1 września Anna Tybor wraz ze współuczestnikami wyprawy ruszyła w Himalaje na wyprawę Dream Line Manaslu 8163. Zakopianka zamierza zdobyć ósmą górę świata bez użycia dodatkowego tlenu, a następnie zjechać z niej na nartach. Nie dokonała tego jeszcze żadna kobieta. Manaslu jest pierwszym ośmiotysięcznikiem, na który Anna Tybor będzie się wspinać. 29-letnia Polka do realizacji życiowego marzenia dążyła od kilkunastu lat. Swoje doświadczenie zdobywała w Tatrach, Alpach, Kaukazie i Pamirze. W tym ostatnim zdobyła jak dotąd swój największy szczyt. 3 września uczestnicy wyprawy zameldowali się w Katmandu. Kilka dni załatwiano formalności m.in. związane z wizami. Trekking zakończył się w połowie miesiąca, wtedy też uczestnicy wyprawy dotarli do bazy pod Manaslu. Obecnie trwa dwutygodniowa aklimatyzacja, uczestnicy wyprawy zapoznają się także z trasą, podejściami i zjazdem. Akcja ataku na szczyt rozpocznie się pod koniec września lub na początku października, ma potrwać trzy tygodnie. Wyprawa powinna się zakończyć około 15 października. Zbigniew Czyż, Interia: Czy to jest dla pani największe sportowe wyzwanie w życiu? Anna Tybor: - Zdecydowanie tak. To było jedno z moich wielkich marzeń, które w tym momencie staje się realne. Bardzo długo na to pracowałam. W ubiegłym roku covid pokrzyżował mi plany, dlatego od bardzo długo przygotowywałam się do tej wyprawy. Kiedy narodził się pomysł, żeby w tę wyprawę ruszyć? - O tym, aby wejść na ośmiotysięcznik, a potem z niego zjechać, myślałam już w 2014 roku. Po zdobyciu wtedy Piku Lenina w Azji (7134 m n.p.m. na granicy Tadżykistanu i Kirgistanu - przyp. red.) pomyślałam, że może czas na zdobycie wyższej góry. Pomyślałam też wtedy, że może też zjechałabym z ośmiotysięcznika na nartach. Potem zawsze były jednak jakieś inne sprawy po drodze, dlatego cieszę się, że teraz wszystko udało się dopiąć. Jeśli ten plan uda się zrealizować, będzie pani pierwszą kobietą, która zdobędzie ośmiotysięcznik, a następnie zjedzie z niego na nartach. To wielka sprawa. - Tak, będę pierwszą kobietą, której uda się to zrealizować bez użycia tlenu. Do tej pory były kobiety, które zjechały na nartach z wysokości 7200 metrów. Mam tylko nadzieję, że dopisze pogoda. Kto pani towarzyszy w tej wyprawie? - To są moi dwaj koledzy z Włoch, z Bormio i z Santa Kateriny, Marco Majori i Federico Sechhi. To są przewodnicy wysokogórscy, byli zawodnicy w skialpinizmie, tak że na nartach radzą sobie bardzo dobrze. Jest z nami także fotograf Piotr Drzastwa. Te szlaki, w które teraz pani rusza, próbował wcześniej przecierać Andrzej Bargiel, któremu zła pogoda pokrzyżowała plan pełnego zjazdu z wierzchołka góry do bazy. Kontaktowała się z nim pani przed wyprawą i próbowała uzyskać jakieś wskazówki? - Oczywiście, że tak. Mam nadzieję, że Andrzej nie miał mnie już dość, bo zaatakowałam go dużą liczbą pytań. Bardzo mi pomógł i doradził po koleżeńsku, jak postępować po kolei z pewnymi sprawami, także technicznymi związanymi m.in. ze sprzętem narciarskim. Ma pani obawy przed ruszeniem na szczyt? - Najbardziej obawiam się niepewnej pogody, która potrafi być tam nieprzewidywalna, jak chociażby z powodu lawin czy pokrywy śnieżnej. Są to sprawy, na które nie mamy wpływu, czy będzie na przykład okno pogodowe, czy nie. To mnie najbardziej przeraża. Ile kilogramów bagażu ze sobą zabraliście? - Jest tego trochę, każdy zabrał 60 kilogramów bagażu. Trudniejsze będzie wejście na szczyt, czy zjazd z góry na nartach? - Myślę, że podejście pod górę. Trudniej jest zawsze pod górę niż w dół. Kiedy i skąd się u pani wzięła w ogóle pasja do gór, do ich zdobywania? - Tak naprawdę narodziło się to już chyba w brzuchu mamy (śmiech), która jest przewodniczką w Tatrach. Chodziła po górach ze mną w brzuchu i chyba wtedy to się zaczęło i chyba wtedy zdobywałam już pierwsze szczyty (śmiech). Tata był przewodnikiem wysokogórskim i ratownikiem TOPR-u. Właściwie przez całe moje życie przewijały się góry i narciarstwo ski-tourowe. Pierwsze wspinaczki podejmowałam już wtedy, gdy byłam małą dziewczynką. Moja pasja do gór jest od dawna i cały czas to kontynuuję. Do tej pory brała pani udział m.in. w mistrzostwach świata w skialpinizmie , uczestniczyła w najbardziej ekstremalnych zawodach w narciarstwie wysokogórskim takich jak Pierra Menta, Trofeo Mezzalama czy Adamello Ski Raid. Była piąta zarówno w mistrzostwach Europy, jak i w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Pięciokrotnie zdobywała mistrzostwo Polski, wygrywając m.in. w Pucharze Pilska i prestiżowym Memoriale Piotra Malinowskiego. Proszę się jeszcze bardziej przybliżyć naszym czytelnikom. - Do tej pory startowałam w wielu zawodach, w których udawało się mi zdobywać całkiem dobre wyniki. Od dziesięciu lat jestem członkiem kadry narodowej. Brałam niejednokrotnie udział w ekstremalnych zawodach, które są naprawdę piękne, jak chociażby w czterodniowych zawodach we Francji, gdzie trasa wiodła przez Alpy. W tym czasie musiałam pokonać 100 kilometrów. Były to naprawdę trudne zawody, nie tylko jeśli chodzi o kondycję ale też o sprzęt, aby nic się nie zepsuło po drodze. Pasja do gór nie jest jednak pani jedyną pasją. Wiem, że jest pani też architektem, lubi się także ścigać, biorąc udział w zawodach w kolarstwie szosowym. - Tak. W lecie, gdy nie ma śniegu, musimy też dużo trenować. Biegam zatem po górach, ale też dużo jeżdżę na rowerze, zwłaszcza górskim. Obecnie mieszkam w Livigno we Włoszech i tam mamy bardzo dużo fajnych tras do jazdy na rowerze. Jakie ma pani plany na kolejne miesiące już po wyprawie w Himalaje? - Nie będę miała zbyt dużo czasu na odpoczynek, bo już w połowie grudnia rozpoczynam występy w Pucharze Świata w ski-alpinizmie. Będę musiała się wziąć do roboty i przystąpić do treningów jak tylko wrócę. Z Anną Tybor rozmawiał Zbigniew Czyż