Dariusz Wołowski, Interia: W sobotę w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" Wojciech Kurtyka powiedział o polskim himalaizmie rzeczy wstrząsające. Nazwał go "igrzyskami śmierci". Zarzucił Wandzie Rutkiewicz oszustwo, Jerzemu Kukuczce i Krzysztofowi Wielickiemu, że mają na sumieniu śmierć swoich partnerów. Rutkiewicz i Kukuczka nie żyją, ale Wielicki chce Kurtykę podać do sądu. Cytuję Kurtykę z "Wyborczej": "Myślę, że niektóre z tych śmierci wywoływały w Kukuczce wyrzuty sumienia, ale co z tego, już po paru miesiącach, jak na Manaslu, wielki odźwierny otwierał kolejne wrota w zaświaty. Cztery trupy w dwa lata. Wielicki swoich pięć trupów miał bardziej elegancko rozparcelowanych w czasie". A wcześniej jeszcze: "Oczywiście Jurek nie zabijał swoich partnerów, tyle że z pewnością mógł ich ocalić. I tu tkwi cholerstwo ambitnego himalaizmu". Andrzej Paczkowski: To słowa rzeczywiście wstrząsające, nie umiem jednak zrozumieć, dlaczego Wojtek je wypowiedział? Nosił je w sobie 20 lat i nagle teraz? Dlaczego? Poza tym zarzuty są co najmniej nieuzasadnione. Oczywiście Kurtyka inaczej postrzegał himalaizm niż Kukuczka. Wojtka stosunek do gór był mistyczny. Dla niego nieważne były rekordy, on szukał swoich dróg, a wspinaczem był genialnym. To fakt, że był ostrożniejszy, na jego wyprawach ludzie nie ginęli. Ale przecież Kukuczka, czy Wielicki nie byli nauczycielami, którzy zabierali w góry uczniów i ponosili odpowiedzialność za ich bezpieczeństwo. Szli z innymi wspinaczami, wszyscy ponosili ryzyko. Obwiniać Kukuczkę o śmierć Tadeusza Piotrowskiego na K2 w 1986 roku? Nie, to niedorzeczne. Podobno wdowa po Kukuczce jest wstrząśnięta słowami Kurtyki. - Ja się temu w ogóle nie dziwię. Jurek zginął ponad 30 lat temu. Długo tworzyli z Kurtyką jeden z najsłynniejszych duetów w historii himalaizmu. Wspinali się razem, choć tak wiele ich dzieliło. Jurek miał pseudonim "Golonka", Wojtek był wegetarianinem. Mimo wszystko byli partnerami, dzielili doświadczenia górskie, wspierali się. Ich drogi się rozeszły, ale Jurek nie zasłużył sobie na taki atak. Zwłaszcza teraz, gdy nie może się już bronić. Ryzyko w górach istnieje, podejmuje je każdy wspinacz i każdy sam ocenia jego granice. Każdy sam wybiera sobie drogi. Jurek miał do tego prawo tak, jak Wojtek. Kurtyka pyta: "Czego Kukuczka właściwie dokonał? Przecież te wejścia były wzorcem klientowskiego udziału w wyprawie komercyjnej, w dodatku bez opłaty, bo w PRL-u wszyscy byliśmy przyjaciółmi i Jurek miał za darmo. Był chyba najtwardszym gościem w całym himalaizmie, tyle że te wejścia były aktami heroizmu w robotach wysokościowych. Niestety upadanie złotych dekad jeszcze bardziej objawia się w upadku etycznym - w igrzyskach śmierci i przemilczanych oszustwach wspinaczkowych". - Nie potrafię tego zrozumieć. Z Wojtkiem dawno się nie widziałem ze względu na pandemię. Co się stało, że właśnie teraz mówi takie rzeczy? Może to rodzaj spowiedzi? - Podczas spowiedzi człowiek wyznaje własne grzechy. A w tym wywiadzie Wojtek "wyznaje" grzechy swoich kolegów. Przekonuje, że wszystko co on robił w górach, robił dobrze, a wszystko co robili inni, robili źle. Mówi, że różnica między himalaizmem uprawianym w wielkiej wyprawie, a himalaizmem realizowanym w małym, samodzielnym zespole, jest jak między seksem w burdelu a seksem w intymnej, osobistej więzi. No to przecież sam też bywał w tym burdelu, bo jeździł również na duże, oblężnicze wyprawy. Mniej niż inni, ale jeździł. Nie lubił ich, ale brał w nich udział kilka razy. Poza tym w latach 80. nikt nie wyobrażał sobie, że można wejść na ośmiotysięcznik w stylu alpejskim. Kiedy w 1980 roku Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy dokonywali pierwszego zimowego wejścia na szczyt ośmiotysięczny, czyli Mount Everest, nikt nie śnił o tym, że kiedyś będzie można wspiąć się na tę wysokość w małym zespole i bez wspomagania tlenem z butli. Kurtyka zdaje się nie znosi polskiego himalaizmu zimowego. Mówi: "Bardziej inspirują mnie wyczyny nagich morsowiczów na Babiej Górze niż pełzanie zimą po himalajskich parkach linowych". - Wojtek chce zwrócić uwagę na to, że wiele z dróg w Himalajach jest zaporęczowanych przez Szerpów, którzy prowadzą nimi turystów wysokogórskich, czyli ludzi z wypraw komercyjnych. Co to jednak miało wspólnego z Kukuczką? Jurek wybierał bardzo trudne technicznie drogi. Wojtek to wie doskonale. Kukuczka wyznaczał nowe przejścia, był pionierem w Himalajach. Zginął na południowej ścianie Lhotse, przecież to nie jest zaporęczowana droga dla turystów z wypraw komercyjnych. Polacy wymyślili himalaizm zimowy. Może się to Wojtkowi podobać, może się nie podobać. Nikt nie kwestionuje jego klasy. W górach był geniuszem. Czemu jednak kwestionuje dokonania innych? Nazywa polski himalaizm "igrzyskami śmierci". "Program budowania chwały narodowej przekształcił się w program zagłady narodowej". To też cytat z Kurtyki. Kiedyś podobne zarzuty, o mentalność kamikadze, stawiał polskim himalaistom legendarny Reinhold Messner, ale się z nich później wycofał. - Nikt nie zrobił żadnych badań, ilu Polaków ginęło na wyprawach w góry najwyższe, a ilu Japończyków, Niemców, Włochów, czy Anglików. Argument, że Polacy byli kamikadze, nie liczyli się z życiem, nie dbali o bezpieczeństwo i masowo ginęli w górach, jest wyssany z palca. A szermowanie nim uważam za nadużycie. Przecież są tysiące tragedii w górach. Reinhold Messner stracił brata na Nanga Parbat w 1970 roku w czasie swojego pierwszego wejścia na ośmiotysięcznik. A potem zdobył Koronę Himalajów tuż przed Kukuczką. W 1986 roku Kukuczka i Tadeusz Piotrowski szturmowali K2. Ten drugi zginął. Kurtyka tak mówi: "Ale jego [Piotrowskiego] prośby nie miały szansy, do szczytu było tylko około 200 lub 300 m. Jurek nie ustąpił. Po trzecim i czwartym biwaku powyżej 8000 m obaj były śmiertelnie wyczerpani. Wie pani, co Piotrowski krzyknął, gdy odpadł mu drugi rak i runął obok Kukuczki w przepaść? Jedno słowo: "Jurek!". Wciąż, do dzisiaj, ten jego krzyk, to jedno słowo, rozpierdala mnie". - Każdy z nas czuł smutek, pustkę, wyrzuty sumienia, gdy ginęli w górach koledzy, przyjaciele. Najstraszniejsza rzecz wydarzyła się w 1989 roku na Evereście, gdy lawina zabrała pięciu polskich wspinaczy. Ja nie jeździłem na wyprawy, ale jako szef PZA pomagałem je organizować, więc też wyrzucałem sobie wiele, gdy ekspedycja kończyła się tragedią. Byliśmy jednak wszyscy dorośli i świadomi, że wyjazdy Himalaje są ryzykowne. Niemieccy wspinacze masowo ginęli w wyprawach przed wojną na Nanga Parbat, nazywaną potem "niemiecką górą przeznaczenia". Na czeską wyprawę lawina zeszła, gdy jej członkowie byli jeszcze w bazie, więc nawet nie ruszyli do góry. Nie wiem kogo za to winić? I po co? Kurtyka zarzuca oszustwo Wandzie Rutkiewicz.... - Zawsze były wątpliwości dotyczące wejścia Wandy na Annapurnę. Ktoś wierzył, ktoś uważał, że zawróciła przed szczytem. Czy to teraz takie ważne? Rutkiewicz, jedna z największych legend himalaizmu zginęła w górach w 1992 roku. Ja nie twierdzę, że Wojtek zmyśla, przekręca fakty, kłamie. Nie rozumiem tylko, dlaczego stawia tak ciężkie zarzuty ludziom, których już nie ma? Miał inną filozofię wspinania, inaczej patrzył na góry, był podziwiany za swoje dokonania, dorobił się statusu wielkiego autorytetu. Dlatego te jego słowa tak bardzo bolą wielu ludzi. Nie domyśla się pan nawet, dlaczego Kurtyka to wszystko wyrzucił z siebie właśnie teraz? - Może tak bardzo wstrząsnęło nim to, co się tej zimy działo na K2? To było kwintesencją wszystkiego, czego on w górach nienawidzi. 50-sosobowa wyprawa komercyjna organizowana przez agencję trekkingową, której dokonania śledzi cały świat, a potem na oczach milionów pięciu ludzi traci życie. I to już po tym jak dziesięciu Szerpów zdobyło szczyt. Może to wszystko tak wzburzyło Wojtka, że musiał odreagować? Rozmawiał Dariusz Wołowski