Wówczas to nawet zasługi (niestety uznanego dopiero po 1989 roku) TRENERA TYSIĄCLECIA Kazimierza Górskiego zostały sprofanowane faktem zdobycia przez jego Orły tylko srebrnego medalu na igrzyskach w Montrealu, w efekcie czego pan Kazimierz musiał, jak to w tamtych czasach było modne, zrezygnować, oczywiście ze względów zdrowotnych, z funkcji selekcjonera, co wcale nie przeszkodziło mu w podjęciu pracy pod Akropolem, w której święcił triumfy na miarę bogów z Olimpu, do dziś z estymą i podziwem wspominanych przez najstarszych Greków. Podobnie ma się sytuacja z "Kasprem", jednak trudno wymagać od prezesa B., by zrozumiał zaistniałą sytuację i konsekwencje z niej wynikające, skoro ten "fachowiec", jako najbliższy doradca Bogusława Cupiała jednocześnie, zna się tak na piłce, jak ja na gramatyce języka chińskiego. Natomiast publiczne wypowiedzi Basałaja o groźbie zaprzestania inwestowania i odsprzedania akcji klubu przez Cupiała (dziwne, że na ten temat nie wypowiedział się osobiście pan Bogusław) jest niczym innym, jak populistycznym hasłem, mającym podburzyć krakowskich kibiców przeciwko Kasperczakowi i zamknąć buzie (typowy komunistyczny zamordyzm) tym zawodnikom, którzy - jak najbardziej słusznie - opowiadają się za swoim dotychczasowym szkoleniowcem. Poza tym, taka decyzja dobrodzieja Wisły nijak się ma do praw obowiązujących w biznesie i to z kilku powodów. Po pierwsze, klub spod Wawelu jest zadłużony na ok. 30 milionów dolarów do "Telefoniki" i tylko jakiś dyletancki fanatyk piłki kupiłby drużynę, która na arenie europejskiej nie ma określonej marki. Co innego, gdyby Wiślacy cyklicznie występowali w Lidze Mistrzów , a nie tak jak obecnie byli na początku drogi do futbolowego raju lub posiadali w swoich szeregach graczy światowego formatu. Po wtóre, kiedy rozmawiałem z jednym z potencjalnych kontrahentów, ten powiedział mi, że pierwszym krokiem po ewentualnym zakupie wiślackich akcji byłaby szczegółowa "dezyderacja domku klubowego", której najważniejszą czynnością było by "odbasałajenie" - na które trudno byłoby uzyskać zgodę obecnego właściciela, który zatrzymując pakiet akcji chciałby mieć swojego człowieka na Reymonta. Oczywiście w zaistniałej sytuacji Bogusław Cupiał może postawić klub w stan likwidacji, ale wówczas nie odzyska zainwestowanych pieniędzy, ponieważ nawet zbiorowa wyprzedaż wszystkich zawodników nie pokryje choćby w minimalnym stopniu zainwestowanego kapitału, bowiem papierowa wycena (jaka pojawia się w niektórych gazetach) poszczególnych graczy Białej Gwiazdy jest swoistym koncertem życzeń dziennikarzy (sprytnie manipulowanych przez prezesa B.) - nie mającym nic wspólnego z realiami panującymi na europejskim rynku. Gdyby jedno niepowodzenie (przegrany dwumecz z Gruzinami) miało mieć tak opłakane skutki, to co ma powiedzieć szef Amiki Wronki, którego pracownicy (drużyna jest filią słynnej fabryki produkującej sprzęt AGD), mający od niepamiętnych czasów cieplarniane warunki do (niestety tylko) biegania po boisku, kompromitują się, podczas występów w europejskich rozgrywkach. Poza tym, powinien pan zweryfikować (utwierdzany przez nie bardzo kumatych w futbolowych sprawach przydupasów i finansowych pijawek) swój pogląd, że tylko pieniądze warunkują sukces w piłce. Oj gdyby to była prawda, to taki Kuwejt, Zjednoczone Emiraty Arabskie, czy inny szejkanat, gdzie pieniędzy jest więcej niż lodu, już dawno byłby mistrzem świata w kopanej. Tak więc wypowiedź Basałaja o wycofaniu się Cupiała z Wisły, oraz decyzja o "zawieszeniu" ( czegoś tak, idiotycznego nie było jeszcze w światowym futbolu) współpracy z trenerem Kasperczakiem, do złudzenia przypominają jego komentarze ( jakimi nas katował z telewizyjnego okienka) , o których kibice mówili, że były to bajki opowiadane przez Ezopa telewizyjnego mikrofonu nie mające nic wspólnego z boiskowymi wydarzeniami. Reperkusje takiego postępowania muszą mieć żałosne konsekwencje - wiem coś o tym , bowiem podobną "żenadę" przeżyłem niedawno (co, boleśnie odczułem "na własnej skórze") kiedy to wystąpiłem w teleturnieju "Śpiewające fortepiany", po którym współuczestnicy i telewidzowie zgodnie stwierdzili, że muzyka wcale nie przeszkadzała mi w śpiewaniu - ale w przeciwieństwie do Janusza B., ja brałem udział w zabawie, a nie w budowie europejskiej klasy drużyny. Zatem, panie Bogusławie, po raz drugi apeluję, by jeszcze raz przeanalizował pan (oczywiście w gronie prawdziwych fachowców, których w Krakowie nie brakuje) ponoć swoją decyzję, która póki co jest wielce szkodliwa dla całej polskiej piłki i naraża nas kibiców na kolejną kompromitację i śmieszność w zjednoczonej Europie. A to na pewno nie będzie miłym upominkiem na obchody 85-lecia PZPN, jakie 15 stycznia odbędą się pod Wawelem. Jan Tomaszewski