Jak ciężko jest pisać o polskiej piłce. Zwłaszcza wtedy, gdy człowiek jest do życia pozytywnie nastawiony i lubi oglądać zwycięstwa, piękne mecze, być nimi zachwycony. Całe piękno futbolu pokazał nam wtorkowy mecz Schalke - Manchester United. Aż przykro było, że ten mecz się kończył. Niesamowite tempo, akcje pod jedną i drugą bramką, znakomite interwencje bramkarzy, dwa ładne gole, wspaniała zabawa i publiczność. Realowi przeszkodził czarny, niemiecki "kruk" W środę było już troszeczkę inaczej. Barcelona jak zwykle była spokojna, dobra technicznie. Jej główny cel, to utrzymanie się przy piłce i świadomość, że bramka prędzej czy później i tak padnie. "Mamy przecież Messiego, a on zawsze coś wymyśli". Tak też było i tym razem. Leo jest jak tabletka od bólu głowy, która przynosi ukojenie fanom Barcy, natomiast sprawia cierpienia jej przeciwnikom. Real od początku do końca tylko statystował. Kilka przebłysków, kilka przyspieszeń. Chciał remisu i kto wie, czy by go nie osiągnął, gdyby nie czarny, niemiecki "kruk". Wyrzucił z boiska za nic (zbyt pochopnie pokazał czerwoną kartkę zawodnikowi Realu), dając tym samym sygnał Barcelonie: "Proszę bardzo panowie, drzwi do finału na Wembley już wam uchyliłem. Teraz to wy musicie zwieńczyć dzieło." Messi, najbardziej inteligentny i najszybszy, szybko zrozumiał message od sędziego, zerwał się dwa razy i było "po herbacie". Koniec meczu, koniec wielkiej piłki i koniec wielkich przyjemności. Twarde lądowanie w polskiej piłce Powrót na polską piłkarską ziemię i związane z nią stękanie i narzekanie w naszym wydaniu. Tak się zastanawiam, czy jest coś pozytywnego w polskiej piłce, w czym najbardziej przypominamy Zachód. Pewnie najłatwiej byłoby odpowiedzieć, że w niczym. My po prostu gramy co innego. Piłkarze dwa miesiące się przygotowują do trwającej trzy miesiące rundy wiosennej, a po pięciu meczach płaczą i narzekają, że są zmęczeni, że bolą ich nogi i grają za dużo meczów. Czasami myślę, że brakuje im końskiego zdrowia do wielkiej piłki. Jak otworzą lodówkę, to łapią zapalenie gardła, a gdy zagrają na słońcu, to dostają zapalenia spojówek. Ale oczekiwania mają niesamowicie wygórowane. Chyba czasami są za bardzo pieszczeni, ogrzewani przez krytykę. Trenerzy traktowani jak ... panienki Trenerzy, to u nas zupełnie osobny rozdział. Są traktowani, jak ciekawa panienka, powiedzmy - dama. Na początku są kokietowani i słyszą, jacy to są dobrzy, jak ciekawe stosują metody treningowe, same plusy. Trwa to zazwyczaj nie dłużej, niż przez okres jednego, czy dwóch miesięcy. Potem zaczyna się dostrzegać usterki u damy (czytaj: trenera). A to, że zaczynają się pojawiać zmarszczki, że jest za dużo cellulitu, że jest za gruba, czyli przekładając to na trenera: że treningi są bez rytmu, że zawodnicy nie za bardzo zadowoleni, zaczynają się narzekania. I tak dochodzimy do ostatniego, kulminacyjnego etapu. Dama dała ciała, czyli drużyna przegrała bardzo ważny mecz. I wtedy jest już po trenerze. Przekreślony, spalony, wprawdzie jeszcze trenuje, ale nikogo to już w Polsce nie interesuje. Wszyscy czekają już na nową panienkę (trenera) i kółko wraz z jej zatrudnieniem zaczyna się kręcić od nowa. Można by było jeszcze zakończyć wątkiem o reprezentacji, ale po co? Przeciwników na czerwcowe sparingi brak, bałagan na każdym kroku, a gdy się PZPN krytykuje, to potem się wszyscy obrażają i nie chcą rozmawiać. Pożyjemy, zobaczymy. Jak mawiał zawsze mój ojciec: "Ze słabości nie ma się co nabijać", więc milczymy... Dykutuj na blogu Zbigniewa Bońka *** Zbigniew Boniek nawiązał współpracę z INTERIA.PL. Pisze u nas felietony, a także prowadzi swojego bloga "Spojrzenie z boku Zibiego". Zapraszamy do lektury! Kolejne teksty Zibiego już niebawem! Autor zainspirował INTERIA.PL do finansowego wspierania Bydgoskiego Zespołu Placówek Wychowawczych z ul. Stolarskiej 2.