5 marca 2013 roku czterej Polacy dokonują pierwszego zimowego wejścia na groźny szczyt Broad Peak w Karakorum. Maciej Berbeka, Tomasz Kowalski, Artur Małek i Adam Bielecki zatykają na szczycie polską flagę i media jeszcze tego samego dnia podają o tym informację. Następnego dnia, 6 marca 2013 roku, podczas zejścia dochodzi do tragedii. Wyprawa traci kontakt z Tomaszem Kowalskim i Maciejem Berbeką. Jeszcze tego samego dnia środki masowego przekazu podają tę informację. Goryonline.com piszą: "Niestety, od godzin porannych nie ma kontaktu z dwójką, która spędziła noc na przełęczy. Kierownik wyprawy Krzysztof Wielicki po raz ostatni rozmawiał z Maciejem Berbeką po godzinie 3.00 nad ranem polskiego czasu. W dniu dzisiejszym jeden z Pakistańczyków Kerim Nayyat dotarł do wysokości 7700 m n.p.m. Niestety, nie dostrzegł nigdzie schodzących himalaistów." Wejście na Broad Peak [NA ŻYWO] Informacje przekazują wszystkie media w Polsce, szybko zdając sobie sprawę, że mamy do czynienia z wydarzeniem nadzwyczajnym, w którym mowa o prawdopodobnej i możliwej śmierci naszych wspinaczy. To test dla działających zwykle w pośpiechu mediów. Każdą informację trzeba teraz podwójnie sprawdzić, publikować z rozwagą i szacunkiem. Sprawa jest bardzo delikatna. Czytelnicy chcą jednak wiedzieć. Przejmują się losem polskich himalaistów, sprawdzają czy wiemy coś nowego. Wszyscy szukają chociaż odrobiny optymizmu, jakichś wieści, które dawałyby nadzieję. 6 marca 2013 roku wydłuża się niemożebnie. "Tuż przed świtem widać było z bazy na wys. 4950 m światełko latarki na siodełku przełęczy. Rano jeden z pracowników bazy (kucharz) widział postać pod przełęczą w okolicy szczelin (uznano, że to Maciej Berbeka). Od 6.30 czasu lokalnego nie ma żadnego kontaktu z zaginionymi. Ostatnia rozmowa z Maciejem Berbeką miała miejsce na szczycie o 18.00. Maciej rozmawiał najprawdopodobniej z radia Tomka." - to są wszystko wieści z tego jednego dnia, przekazywane mediom przez organizatorów z programu Polski Himalaizm Zimowy. Tego samego dnia, w którym Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski stracili życie. Bez opóźnień. Można powiedzieć, tragedia na Broad Peak rozgrywała się online, a Polacy śledzili jej losy na bieżąco, podobnie jak i późniejsze rozliczenia i sądy nad wyprawą. Pod tym względem był to przełom w himalaizmie. Nie zdarzyło się dotąd, aby jakakolwiek wyprawa w najwyższe góry świata była relacjonowana na bieżąco z taką intensywnością. Mimo kłopotów z łącznością i dużych odległości Polacy szli na Broad Peak z bagażem zainteresowania milionów ludzi. Wejście na Mount Everest bez rozgłosu Dla kontrastu z ostatnim polskim wejściem zimowym na ośmiotysięcznik weźmy wejście pierwsze - 17 lutego 1980 roku na Mount Everest. Na jego szczycie stanęli wtedy Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy - jako pierwsi na świecie zimą. Przygotowywana od 1977 roku wyprawa wreszcie pod koniec 1979 roku dostała zgodę od władz nepalskich na wejście na Mount Everest, więc w Sylwestra 1979 roku Polacy założyli pierwszy obóz u stóp najwyższej góry świata. Krzysztof Wielicki wspominał: - Szło nam bardzo dobrze. Dbaliśmy jednak o kondycję. Po drodze ugotowaliśmy herbatę, kawę, jakąś zupkę. Na deser mieliśmy znalezioną na Przełęczy galaretkę, którą zagryzaliśmy pasztetem wraz z kilkuletnim chrupkim chlebem pozostawionym przez poprzednich właścicieli. Czegoś tak dobrego nigdy jeszcze nie jadłem. - Gdyby to nie był Everest, pewnie byśmy nie weszli - dodawał Leszek Cichy. Himalaiści byli bowiem wyczerpani, u kresu sił i z odmrożeniami ciała. Pozostawione na szczycie rzeczy stały się zresztą języczkiem u wagi tej wyprawy i pokazują, jak wówczas wyglądał przepływ informacji. Kiedy 17 lutego 1980 roku o godz. 14.25 dwóch Polaków jako pierwsi na świecie stanęli zimą na dachu świata, w kraju nikt nie był tego świadom i to nie wyłączając najwyższych władz państwowych. Z tego powodu doszło do poważnej afery. Mount Everest pełen przedmiotów Wróćmy do owych rzeczy pozostawionych na szczycie. Kilkuletni chlebek i stara galaretka to nie wszystko. Na szczycie Polacy znaleźli kartkę z napisem po angielsku "Jeśli chcesz się dobrze zabawić, zadzwoń do Pat Rucker 274-2602 Anchorage, Alaska, USA". Jak się potem okazało, był to numer do... prostytutki. Zostawił go tam dla żartu Ray Genet - amerykański himalaista z Alaski, który wszedł na Everest latem (w październiku) 1979 r. Genet zginął podczas zejścia - to był jego ostatni dowcip. Polacy także postanowili coś zostawić. Był to różaniec, który dostali od Jana Pawła II, a także krzyżyk przekazany im przez matkę Stanisława Latałły, który w 1974 roku zginął na Lhotse. O tym jednak nikt w Polsce nie wiedział, bo przepływ informacji był zupełnie inny niż ćwierć wieku później. I może nie dowiedziałby się, gdyby kierownik wyprawy Andrzej Zawada nie wysłał telegramu z informacją do Jana Pawła II. Watykan z kolei przekazał wieść Radiu Wolna Europa, a ono nadało w eter, że po Polakach pozostały na dachu świata różaniec i krzyżyk. Wtedy wściekł się pierwszy sekretarz KC PZPR. Edward Gierek miał pretensje po pierwsze o symbole religijne, jakie wnieśli na szczyt wspinacze z socjalistycznej Polski, ale jeszcze bardziej o to, że Polska Agencja Prasowa podała informację o zdobyciu góry, zanim on został poinformowany. I że to Jan Paweł II zdążył zareagować i wysłać gratulacje przed nim. Brzmiały one: "Cieszę się i gratuluję sukcesu moim Rodakom, pierwszym zdobywcom najwyższego szczytu świata w historii zimowego himalaizmu. Życzę Panu Andrzejowi Zawadzie i wszystkim uczestnikom dalszych sukcesów w tym wspaniałym sporcie, który tak bardzo ujawnia »królewskość« człowieka, jego zdolność poznawczą i wolę panowania nad światem stworzonym. Niech ten sport, wymagający tak wielkiej siły ducha, stanie się wspaniałą szkołą życia, rozwijającą w Was wszystkie wartości ludzkie i otwierającą pełne horyzonty powołania człowieka. Na każdą wspinaczkę, także tę codzienną, z serca Wam błogosławię". Dlatego Gierek po powrocie wyprawy nie podał ręki jej członkom. INTERIA SPORT EXTRA - CZYTAJ WSZYSTKIE TEKSTY PREMIUM