Himalaje to najwyższe pasmo górskie świata. Tamtejsze szczyty, granie, szczeliny czy przesmyki pobudzają fantazję i przyciągają miłośników adrenaliny z całego świata. Himalajski boom wybuchł w końcówce poprzedniego stulecia, a w XXI wieku jeszcze mocniej się rozwinął. Dziś aby wejść na Mount Everest, trzeba odstać swoje w kolejce, a wokół wspinaczy powstał cały biznesowy ekosystem. Nie zawsze tak jednak było. Kilkadziesiąt lat temu w Himalajach panował spokój. Najlepiej świadczy o tym casus jeziora Roopkund, które przez wieki skrywało swoją mroczną tajemnicę. Jezioro Roopkund w Himalajach skrywa mroczną tajemnicę W 1942 roku strażnik parku narodowego odhaczał rutynowy obchód. Udał się nad jezioro, a że akurat było lato, promienie słońca roztopiły lód. Oczom Hindusa ukazały się dziesiątki ludzkich szkieletów. Zaniepokojony strażnik przekazał informację swoim przełożonym, a ci poinformowali jeszcze wyżej postawionych decydentów. W końcu sprawa dotarła także do Brytyjczyków, którzy w tamtym czasie panowali jeszcze w Indiach. Z uwagi na niespotykane znalezisko jezioro dorobiło się nowej nazwy - Jezioro Szkieletów. Według pierwszej hipotezy kości miały należeć do japońskich żołnierzy, którzy w trakcie trwającej wówczas II wojny światowej zostali zostawieni w Himalajach na pewną śmierć. Badania genetyczne wykluczyły jednak tę możliwość i... znacznie skomplikowały sytuację. Okazało się bowiem, że większość szczątków pochodzi z IX wieku naszej ery. Naukowcy znali więc cezurę czasową, ale jednocześnie nie mieli pojęcia, co sprawiło, że właśnie w tym miejscu znalazło się tyle szkieletów. Z czasem odkryto zresztą, że mowa nie o kilkudziesięciu, a o kilkuset szkieletach. To tylko mnożyło pytania. A odpowiedzi brakowało. Jezioro Szkieletów fascynuje naukowców Rozpoczęły się poszukiwania. Masowy mord? Zbiorowe samobójstwo? Ofiara o charakterze religijnym? Niczego nie można było odrzucić, niczego nie można było też zlekceważyć. Również miejscowych podań, które od setek lat krążą z ust do ust lokalnej społeczności. Jedno z nich traktowało o bogini czasu i śmierci, Nandzie Devi. Miała ona zrzucać na podróżujących przez Himalaje ludzi bloki skalne, które kruszyły im kości. Naukowcy - jakkolwiek nienaukowo to brzmi - sprawdzili tę poszlakę. Eureka! Okazało się, że ofiary miały na kościach ślady uderzeń. Nie chodziło co prawda o bloki skalne zrzucane przez boginię, lecz o kulki gradu, ale kierunek okazał się słuszny. Wszystko wskazywało na to, że nieszczęśników zabiło załamanie pogody. Stuprocentowych dowodów zapewne nigdy nie uda się uzyskać, ale teoria ma silne podstawy logiczne. Zwłaszcza, że w tym rejonie Himalajów często dochodzi do silnych burz połączonych z gradobiciem. 200 lat temu w Himalajach pojawili się przybysze znad Morza Śródziemnego Nowe światło na sprawę Jeziora Szkieletów rzuciły badania przeprowadzone w 2019 roku. Wykazały one bowiem, że szkielety co najmniej 14 osób pochodziły nie z IX, a z XVIII lub XIX wieku. Co więcej, geny nowszych ofiar odpowiadały współczesnym mieszkańcom terenów nad wschodnim brzegiem Morza Śródziemnego. Do dziś nie wyjaśniono, co przybysze z odległych krain robili ponad 200 lat temu w Himalajach. Najprawdopodobniej zabiło ich jednak to samo, co innych nieszczęśliwców tysiąc lat wcześniej - burza z gradobiciem. Genetycy mają nadzieję, że na dnie jeziora zachowały się nie tylko kości, ale także tkanki miękkie ofiar. Ich analiza mogłaby pomóc udzielić odpowiedzi na kolejne pytania. Jakub Żelepień, Interia