Widocznie właściciel drużyny Bogusław Cupiał wyszedł z założenia, że w sporcie nigdy nie jest tak dobrze, by nie mogło być lepiej i dokonał zmian, które lapidarnie można określić jednym zdaniem: "zamienił stryjek siekierkę na kijek..." Niestety, obserwując dotychczasową pracę nowego ścisłego kierownictwa klubu i ligowe występy Wiślaków, nasuwają się wątpliwości, czy kredyt zaufania (czytaj zaLICZKA na poczet przyszłych międzynarodowych sukcesów) jakim obdarzył właściciel braci B. i nowego szkoleniowca, zaprocentuje w europejskich pucharach, czy po raz kolejny okaże się, że pieniądze sponsora zostały wyrzucone w błoto. Wprawdzie trudno prorokować, jak krakowianie będą grali w eliminacjach do LM, jednak już dziś można powiedzieć, że gdyby nie fatalna gra Groclinu i Legii, to Żurawski, Frankowski i spółka mieli by ogromne trudności z utrzymaniem przewagi punktowej, jaką zdobyli, grając pod wodzą trenera Henryka Kasperczaka. Zatem , jeśli należy poczekać (ja nie mam żadnych wątpliwości, jak to się skończy) z oceną grudniowych zmian do jesieni, to niestety, nie można przejść do porządku dziennego nad pewnymi działaniami i prasowymi wypowiedziami trenera Wernera Liczki. Kiedy przeczytałem w "SUPER expresie" zdanie wypowiedziane przez prezesa Górnika Zabrze - Przed tym meczem pomagał nam trener Wisły, Werner Liczka. Był u nas w piątek i powiedział, jak gra Cracovia. Jest naszym przyjacielem - Zbigniewa Koźmińskiego po zwycięstwie jego drużyny nad "Pasami" oniemiałem z wrażenia i to z kilku powodów. Po pierwsze, takie działanie nie ma nic wspólnego z etyką zawodową, bo jak, po tak rewelacyjno - podłej medialnej informacji, musi się czuć obecny trener Zabrzan, Marek Wleciałowski - przecież jest to ewidentne podważanie kwalifikacji szkoleniowca, który w pięciu dotychczasowych spotkaniach zdobył tyle samo punktów, co "szpieg" Liczka w całej rundzie jesiennej. Po wtóre, Werner Liczka aktualnie pracuje - oczywiście nie zgodnie z prawem, bo przepis PZPN stanowi, że trener nie może w jednym sezonie, prowadzić dwóch zespołów w tej samej klasie rozgrywek - w Krakowie, a każdy prawdziwy fan futbolu spod wawelskiego grodu pragnąłby, aby zespoły z jego miasta wygrały rywalizację między sobą, ale w ligowej tabeli plasowały się (Wiślacy chcą, by ich pupile byli oczko wyżej od Cracovii, a fani Pasów, odwrotnie) najwyżej , a najlepiej by było, gdyby obydwie drużyny promowały Kraków w europejskich pucharach... Po trzecie , szkoleniowiec, zamiast zająć się swoimi problemami, bo Wiślacy cieniują w lidze, szpieguje (ciekaw jestem w jakiej formie?) rywali zza miedzy. Po czwarte, takie postępowanie MUSI - niestety , jak najbardziej słusznie - wywołać nienawiść nie tylko kibiców Pasów, ale prawdziwych krakowskich kibiców do szkoleniowca Wisły - a to nie wróży nic dobrego na przyszłość, a konkretnie na atmosferę w derbowym meczu. Jest to niestety, bardzo realne, jeśli weźmiemy pod uwagę krytyczne zdania, jakie usłyszeliśmy po remisie z Pogonią, z ust ludzi zasiadających na "vipowskiej" trybunie, z których to najdelikatniejsze, wypowiedziane przez zagorzałego Wiślaka Jerzego Fedorowicza, pozwolę sobie zacytować: to była pipidówka, a nie europejski futbol, a za chwilę, Jurek dosadnie "dorzucił": Wisła gra do du... Takiego stanu rzeczy można się było spodziewać (pisałem o tym już w styczniu), natomiast tych, których gra Wisły pod wodzą nowego szkoleniowca zaskakuje, chciałbym poinformować, a właściwie przypomnieć dwie ostatnie przygody Wernera Liczki z futbolem. Największą sensacją, czytaj kompromitacją w eliminacjach młodzieżowych Mistrzostw Europy, było spotkanie, kiedy, to Czesi prowadzeni przez Wernera Liczkę przegrali grupę eliminacyjną w decydującym - ostatnim meczu u siebie z bardzo słabym przeciwnikiem, który na dodatek grał kilkadziesiąt minut osłabiony przez "wykartkowanie". Z kolei, Górnik pod wodzą tego szkoleniowca przegrał w rundzie jesiennej kilkanaście spotkań pod rząd i okupował dolne rejony tabeli, a według zapowiedzi klanu Koźmińskich plany zabrzan były "medalowe". Te ogólnie znane fakty z trenerskiej kariery czeskiego szkoleniowa, były najprawdopodobniej koronnymi argumentami prezesa Janusza B., by "w nagrodę" za te niewątpliwe "osiągnięcia"... Wernerowi Liczcę, powierzyć szkolenie najlepszej drużyny w Polsce. Jeśli do tego dodać "prasową pyskówkę" na temat niezrozumiałych dla Liczki powołań Wiślaków do kadry i żądanie (niestety skuteczne) zwalniania ich ze zgrupowań reprezentacji, w sytuacji, gdy krakowski klub odpadł z europejskich rozgrywek, jest swoistym sabotażem, ponieważ wszyscy ludzie pracujący w polskiej piłce muszą dmuchać w jedną trąbę - to znaczy muszą podporządkować swoje plany szkoleniowe, jednemu celowi, a mianowicie, by nasza reprezentacja zagrała w niemieckich finałach. Niestety, taka sytuacja była do przewidzenia, od momentu , gdy na Reymonta zaczęły się rządy braci B., którzy zaczęli prowadzić niezrozumiałe gierki - szczytem których było "zawieszenie" Kasperczaka, czy super transferowanie Żurawia, dzięki czemu najlepszy polski napastnik zamiast solidnie przygotowywać się do sezonu, został - o czym mówi w prasowych wywiadach - zdołowany psychicznie i ma dość Wisły. Podobnie, dzięki dyletanckim decyzjom, ma się sytuacja w Legii, która miała być jedynym zagrożeniem dla Wisły, w walce o tytuł. Ostatnie kary nałożone na czterech anonimowych zawodników za słabą postawę w ligowych spotkaniach, potwierdzają obiegową opinię o tym, że ludzie zasiadający w zarządzie warszawskiego klubu, zasady obowiązujące w zawodowym futbolu znają z komiksów, lub z opowieści u cioci na imieninach. Nagradzać i karać zawodników nie tylko można, ale i trzeba, jednak argumentacja wnioskodawców (kierownictwa klubu i szkoleniowców) musi być zrozumiała dla wszystkich i zgodna z normami panującymi w profesjonalnym futbolowym przedsiębiorstwie. Zatem zrozumiała byłaby - ta niestety kuriozalna - decyzja , gdyby ukarana, "futbolowa banda czworga" nie wykonywała poleceń trenera, opuszczała zajęcie treningowe, lekceważyła decyzje kierownictwa klubu, lub prowadziła niesportowy tryb życia. Natomiast za poziom gry , słabszą postawę poszczególnych graczy, czy brak postępów w indywidualnym wyszkoleniu, odpowiada tylko i wyłącznie trener, który, żeby było śmieszniej, jeszcze nie tak dawno publicznie zapewniał kibiców, o tym, że w Legii jest bajecznie i kolorowo. A prawda jest banalna, Jacek Zieliński, jeszcze do niedawna koleś z boiska , za wcześnie został wypuszczony na szerokie wody, bowiem zadanie wprowadzenia Legii na europejskie salony przerosła i to ogromnie, jego aktualne możliwości. Poza tym sprowadzenie - znienawidzonego przez kibiców - do drużyny Pawła Kaczorowskiego było typowym "samobójem", by nie powiedzieć sabotażem, ponieważ zawodnik, który jest przeciętnym kopaczem, prędzej stanie się futbolowym koniem trojańskim, niż swoją "finezyjną grą", czy przypadkowo, strzelonym golem, przekona "Żyletę" i pozostałych fanów, by Ci przebaczyli Mu skandaliczne zachowanie, kiedy to wspólnie z kilkunastoma Lechitami ośmieszał warszawską drużynę i kibiców, po pokonaniu Legii w finale Pucharu Polski. Na zakończenie tej wyliczanki, wspomnę tylko, że , podobnie, jak Liczka, aktualny trener Legii, nie mógł być zaangażowany jako pierwszy szkoleniowiec, ponieważ nie posiadał , zgodnie z - wprawdzie idiotycznym, ale póki co - obowiązującym prawem, licencji. W tych tragikomicznych sytuacjach, w jakich znalazły się dwa najlepsze nasze kluby musi dziwić brak reakcji panów Bogdana Cupiała i Mariusza Waltera, którzy wprawdzie za swoje pieniądze mogą robić co chcą, jednak jeśli nie dokonają natychmiastowej czystki w swoich futbolowych przedsiębiorstwach i nie podziękuje za dotychczasową pracę prezesom i szkoleniowcom, to marzenia o sukcesie Lidze Mistrzów, lub rozgrywkach grupowych w pucharze UEFA staną się tylko nierealnymi marzeniami, a my kibice po raz kolejny zapłacimy za "twórczą" pracę dyletantów, podatek od złudzeń. Panowie zrozumcie wreszcie, że w biznes futbolowy działa na podobnych zasadach jak agencje towarzyskie, w których, jeśli "interes nie idzie" ,to natychmiast wymienia się panienki, a nie łóżka. Jan Tomaszewski W związku z obraźliwymi tekstami komentarzy dotyczących felietonów Jana Tomaszewskiego, uprzejmie informujemy, że nie będziemy publikowali anonimowych komentarzy w których zamiast merytorycznej dyskusji, będą zawarte wyzwiska, pogróżki i obraźliwe epitety pod adresem naszego współpracownika. Jeśli ktoś z zainteresowanych czuje się pokrzywdzony tekstem Jana Tomaszewskiego, ma prawo dochodzić sprawiedliwości drogą prawną. Jednocześnie informujemy, że zamieścimy każdy, nawet najbardziej drastyczny komentarz, ale pod warunkiem uprzedniego sprawdzenia danych osobowych autora, by pan Jan Tomaszewski mógł dochodzić swoich praw w sądzie powszechnym.