1939 był rokiem wojny. Jeszcze zanim wybuchła ta wielka światowa, w połowie marca Adolf Hitler złamał "dyktat monachijski" i utworzył Protektorat Czech i Moraw, a zaraz potem przyłączył litewską Kłajpedę. 5 maja minister spraw zagranicznych Józef Beck wygłosił w Sejmie słynne przemówienie. Gdy Beck mówił na Wiejskiej o "cenie pokoju" czterech polskich uczestników wyprawy w Himalaje (Janusz Klarner, Jakub Bujak, Stefan Bernadzikiewicz, Adam Karpiński) było już w drodze na Nanda Devi East. 10 kwietnia ruszyli statkiem z Europy do Bombaju. Stamtąd koleją przez brytyjskie Indie do podnóża Himalajów. Później podróż autobusem, następnie prawie dwa tygodnie pieszej wędrówki z karawaną tragarzy do podnóża góry. To już brzmi jak gotowy scenariusz na film, ale zostańcie z nami będzie jeszcze bardziej fascynująco. Film może kiedyś powstanie, na razie jest książka Dariusza Jaronia, pt. "Polscy himalaiści". Polscy himalaiści tuż przed wojną Żeby zrozumieć co polscy wspinacze robili w 1939 r. w Himalajach, trzeba cofnąć się o 15 lat i zatrzymać przy postaci Adama Karpińskiego, który jest nazywany ojcem polskiego himalaizmu. Latem 1924 r. w schronisku nad Morskiem Okiem, 27-letni Karpiński zapewne pod wpływem lektury czasopisma "Stadjon" (tygodnik ilustrowany poświęcony sprawom sportu i przysposobienia wojskowego), w którym był reportaż o ataku George’a Mallory’ego na "Mont Everest", rzucił pomysł organizacji polskiej wyprawy na ten szczyt. Na marginesie - ciało Brytyjczyka zostało znalezione na wysokości 8230 metrów 75 lat później - najwyższa góra świata musiała najprawdopodobniej poczekać na zdobycie przez Edmunda Hillary’ego jeszcze 29 lat, do roku 1953. Najprawdopodobniej - bo nie da się wykluczyć, że Mallory zmarł już podczas schodzenia ze szczytu. W każdym razie, "Akar" (takie pseudo nosił Karpiński) nie zyskał wtedy poparcia dla szalonego pomysłu. Wobec tego Karpiński zajął się pracą zawodową, zyskał renomę jednego z najlepszych projektantów samolotów i szybowców w Polsce. Pracował w Podlaskiej Wytwórni Samolotów, potem przez jakiś czas w Kierownictwie Zaopatrzenia Aeronautyki, wreszcie aż do 1939 r. w Państwowych Zakładach Lotniczych w Warszawie. Świetnie zarabiał. Zrobił licencję pilota, brał udział w zawodach szybowcowych i lotniczych, zakładał aerokluby. Jednak góry nie dawały mu spokoju. W 1934 r. stanął na szczycie Mercedario w Andach - 6720 metrów, Polacy byli pierwsi, którzy zdobyli tę górę. Podczas wyprawy wyszło na jaw, że Karpiński ma fizjologiczne problemy z tempem aklimatyzacji - przez nie, nie dał rady wejść na najważniejszy cel wyprawy - Aconcaguę (6959 m). Nie przestawał marzyć o Evereście. Kolejne jego prośby były odrzucane. Na początku 1939 r. dostał jednak w końcu pismo od Brytyjczyków ze zgodą na zdobycie dowolnego szczytu w paśmie Garhwalu w Himalajach Wschodnich. Najwyższym jego szczytem jest Nanda Devi - ona jednak była już zdobyta. W takim razie wybór mógł być tylko jeden - nigdy nie zdobyty, drugi co do wysokości i bardzo ttrudny do zdobycia wierzchołek masywu, czyli Nanda Devi East. 7434 m n.p.m. - Imperium Brytyjskie i Angole, tak nieładnie ich nazywając, uzurpowali sobie prawa do wszelkich osiągnięć, reglamentując te prawa innym nacjom. Nanda Devi East rzucona została trochę na ochłap Polakom, żeby czymkolwiek się zadowolili, spowodowała jednak początek polskiego himalaizmu, bo była tak naprawdę pierwsza. Byli prekursorami. (Adam Karpiński) to był Armstrong polskiego himalaizmu - mówił w RMF FM Rafał Fronia jeden ze wspinaczy, którzy 80 lat później chcieli oddać hołd pierwszym zdobywcom. Fronia chciał wejść z kolegami na Nanda Devi East, jednak się nie udało. Żaden wstyd... O skali trudności wejście na ten szczyt może świadczyć relacja Tenzing Norgay. Późniejszy zdobywca Mount Everestu pisał: Ostatnimi laty zapytywano mnie nieraz, która z moich dróg była najtrudniejsza i najbardziej niebezpieczna. Spodziewano się usłyszeć, że Everest. Ale to nie był Everest. To Nanda Devi East. Polska wyprawa w 1939 roku W 1939 r. członków polskiej wyprawy było czterech. Droga życiowa dwóch z nich była podobna Karpińskiemu: Stefan Bernadzikiewicz, inżynier ze zbrojeniówki, wcześniej uczestnik wypraw na Kaukaz i Spitsbergen i Jakub Bujak, specjalista od kolejnictwa, wspinacz z doświadczeniem w Alpach i na Kaukazie. Jako czwarty miał jechać lekarz, jednak ostatecznie zastąpił go Janusz Klarner, człowiek... bez żadnego doświadczenia wysokogórskiego. Przepustką Klarnera w Himalaje okazała się kwota 10 tysięcy złotych. Żeby spiąć budżet wyprawy wszyscy uczestnicy wyłożyli solidne kwoty z własnych kieszeni - Bujak sprzedał nawet auto. Wciąż brakowało 30 tysięcy. Część pieniędzy dał ówczesny odpowiednik ministerstwa sportu, trochę wysupłali łódzcy fabrykanci, parę tysięcy wyłożył też Klub Wysokogórski, ale wciąż brakowało. Wtedy właśnie do Karpińskiego przyszedł Janusz Klarner - młody inżynier, który ze sportów uprawiał dotąd tylko żeglarstwo i narciarstwo. Klarner przyniósł 10 tysięcy złotych, które pożyczył od ojca, biznesmena i senatora. Miał bardzo klarowne oczekiwania - chciał jechać w Himalaje i atakować szczyt Nanga Devi East. W tamtym czasie nie można było jak dziś, ot tak zakupić sprzętu alpinistycznego. Plecaki transportowe w tamtym czasie były jedynie obłymi worami na szelkach bez stelaża, które nie mogły sprawdzić się w warunkach wysokogórskich, bo bujały się z jednej strony pleców na drugą zaburzając równowagę. Namioty, kurtki, buty, odzież, olinowanie, haki, plecaki - wszystko to zostało zaprojektowane przez samych uczestników wyprawy od początku, głównie przy udziale Adama Karpińskiego - na stronie paragonzpodrozy.pl czytamy o tym, że uczestnicy wyprawy wzięli sprawy w swoje ręce. - Jego rozwiązania sprzętowe, jego konstrukcje namiotów czy overbootów, to było coś, co było całkowitym precedensem. On się na niczym nie wzorował. Nie było jakichś wzorców, które mógł sobie wcześniej przetestować w Himalajach, tak jak teraz na każdą wyprawę zabieramy jakieś namioty, które testujemy i na bazie tych testów powstają ulepszenia. Te ulepszenia musiały po prostu powstać w jego głowie i musiał być analitykiem, który wymyśli sytuacje, które spotkają go na górze, o której tak właściwie nic nie wie. To było wizjonerstwo. To był człowiek innej kategorii - mówił o Karpińskim wspomniany Fronia. Absolutnym hitem była "szturmówka" uszyta z jedwabiu przez Karpińskiego. Namiot ważył zaledwie 2,5 kilograma - czyli tyle, co jego całkowicie współczesne odpowiedniki. Wspinaczka na Nanda Devi East szła mozolnie, warunki nie sprzyjały, wreszcie na wysokości 6700 metrów powstał obóz czwarty. Doszło do kłótni o to, kto powinien atakować szczyt. Każdy chciał - nikt nie był w idealnej kondycji. Wchodzą - zawracają. Drugi atak szczytowy poprzedza losowanie - wygrywają Karpiński i Bujak. Dochodzą na wysokość 6900 metrów - tam Karpiński zarządza odwrót, ogłasza że odpuszcza kolejny atak. Ostatnią próbę podejmują w trójkę Klarner, Bujak i Bernadzikiewicz. Ten ostatni zawraca 250 metrów przed szczytem, choroba wysokościowa nie pozwala mu iść dalej. Bujak i Klarner ostatecznie stają na szczycie 2 lipca około godziny 17:00. Robią kilka zdjęć i schodzą na dół. Dwadzieścia metrów poniżej kopuły szczytowej, wśród skał zostawiają metalową puszkę z notatką potwierdzającą, że stanęli na szczycie Nanda Devi East. Z powrotem w obozie V są w nocy. Karpiński i Bernadzikiewicz nie chcieli wracać z pustymi rękami Himalaiści świętują wielki sukces, gdzieś w trakcie rodzi się pomysł zdobycia jeszcze jednego siedmiotysięcznika - głównie po to, by Karpiński i Bernadzikiewicz nie wracali z wyprawy z pustymi rękami. To pobliski masyw Trisuli liczący 7075 metrów. Polacy posuwali się szybko, już 18 lipca udaje im się założyć obóz III na wysokości 6400 metrów. Nocują w nim Karpiński i Bernadzikiewicz, zaś Bujak i Klarner schodzą w dół po zapasy. 19 lipca wracają na górę - w miejscu obozu III zastają jednak tylko rozległe lawinisko. Nie ma namiotu, nie ma Karpińskiego i Bernadzikiewicza. Są tylko buty i parę puszek po konserwach. Po długich poszukiwaniach z udziałem Szerpów Bujak i Klarner zostawili na miejscu po obozie III symboliczny krzyż. Ciał Karpińskiego i Bernadzikiewicza nigdy nie odnaleziono. Nanda Devi East, została nazwana na cześć hinduskiej bogini śmierci. Nanda to jedno z imion bogini pożerającej ciała swych ofiar, pierwsze imię to Kali. Hindusi wierzą, że kto zdobędzie tę górę nie wejdzie już na kolejny szczyt i prędzej czy później dopadnie go klątwa. Dwaj pozostali przy życiu uczestnicy wyprawy na Nanda Devi East dowiadują się o wybuchu wojny wracając na statku do Europy. 12 września 1939 r. himalaiści dotarli do Lwowa. A więc wojna. Himalaiści dotrzymali słowa Janusz Klarner obiecał ojcu, senatorowi i byłemu ministrowi skarbu, że w przypadku rozpoczęcia działań zbrojnych natychmiast wróci do kraju. Najmłodszy uczestnik ekspedycji był oficerem rezerwy i dotrzymał danego słowa. Klarner był żołnierzem Armii Krajowej. Walczył w Powstaniu Warszawskim. W 1949 roku wyszedł z mieszkania na Saskiej Kępie w lekkim ubraniu, bez bagażu czy dokumentów, kilkaset metrów dalej do domu rodziców. Ślad po nim ginie. Mimo usilnych poszukiwań rodziny do dzisiaj nie udało się ustalić co się z nim stało. Bujak w trakcie wojny konstruował silniki dla aliantów w Wielkiej Brytanii. W lipcu 1945 r. udaje się z partnerką na urlop w skały Kornwalii. Po kilku dniach wspinania ślad po nich zanika. Znaleziono jedynie ich namiot, ale śladów ewentualnego wypadku lub ciał nie. Spekuluje się, że pierwszego mogła zlikwidować ubecja za działalność powstańczą, a drugiego agenci brytyjskiego wywiadu. Bujak planował bowiem rychły powrót do Polski, a znał przecież wiele tajemnic brytyjskiego przemysłu lotniczego. Dziesięć lat po wyprawie na Nanda Devi nie żył już żaden z czwórki Polaków biorące udział w wyprawie. Co więcej, do dzisiaj nie odnaleziono szczątków żadnego z nich. Tak jakby faktycznie bogini śmierci dopięła swego i pożarła ich ciała. Ginęli tragicznie, w tajemniczych okolicznościach, a ciała żadnego z nich nie odnaleziono do dnia dzisiejszego. Po tym przedwojennym sukcesie Polacy czekali na powrót w Himalaje aż 34 lata. Maciej Słomiński, INTERIA