej+ drodze i Nepalczycy, przez lata działający jako pomocnicy wspinaczy z zachodu, odpowiedzieli na te potrzeby. Turystyka wysokogórska na Evereście czy teraz zimą na K2 - mam na myśli takie osoby, jak np. pani Magda Gorzkowska, która może wejść na szczyt, gdy nepalscy przewodnicy zaporęczują drogę, wyniosą sprzęt i przygotują obozy, ma niewiele wspólnego z himalaizmem" - tłumaczył.Autor wielu zimowych dróg w Tatrach i Alpach, uczestnik jesiennej wyprawy na południową ścianę Lhotse w 1989 r., w której zginął Kukuczka, uważa, że wyznaczanie ambitnych celów sportowych jest nadal możliwe."Komercjalizacja gór najwyższych dotyczy dróg najłatwiejszych, inne na ośmiotysięcznikach są +wolne+ od tłumów. To po prostu kwestia wyboru i stawiania sobie celów przez wspinaczy traktujących himalaizm jako sport" - ocenił.W opinii Piaseckiego tegoroczne tragiczne wydarzenia na ostatnim zdobytym zimą ośmiotysięczniku nie zatrzymają eksploracji gór najwyższych przez himalaistów i komercyjne wyprawy."Gdy byliśmy latem 1986 r. na K2 zginęło kilkanaście osób. Po tamtych dramatycznych wydarzeniach nie zrezygnowano przecież z organizacji wypraw i wspinaczki trudnymi ścianami" - wspomniał.Zdaniem wspinacza z Poznania zwiększone obecnie ryzyko wypraw w góry najwyższe wynika z braku odpowiedniego przygotowania zarówno wspinaczy, jak i turystów-amatorów."Widzę problem współczesnych wypraw sportowych i komercyjnych gdzie indziej niż przed laty, gdy np. zawodził sprzęt. Dawniej zanim ktoś pojechał w góry najwyższe miał za sobą kilkanaście lat wspinania w Tatrach, Alpach, na Kaukazie. Teraz +droga+ w Himalaje i Karakorum skróciła się. Wiele osób wybiera się tam bez odpowiedniego przygotowania. Jeśli podczas wspinaczki wydarzy się coś nieprzewidzianego, np. przyjdzie nagłe załamanie pogody, trudno poradzić sobie w ekstremalnych warunkach bez doświadczenia. Chodzi o minimalizowanie ryzyka w górach" - podkreślił.Olga Miriam Przybyłowicz olga/ pp/