Często jest tak - bandyci dymią, wzburzone środowisko żąda srogich kar, a Komisja Ligi zaspokaja apetyty np. dwoma meczami bez publiczności. Ale gdy już złość i emocje opadną, Komisja Ligi bez nadmiernego rozgłosu (wtedy już nikt nie czeka na jej decyzję) część kary zawiesza i z ostrej zamienia się ona w akceptowalną nawet przed klub. Kwiaty i bombonierka Podobnie było z Cracovią po derbach. Za absolutnie bandyckie i skrajnie nieodpowiedzialne zachowanie części trybun (ostrzeliwanie racami sektora gości!) klub dostał m.in. dwa mecze bez publiczności. No może nie za ostro, ale panowie z Ekstraklasy SA też się nie skompromitowali. Do gry weszła jednak też Cracovia, która na spotkaniu m.in. z prokuraturą i policją sama zaproponowała, że na mecze będzie wpuszczała tylko kibiców, którzy kupią karnet. W ten sposób klub nie zachował się jak ciele bezmyślnie wykonujące nakazy, ale sam (choć być może pod naciskiem organów państwa) poszukał rozwiązania problemu. Reakcja stowarzyszenia kibiców "Pasów" była natychmiastowa - ogłoszenie bojkotu. W tym momencie, jeśli prezes Janusz Filipiak rzeczywiście chce zaprowadzić spokój na stadionie, powinien wysłać stowarzyszeniu kwiaty i bombonierkę w podziękowaniu za ten ruch, bo to właśnie ta organizacja (choć oczywiście nie cała) przykładała rękę do działań chuliganów. To przecież na sektorze zajmowanym przez stowarzyszenie od zawsze płonęły race, tam też fetowano ostrzał sektora gości, tam w końcu zapłonęła cała trybuna nawet, gdy podczas derbów sędzia pogroził, że zaraz przerwie mecz. Słowem - to miejsce na stadionie to siedlisko pirotechniki i chuligańskiej nienawiści. Im więcej "karnetowców", tym większa kara Dlatego zaraz po oświadczeniu stowarzyszenia kibiców Komisja Ligi powinna ściągnąć całą karę z Cracovii, bo cel osiągnięto - ze stadionu został wyrzucony element robiący krecią robotę. I nie zrobiła tego Komisja Ligi, ale sam klub, więc w nagrodę kara KL powinna zostać zawieszona już na inauguracyjny mecz ze Śląskiem Wrocław. Choć dobrze, że KL w ogóle ją ściągnęła, bo dzięki temu prawdziwi kibice wejdą na sobotni hit z Legią, który zawsze przyciąga ludzi, a im więcej teraz kibiców kupi karnety, tym większa kara dla "bojkotujących". I taki powinien działać system kar nakładanych w Ekstraklasie. Mają być surowe i rygorystycznie egzekwowane, jednak z jednym "ale" - mogą być nawet całkowicie zawieszone, gdy klub zrobi coś więcej. Trochę jak z dzieckiem-łasuchem, którego rodzice karcą hasłem: "Sam wymyśl sobie karę". Jeśli maluch zarządzi tydzień bez słodyczy, to OK. Jeśli jednak bez szparagów, kalafiora i zielonej pietruszki, to znaczy, że ktoś musi pomyśleć za niego. Bo na ogół wygląda to tak - klub robi przelew, odwołuje się od kar, jeden mecz zagra bez kibiców i wraca się do punktu wyjścia, czyli do momentu, gdy ktoś znów nie wpadnie na pomysł palenia flag, ostrzeliwania rywali, prezentowania nienawistnych i bandyckich opraw. W takim działaniu nie ma absolutnie żadnego czynnika wychowawczego, bo nie trafia w chuligana. Jego mecz nie obchodzi, więc zamknięcie stadionu ma w poważaniu. Zabawa nie może trwać wiecznie Swego czasu Jacek Bednarz, jako prezes Wisły, zastosował odpowiedzialność zbiorową i nałożył ponad 500 zakazów stadionowych. Nawet jeśli w jakiś sposób było to skuteczne rozwiązanie, to jednak nie do końca sprawiedliwe (jak każda odpowiedzialność zbiorowa). Cracovia wpadła na lepszy pomysł - pozwala przyjść na mecze wszystkim prawdziwym kibicom, ale nikomu nie zakazuje (choć oczywiście z racji nakazu zakupu karnetów będą też setki pokrzywdzonych). Jeśli w stowarzyszeniu są normalni kibice, których interesuje piłka (a na pewno są), to żadne narzucane bojkoty nie będą ich interesowały - kupią karnet i wejdą na mecz. Na szczęście niektórzy sami nałożyli na siebie zakaz stadionowy i jeśli okaże się, że dzięki temu przy Kałuży będzie spokojnie, to w tą stronę powinny iść działania Komisji Ligi - koniec z zamykaniem stadionu dla wszystkich, czas przycisnąć kluby i skłonić policję oraz władze miast, by same ruszyły głową i szukały sposobów na bandytów, a nie jak pogodzone z losem roboty kalkulowały, że "raz w sezonie pewnie i tak coś się wydarzy". Bo wówczas ta zabawa będzie trwała wiecznie. Piotr Jawor