5 marca 2013 roku to jedna z najważniejszych dat w najnowszej historii polskiego himalaizmu. Ekspedycja w składzie Adam Bielecki, Artur Małek, Maciej Berbeka, Tomasz Kowalski, jako pierwsza na świecie, zdobyła zimą Broad Peak. Na szczycie zameldowała się cała czwórka, ale nie w tym samym czasie. Różnica pomiędzy pierwszym a ostatnim wyniosła około 40 minut. Każdy schodził niezależnie, natychmiast po wspięciu się na sam szczyt. Jako pierwszy do obozu IV dotarł Adam Bielecki (22.10). Kilka godzin po nim - o 2.00 - na miejscu zameldował się także Artur Małek. Minęła cała noc, a w namiocie nie pojawił się ani Maciej Berbeka, ani Tomasz Kowalski. Obaj stracili życie podczas próby zejścia ze szczytu. Berbeka po raz ostatni widziany był na wysokości 7700 metrów, gdzie spędził noc bez żadnego sprzętu biwakowego. Kowalski najpewniej zatrzymał się po dojściu do przełęczy. INTERIA SPORT EXTRA - CZYTAJ WSZYSTKIE TEKSTY PREMIUM Broad Peak. Poszukiwanie ciał Macieja Berbeki i Tomasza Kowalskiego Wyprawa oficjalnie została zakończona 8 marca, wtedy też obu wspinaczy uznano za zmarłych. Ich ciał wciąż jednak nie znaleziono. W kwietniu Jacek Berbeka - brat Macieja - zadzwonił do Jacka Jawienia i poinformował o organizowanej przez siebie ekspedycji do Karakorum. Cel był jasny - zlokalizować ciała obu zmarłych, a następnie pochować je z honorem. - Daj mi trzy dni - odpowiedział Jacek Jawień, który wiedział, że od tych słów nie będzie już odwrotu. Choć himalaista i ratownik górski miał już grafik wypchany do końca roku, nie mógł odmówić. Nie mógł i nie chciał. "Mamy jakieś 2,5 miesiąca na przygotowanie wyprawy. 'Siekierka' (Jacek Berbeka - przyp. red.) wpadł w wir i widać, że nie ma odwrotu. W skład wyprawy wchodzi Krzysiek Tarasewicz, który swoją obecnością przekonał mnie do wyjazdu i Jacek Hugo Bader (jako reporter). Dodatkowo do bazy jadą rodzice Tomka Kowalskiego i Agnieszka - narzeczona Tomka. Kasy oczywiście jest na styk, więc nie ma co liczyć na wspinaczy pakistańskich. Wiadomo, że będziemy musieli działać sami. Finansowo wspiera nas wiele osób, od życzliwych dostajemy także pomoc sprzętową" - opisywał Jawień w swoich wspomnieniach, które opublikował na łamach serwisu Wspinanie.pl. W czerwcu ekipa wylądowała w Pakistanie i wyruszyła w góry. Po tygodniu spędzonym w paśmie Karakorum nadeszła dobra nowina - niemiecka ekspedycja widziała ciało poniżej przedwierzchołka Rocky Summit. "Oglądam zdjęcie, 'Siekierka' w napięciu w moich okularach rozpoznaje Tomka" - relacjonował Jawień. Wschód słońca i czerwony kombinezon Tomasza Kowalskiego Nie było czasu do stracenia. Jawień i Berbeka wyruszyli w górę. Nie korzystali z obozu I, od razu przenieśli się do II. Tam odpoczęli, aby kolejnej nocy dostać się do III. "W południe wzięliśmy tabletki nasenne i do 18 spanie. Gotowanie, a około 22:30 w drogę. Noc pogodna, nie było źle, ale odległość z trójki do przełęczy jest olbrzymia. Już pod przełęczą nad ranem pogoda się załamała i z silnego mrozu w nocy przeszła w huraganowy wiatr ze śniegiem i słońcem. Było pięknie, ale szło się słabo. Na grani liny w dalszym ciągu dawały poczucie bezpieczeństwa, choć po drodze trzeba było uważać na szczeliny" - wspominał ratownik. Wrażliwi powiedzą, że jest w tym pewna poetyka, ci twardo stąpający po ziemi - że to zbieg okoliczności. W każdym razie podczas wysokogórskiego wschodu słońca oczom obu himalaistów ukazał się czerwony kombinezon. Znaleźli Tomasza Kowalskiego. Wspinacz pozostał na wysokości około 7900 metrów. Ekipa poszukiwawcza szybko zdała sobie sprawę z tego, że nie jest przy ciele kolegi pierwsza. - Był w takim miejscu, gdzie absolutnie nie było możliwości jego wyminięcia. To był taki kominek w pionie i wszyscy wspinający się na Broad Peak, zarówno wchodzący jak i schodzący, musieli po nim przejść i już mieliśmy takie sygnały - mówił Jacek Berbeka na antenie RMF FM. Kowalski zmarł w wyjątkowo niefortunnym miejscu. - Pierwsi nam [to] Niemcy zasygnalizowali, przekazując informacje o tej osobie. Następnie jeszcze siedem innych osób, mówiąc, że przepraszają bardzo, że dotykają to ciało, ale nie ma innej możliwości, bo nie ma możliwości wyminięcia - dodawał Berbeka. Misja wykonana w połowie Jawień i Berbeka potrzebowali sześciu godzin, aby ściągnąć wspinacza z pionowego kominka skalnego i pochować w uprzednio wybranym miejscu. Pogoda nie była dla nich łaskawa - wiało, padał śnieg, dokuczał mróz. Misja to jednak misja. Tomasz Kowalski spoczął 100 metrów od grani, pod głazem. Ciało zostało obłożone kamieniami. Pozostała druga część zadania - znaleźć Macieja Berbekę. Ostatni raz widziany był na wysokości 7700 metrów obok przełęczy. Tam też prowadzone były poszukiwania, które niestety zakończyły się niepowodzeniem. - Jesteśmy pewni, że Maciek jest w szczelinie pod przełęczą. Do tej szczeliny prowadzą cztery liny poręczowe. Nie byliśmy w stanie do niej w żaden sposób dotrzeć ani jej spenetrować, ale widać, że jest to bardzo głęboka szczelina i Maciek tam na pewno jest - powiedział Jawień w rozmowie z telewizją TVN. Obaj pogodzili się z tym, że więcej zrobić nie mogą. Wkrótce wrócili do kraju. Jakub Żelepień, Interia