Zwolnienie Stokowca nie jest niczyją porażką. Awansował do Ekstraklasy, awansował do europejskich pucharów, ale po trzech i pół roku coś miało się prawo wypalić i wypaliło się. Piotr Nowak w Lechii zwolnił miejsce Adamowi Owenowi, bo wiedział, że po dłuższym czasie pewne metody i motywacje przestają działać. Michał Probierz odszedł z Jagiellonii Białystok, bo też poczuł, że to najwyższy czas. Stokowiec może miał nadzieje i plan na wyciągnięcie Zagłębia z dołka, ale już go nie zrealizuje. I bardzo dobrze. Łatka wszyta podskórnie 45-letni szkoleniowiec w karierze i tak już stracił sporo czasu. Był m.in. asystentem u Jose Mari Bakero (a może to on uczył Hiszpana?), później został odsunięty od pierwszego zespołu, a na pożegnanie Polonii Warszawa musiał użerać się z Ireneuszem Królem, jedną z najczarniejszych postaci polskiej piłki ostatnich lat. Dzięki pracy w Zagłębiu przyklejono mu jednak łatkę jednego z najzdolniejszych trenerów Ekstraklasy. Podobna w tym czasie od wielu szkoleniowców się odkleiła, ale na Stokowcu trzyma się jakby została wszyta pod skórę. Dobrze jednak, że Stokowiec został odklejony od Zagłębia i to z całym szacunkiem dla klubu z Lubina. Klubu zarządzanego mądrze, z wizją opartą na szkoleniu młodzieży, który być może dobry materiał trenerski zrobi też z Mariusza Lewandowskiego. Dość lokalnych bohaterów Jednak Zagłębie to nie klub z polskiego topu. Tam Stokowiec mógłby świętować miejsca na podium, ale Europy by nie zawojował. Mógłby nawet zdobyć mistrzostwo, ale pewnie po to, by zaraz wykupiono mu cały zespół. Mógłby tam zostać bohaterem, ale polska piłka lokalnych bohaterów ma już dość. Polska piłka potrzebuje ludzi (a trenerów szczególnie), którzy są w stanie promować ją zagranicą. Nie wierzę, że Stokowiec teraz rzuci się na pierwszą lepszą propozycję pracy. Nazwisko ma, pieniędzy też mu pewnie nie brakuje, odpoczynek po blisko czterech latach się przyda. Więcej - bardziej widzę go np. jako zastępcę Nenada Bjelicy w Lechu Poznań niż Waldemara Fornalika w Piaście Gliwice. Nie ma się co pakować w obcisłe buty, bo odciski mogą boleć bardzo długo. Lepiej założyć za duże i najwyżej czuć dyskomfort. Przez lata polscy trenerzy niemal nie wychylali nosa poza Polskę (z wyjątkiem Henryka Kasperczaka), a nawet w kraju byli często przedmiotem żartów. Jakiś czas temu coś jednak drgnęło - Maciej Skorża pracował w Arabii Saudyjskiej, a Michał Probierz w Grecji. Młodzi, coś w Polsce osiągnęli, więc i świat ich przyuważył. Kątem oka, ale jednak przyuważył. Skorża wypromował się w Groclinie, ale w pewnym momencie przyszedł czas na Wisłę Kraków, Lecha Poznań i Legię Warszawa. Probierz błysnął w Białymstoku, więc otrzymał szansę w Wiśle. Czemu więc teraz angażu w wielkim, polskim klubie nie miałby otrzymać Stokowiec? Chorwaci, Albańczycy, a gdzie Polacy? A skoro piłkarski świat wybałusza oczy patrząc na naszą reprezentację, to czemu nie ma w końcu spojrzeć na naszych trenerów? Ci z młodszego pokolenia to ludzie wyedukowani, znający języki. Ludzie, którzy swojej filozofii nie opierają na jednej książce i morderczym gonieniu zawodników po górach, ale czerpiący z najlepszych europejskich stażów i trendów. Bo podczas gdy Chorwaci wciskają Europie trenerów na prawo i lewo, a szkoleniowcem mistrzów Polski zostaje Albańczyk, my ciągle nie jesteśmy w stanie wypromować nikogo nawet do ligi słowackiej czy czeskiej. A takim kimś mógłby być właśnie Stokowiec, któremu z Lubina do wielkiego świata byłoby jednak trochę dalej niż np. z Warszawy czy Poznania, gdzie wkrótce ma szansę i powinien wylądować. Chyba że od razu uda mu się wykonać skok międzynarodowy. Piotr Jawor