Był przełom czerwca i lipca, gdy Roman Ficek mierzył się Głównym Szlakiem Beskidzkim, liczącym ponad 500 kilometrów. Wówczas przez kilka dni w jego głowie, sercu i nogach toczyła się walka ze samym sobą finalnie zakończona sukcesem i ogromną satysfakcją. Tym razem biegacz postanowił skrócić dystans, ale wyjść za to bliżej chmur. Przez 24 godziny chciał jak najwięcej razy wbiec na Rysy. Jego kolejny pomysł zakończył się wynikiem dziewięciu wizyt na najwyższym polskim szczycie. Zrobił to zimą, trafiając na piękną, gwieździstą noc. Wielu pyta "po co?" Czy niedobrze jest czasem zrobić coś innego niż wszyscy, zamiast wełnianych papci, założyć na nogi wygodne buty i ruszyć ku przygodzie? - Chciałem przede wszystkim zrobić coś wyjątkowego i swojego. Zależało mi na tym, aby było to dosyć krótkie wyzwanie. Zbliża się sezon i chciałem, aby nie było to coś bardzo wyczerpującego. Realizując coś nowego, tworzysz swego rodzaju historię i inspirujesz innych. Przy okazji zazwyczaj udaje się stworzyć ciekawy materiał - zdjęcia i filmy, oraz zainteresować tym media. Później łatwiej jest między innymi znaleźć sponsora. Dużo lepiej jest być ambitnym zawodnikiem niż osobą siedzącą w fotelu - powiedział Roman Ficek. Biegacz jest między innymi zwycięzcą ubiegłorocznego kultowego Tatra Fest Biegu, podczas którego zawodnicy pokonują kilkadziesiąt kilometrów granią Tatr. Oprócz osobistych wyzwań trenuje również, szlifując formę przed zbliżającymi się startami. To na nich chce skupić się w tym roku. Jak wyglądają jednak przygotowania do tak wyczerpujących wyzwań? - Przygotowania do wbiegania na Rysy nie były długie. Połączyłem je z tymi do sezonu. W grudniu pozbyłem się na dobre kontuzji, ale wtedy, gdy nie mogłem biegać, kręciłem na rowerze i ćwiczyłem. Od stycznia zacząłem znów biegać, a mocniejsze treningi zaczęły się dopiero w lutym. Wtedy zacząłem biegać w rakach i butach trekkingowych, robiąc przy okazji sporo metrów przewyższenia. Biegałem góra-dół, przyzwyczajając przy okazji nogi do obciążenia - opowiedział ultramaratończyk. Biegi górskie z elementami wspinaczki Jak sam przyznał, po dwóch tygodniach od realizacji projektu "Rysy Sky 24 h" ma się dobrze. Może pozostało jeszcze jakieś niewielkie zmęczenie w mięśniach. Najgorsze były jednak pierwsze dni. Później zmęczenie stopniowo spadało, a on znów mógł wrócić do pracy nad sobą. - Trzy razy bardziej popalić dał mi Główny Szlak Beskidzki, czyli moje poprzednie wyzwanie. Byłem wtedy wyczerpany zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Teraz chciałem zrobić coś swojego i wyjątkowego. Padło na Tatry, wysokie góry i zimę. Wystarczył pomysł i jego realizacja - dodał miłośnik gór. Aby pomysł mógł dojść do etapu realizacji, potrzebni byli ludzie. To między innymi oprawa fotografa i operatora sprawiły, że po zakończonej ekspedycji podziwiać można to, co działo się w trakcie wielokrotnej wspinaczki na szczyt. Łatwo nie było. - Pod górę było więcej wspinaczki, zaś w dół biegu. To połączenie elementów wspinaczki i biegania. Ze sobą na plecach miałem plecak biegowy, który w zupełności wystarczał na ten krótki, bo tylko 3,5-kilometrowy odcinek. Do tego buty biegowe oraz ubrania. Miałem oczywiście kijki, żele energetyczne oraz wodę. Na wyższe partie przygotowałem sobie buty trekkingowe do zmiany w zestawie z rakami. Dwa czekany czekały na mnie tam, gdzie zaczynało się bardziej strome podejście. Zamieniałem je wówczas, zostawiając tam swoje kijki. Dla zwiększenia bezpieczeństwa wyposażyłem się również w kask, detektor lawinowy oraz nadajnik GPS, który cały czas pokazywał, gdzie jestem - powiedział Ficek. Biegacz sam mówi, że nie porwał się z motyką na słońce. Góry zna jak własną kieszeń. Bieg po nich, wędruje, a na swoim koncie ma liczne lekcje, jak bezpiecznie poruszać się w różnych warunkach. - Mam doświadczenie w chodzeniu po górach. Kiedy tylko zacząłem interesować się tą formą aktywności. Zrobiłem między innymi kurs wspinaczki skałkowej oraz zimowy kurs alpinistyczny. Na moim koncie jest też całkiem długa lista zimowych wycieczek w Tatrach, również na Rysy - oznajmił mieszkaniec Skawicy. Tatry pod gwiazdami Co było najpiękniejszym momentem podczas wdrapywania się na szczyt, a co sprawiło mu najwięcej trudności? - Czasami, gdy poruszałem się już w wyższych partiach, pojawiała się myśl, że tyle tego śniegu i co będzie, gdy on nagle na mnie runie. Później oswoiłem się już z tą myślą, trasą, warunkami oraz z pogodą. Najpiękniejszym fragmentem tego całego wyzwania był Księżyc jak na dłoni i gwieździsta noc. Z góry widziałem chłopaków, którzy kręcili film oraz robili zdjęcia i mieli na sobie czołówki. Było mi ciepło na sercu, że są gdzieś niedaleko i też mają z tego frajdę - przyznał biegacz. Moda na wyzwania może rodzić pytania o ich zasadność. Coraz więcej osób chce czegoś dokonać, sprawdzić się lub zmienić coś w swoim życiu. - Z pewnością został ruszony pewien bodziec. Skoro ktoś coś zrobił, dlaczego ja miałbym nie spróbować. Coraz więcej osób rzuca się na pomysł realizacji własnych projektów. Nie są to koniecznie jednostki, które biegają bardzo dobrze. Niektórzy nawet tylko przeciętni biegacze stawiają sobie wyjątkowo trudne wyzwania. To osoby, które innych poruszają do działania - powiedział jeszcze Roman Ficek. Ultramaratończyk nie składa broni. Rywalizacja to jedno. Jesienią być może wkrótce zrobi się o nim głośniej za sprawą kolejnego pomysłu. To próba zmierzenia się z GR20 na Korsyce, uznawanym za jeden z najtrudniejszych szlaków w Europie, mającym 170 km i 14 tysięcy metrów przewyższenia. Działanie to drugie imię Ficka. Tak samo jak indywidualność jego wyzwań, które dla niektórych są wielkim wyczynem, a dla innych stanowią motyw do pytania o zasadność. Jednak czy nie lepiej przeżyć życie ze smakiem, robiąc rzeczy nieco szalone i wzbudzające poczucie szczęścia, zamiast kolejny dzień spędzać tak samo? Aleksandra Bazułka